Carnegie, Mahler, Aschenbach i…my

20 listopada, 2009

Carnegie, Mahler, Aschenbach i…my

KOMUNIKAT SPECJALNY: Mniej więcej od połowy grudnia rozpocznę współpracę z Nowym Dziennikiem. Tą drogą chcę podziękować Prezesowi Zarządu, Panu Tadeuszowi Kondratowiczowi i Redaktorowi Naczelnemu, Panu Janowi Latusowi za złożenie mi tej propozycji.
Nie będę wsadzał „kija w mrowisko”…no, może czasem.

Jest noc, z 19 na 20 listopada, 2009. Kilka godzin temu wróciłem z Carnegie Hall i…nie mogę spa
ć. Co za uczta; Filadelfijska Orkiestra Symfoniczna,-jedna z najlepszych na świecie, Siódma Symfonia, Gustava Mahlera, – jedna z najwspanialszych w literaturze muzycznej i fascynujący Christoph Eschenbach, – jeden z najlepszych dyrygentów świata. Ktoś kiedyś wymyślił żart, że na opery Wagnera należy przychodzić z koszem pełnym jedzenia, albo mieć pod ręką telefon do pizzerii, żeby zamówić sobie coś w antrakcie. Na symfonie Mahlera też można by zabierać kanapki, ale już na pewno należy załatwić potrzeby fizjologiczne przed zajęciem miejsca. Siódma Symfonia, jak sam kompozytor twierdził jest jego najlepszą symfonią. Tematów melodycznych i rytmicznych jest w niej tyle, że starczyłoby na kilka innych symfonii, a co jeden, to ciekawszy od poprzedniego. Ponad 90 minut z kilkudziesięcioma sekundami przerwy pomiędzy poszczególnymi częściami symfonii, a jest tych części pięć i ani sekundy znudzenia. Carnegie -główna sala – wypełniona do ostatniego miejsca, czyli 2800 melomanów, a wśród nich mlodzi, starsi, w podeszłym wieku, bardzo młodz; Amerykanie, Azjaci, strasznie dużo Rosjan i…dwie Polki, które spotkałem przed koncertem. Może było „nas” więcej…? Może, ale z reguły dość łatwo rozpoznawałem „naszych”. Tym razem jakoś nie wpadli mi w oko.
Dlaczego tak jest? Dlaczego nie interesujemy się tym rodzajem sztuki? Na moim koncercie jubileuszowym, było pół sali. Koncert był nieprawdopodobnie urozmaicony i „naładowany” wspaniałymi indywidualnościami, ogromną orkiestrą i pięcioma chórami. Poza kilkoma, krótkimi utworami, wybranymi przez amerykańskich solistów wszystka muzyka była czyściutko polska. No i te perły polskiej sceny muzycznej: Beata Bilińska, Anna Kostrzyńska, Kinga Augustyn, Jacek Zganiacz, Jacek Błaszkiewicz i fantastyczna dyrygentka, Monika Wolińska. Amerykańska premiera wspaniałego dzieła polskiego, współczesnego kompozytora, Stanisława Moryto, Rektora Uniwersytetu Muzycznego, Fryderyka Chopina, w Warszawie; STABAT MATER. Jesteśmy narodem pono
ć religijnym. Stabat Mater, to nic innego, jak muzyczny hołd Matce Boskiej, cierpiącej pod krzyżem. Cudowni, polscy artyści i z ponad trzystu tysięcy Polaków zamieszkujących nowojorską metropolię zaledwie półtora tysiąca zajęło miejsca w najbardziej prestiżowej sali muzycznej Stanów i chyba świata. Dwa tygodnie później Budka Suflera w dyskotekowej Rosland Ballroom i…ponad trzy tysiące Polonusów. Najtańsze bilety 70 dolarów; u mnie najdroższe kosztowały…$50. Była wódka, było piwo, były awantury, złamane nosy i strasznie dużo hałasu. Sponsorzy, zwłaszcza ci od wódki nie żałują trunku. Podobno obrót w barach sięgnął 30 tysięcy dolarów. Co kieruje właścicielami tych alkoholowych firm, że pakują w ten rodzaj sztuki ogromne pieniądze, a w sztukę prezentowaną w Carnegie nie mają ochoty dawać więcej, niż drobne datki? Pieniądze? Chęć szybkiego zysku? Reklama swojego produktu? Kiedy porówna się publiczność, która przez piętnaście minut nagradza oklaskami na stojąco orkiestrę, dyrygenta i dzieło, z publicznością, która drze się w niebo głosy, przeklina, wrzeