Unia nad przepaścią obojętności, czyli…

9 kwietnia, 2007

… czy następne Walne Zebranie może się odbyć np. w…Los Angeles?

Zapytałem dziesięciu moich znajomych, czy wybierają się na Walne Zebranie Unii Kredytowej do Clark, w New Jersey? Siedmioro odpowiedziało „nie interesuje mnie to,- pieniądze trzymam w amerykańskim banku”; dwoje, że nie pojadą, bo nie mają ochoty spędzić niedzielnego popołudnia w samochodzie, a pomiędzy podróżą na ”wygłupach zarządców” Unii; jeden swkitował bardzo dosadnie: „mam tę Radę tam, gdzie hydraulik Jasiu radził klientowi pocałować pana majstra w d…”

Siedmioro, a więc siedemdziesiąt procent ma do największego polskiego banku na emigracji stosunek kompletnie obojętny i, aby nie psuć sobie nerwów przeniosło swoje wkłady do banków amerykańskich. I myślę, że poza wszystkimi kompromitującymi działaniami kolejnych rad dyrektorów, ta właśnie obojętność jest największą porażką i największą kompromitacją „zarządców” naszego banku. Któryś z moich adwersaży nazwał decyzję o zorganizowaniu walnego zebrania w Clark „halucynacją pijanego debila”, a ja myślę, że była to dokładnie przemyślana, na zimno i trzeźwo decyzja tej części cwanych członków rady, która jeszcze ma większość decyzyjną, i która okrutnie boi się krytyki, boi się trudnych pytań, boi się pytań o prawdę. A prawda (choćby tylko w tym jednym aspekcie, o którym poniżej) jest taka, że błędy rady dyrektorów coraz bardziej uderzają w kieszeń Członków. Oto z grona „radców-dyrektorów” usunięto p. Marcina Sara. Jak każdy czujący się „niesłusznie usuniętym”, (choroba zakaźna wzięta od polityków polskiej lewicy),  pozwał on radę do sądu. Sądy, to już normalka w układach polonijnych. Co więcej jednak,- Pan Sar pozwał radę w dwojaki sposób: jako gremium rządzące Unią i jako indywidualne persony, które większością głosów wyrzuciły go ze swojego dostojnego grona. A co to oznacza? Oznacza to, w/g zapisów prawnych, że koszty procesów indywidualnych Dyrektorów pokrywane będą z zasobów dolarowych banku, czyli z oszczędności członków. A to już jest poniżej pasa, bo nikt się Członków o to nie pyta – Członków się  i g n o r u j e, nie podając tej informacji publicznie. To jest na pewno jedno z tych pytań, których „radcy-dyrektorzy” usłyszeć nie chcą. W Clark nie ma nawet filli, żadnego punktu naszej Unii. Fundacja w Clark po prostu dostaje część składek członkowskich, ale nie prowadzi żadnego z programów dla Polonii, które istnieją w Centrum Polsko-Słowiańskim na Greenpoincie.  Sens robienia walnego zebrania w tej miejscowości jest dokładnie taki sam, jak właśnie przerzucanie tam członkowskich składek. Tego zagrania przeciwko Centrum Polsko-Słowiańskiemu dokonał inny „wielki działacz” polonijny, Mark Zawisny. Będzie za to paradował po V-ej Alei, jako Wielki Marszałek Parady Pułaskiego. Dobić Centrum, czyli zniweczyć pracę dla Polonii – to było hasło, za które dostaje się marszałowską szarfę i zostaje się zas(ł)uszonym działaczem polonijnym. Jak więc powiedziałem Clark nie ma nic wspólnego z Unią, oprócz otrzymywania od niej członkowskich składek. Zwoływanie zebrania właśnie tam jest ucieczką tchórzy przed twardymi pytaniami Członków. Rada liczy na obojętność, na niewygody podróży, na nieznajomość  trasy itp. Liczy, bo chce przeprowadzić zebranie według własnych życzeń. Po przemyśleniu i zastanowieniu się nad wszystkimi kandydaturami na wakujące miejsca w radzie Dyrektorów podjąłem decyzję: będę głosował na Janusza Jóźwiaka, Andrzeja Kamińskiego i Marzenę Wierzbowską. Argument jest prosty: dyrektorzy się ich boją. A jeśli się boją, to znaczy, że oni (Kamiński,Jóźwiak, Wierzbowska) prawdopodobnie chcą lepiej niż ci, którzy robią wyjazdowe walne zebranie 50 mil od siedziby naszego banku. A to mi wystarczy, aby mieć wolę głosowania właśnie na tych dwóch kandydatów.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz