Ech, Polonio Ty Moja

31 stycznia, 2009

Od wielu lat próbuję dociec, co jest przyczyną, że nie dość, iż nie mamy żadnej znaczącej siły, jako nacja w tym kraju, to jeszcze zmagamy się z problemami wewnątrz naszej, emigracyjnej społeczności. Czy są to kompleksy, z którymi tu przyjeżdżamy, czy jest to bariera językowa i zamykamy się w zamkniętym kręgu Polonusów, czy są to błędy w prowadzeniu naszych, polonijnych organizacji, czy wreszcie jakieś „narodowe przywary”? Wańkowicz pisał, że cierpimy na coś, co nazwał on „bezintresowną zawiścią”. Owszem, przykłady tej przywary są dość częste i bardzo widoczne. Najczęściej są to jednak przykłady jednostkowe. Moje przemyślenia idą nieco dalej. Jestem tu już prawie dwadzieścia dwa lata i to, co najbardziej rzuca się w świadomość, to nazwiska prezesów, przewodniczących i jakichś tam wysoko-funkcyjnych działaczy. Otóż dziwnie są to ciągle ci sami ludzie, a w najlepszym wypadku jakaś tam organizacja zdążyła zmienić prezesa co najwyżej dwa, trzy razy. Ale są prezesi, którzy – gdy przyleciałem pierwszy raz w 1986, na pół roku – już byli prezesami i są nimi do dziś. Czy nie ma rotacyjnych kadencji? Czy to jest możliwe, aby jeden człowiek był nie do zastąpienia przez tyle lat? Druga rzecz to ta, że te same nazwiska przewijają się wśród wysokich funkcyjnych dwóch, trzech organizacji. Czy to choroba na tytuły, czy też uniwersalność tych ludzi? Obserwując ich aktywność, a raczej brak aktywności, optowałbym za pierwszą diagnozą. Jeśli tak, to mamy do czynienia z kompleksami leczonymi ilością tytułów prezesowskich bez względu na to, czy jesteśmy w danej organizacji przydatni, czy nie. Przyjmujemy tytuł, bo nam go proponują, bo już gdzieś tam, w innej organizacji byłem prezesem. W większości obdarowywanie się prezesurami, v-ce prezesurami ma charakter kurtuazyjny i stąd kompletna stagnacja w działaniu. Konsekwencją tego, ale też i konsekwencją kompletnego zaniedbania w programach naszych organizacji jest prawie całkowity brak ludzi młodych. Z drugiej strony, jeśli już uda się namówić kilku młodych na uczestnictwo w zebraniu, albo imprezie organizowanej przez jakąś organizację, to refleksja tych młodych po, jest zgoła negatywna. Miałem takiej sytuacji osobisty przypadek; dwójka młodych ludzi powiedziała – nie, i nigdy więcej nas nie namawiaj, to nie dla nas. Myśleliśmy, że to są jakieś ciekawe rzeczy, ale nie mamy ochoty brać udziału w waśniach, wzajemnych kpinach, walce o funkcje.
I nigdy nie wrócili.
Kolejnym problemem jest fakt, że przybywając z kraju, w którym mit amerykańskiej demokracji był równie mocny, jak ojczyźniana ograniczoność wolności słowa i demokracja w stylu komitetu centralnego, wpadamy nagle w obszary zjawisk socjologicznych, z którymi nie dajemy sobie rady, albo działamy w sposób zupełnie opaczny. Owocuje to na przykład kompletną wrogością do nowo wybranych władz organizacji, czy instytucji typu bank ze strony tych, którzy zostali „wymienieni” i odsunięci z foteli prezesów, w stosunku do tych, których wybrano w tzw. demokratycznych wyborach. Owocuje to również tym, że demokrację rozumiemy jako narzucanie innym naszego sposobu myślenia. Zdarza mi się, że w dyskusjach mój punkt widzenia inny, niż mojego adwersaża, kwitowany jest albo epitetem typu „pan jest chory”, „pan ma jakieś kosmiczne teorie”, albo puknięciem palcem w czoło. Widać to również na Internecie, gdzie wysyłane są dziesiątki listów proponujących przeczytanie tego, co pod jakimś tam linkiem jest do przeczytania, ale z gotową sugestią, jak należy to rozumieć. Tymczasem demokracja polega również na tym, że mamy mieć wybór, w tym wybór interpretacji tez zawartych w tekstach.
Oczywiście, że wiele zależy od tego jakim człowieczeństwem dysponuje dany prezes, czy kandydat na prezesa, ale po to wymyślono kadencje, aby przypadki negatywnej prezesury zakończyć wyborem nowego prezesa. Tymczasem po kilku latach „panowania” wielu prezesów poczyna naginać statut swojej organizacji do potrzeb przedłużenia swojej kadencji. Najśmieszniejszy jest fakt, że ponoć we wszystkich tych naszych organizacjach funkcje w zarządach sprawuje się społecznie, co znaczy bez profitów finansowych i wszelkiej maści profitów materialnych. Prawda…? Jeśli tak, to zupełnie nie rozumiem walki o „przetrwanie” jeszcze kolejnej kadencji.
Turbulencje wewnątrz polonijne odsuwają nas daleko od tego, aby wejść w obszary aktywności na „rynku amerykańskim”. O tym, że w politycznych elitach USA są Polacy świadczy tylko jeden właście człowiek – Prof. Zbigniew Brzeziński, już niestety emeryt. I koniec.
Wieloletność pełnienia funkcji prezesowskich przewraca prezesom we łbach do cna i powoduje, że zaczynają o sobie myśleć, iż są Alfą i Omegą w każdej dziedzinie. Nie tylko tej, którą narzuca im charakter organizacji, jaką prowadzą. Powoduje to, że poczynają traktować szeregowych członków, a i statut organizacji, jak przeklęty pomiot, który jedynie przeszkadza im w byciu prezesem. I tak na przykład dwa lata temu usłyszeliśmy na Walnym Zebraniu Unii Kredytowej, że Walne Zebranie Członków nie ma żadnej mocy decyzjonalnej. Akurat odwrotnie, niż mówi statut.
Władza psuje, to nie nowe stwierdzenie. Rutyna to też zjawisko zagrażające postępowi.
Inklinacje do przekrętów; To chyba najgorsza przywara, na jaką cierpią prezesi. A przekrętem jest właśnie np: powyższe stwierdzenie o Walnym Zebraniu. Oby tylko takie były. Ale i ten jest niesłychanie niebezpieczny. Przekrętem jest pozbawianie funkcji tych, którzy zostali wybrani w głosowaniu. Przekrętem jest obdarowywanie niezasłużonymi premiami, czy wyjazdami. Przekrętem i zaniedbaniem jest nieegzekwowanie co członek rady wyjeżdżający na elitarne szkolenie np. do Barcelony, albo Szanghaju skorzystał na tym kursie, czy w ogóle uczęszczał na zajęcia. Przekrętem jest to, że ludzie z Greenpointu, czy Brooklynu figurują, jako członkowie unii kredytowej, ale w …Clark, NJ. Przekrętem jest, że nie istnieją konkretne listy członków naszego banku przy konkretnych sponsorach. Ktoś, kto wymyślił tych nowych sponsorów musiał cierpieć na niewiarygodnie wybujałą fantazję pod nazwą „jak trwonić pieniądze”. Rozwinę ten temat innym razem. Przekrętem jest to, że powoduje się sytuacje tzw. „konfliktu biznesu”, jak też i to, że Centrum Polsko-Słowiańskie przez całe lata, jako organizacja charytatywna nie występowała o tzw. granty. A miała do tego całkiem dobrze opłacaną panią „dyrektor wykonawczą”. Nie wiem, jak ma się do siebie pełnienie funkcji społecznej i jednocześnie bycie zatrudnionym w danej organizacji, ale jeśli jest to konflikt, to powinien być jak najszybciej rozwiązany.
Czy mamy szanse wyjść poza własny, polonijny płot? Chyba nie. Młodzi nie mają ochoty, a nawet gdyby mieli…”starzy” /niekoniecznie wiekiem/ nie odpuszczą. Kółko zamknięte, łapa w nocniku.

1 Komentarz do “Ech, Polonio Ty Moja”

  1. Aleksander- 09 lut 2009 o 1:54 pm

    Szanuje pana za propagowanie kultury muzycznej ale
    ostatnie stronicze ataki na Dyrektorow Uni Kredytowej sprawiaja ze zaczynam watpic w pana prawdy o zyciu Poloniu i zaznaczam ze manipulowanie slowem wymaga logiki ktorej pana widac nie posiada, gdyz broni szamanow sprawujacych wladze czy to w Centrum ,czy tez Tv Zamieszanie wywolane przez te osoby to juz za wiele ,Wystarczy im juz tej reklamy .Obudzic sie i zaczynij mowic i bronic wlasciwych osob z mlodszego pokolonia gdyz ich juz nie brakuje a nie tylko pani ktora moze pochwalic sie ze skonczyla Esl na Queens College niech lepiej idzie do szkoly na lepsza katedre i zacznie sie uczyc a nie pod przykrywka meza straszy wszystkich procesami
    Do zobaczenia na nastepnym koncercie.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz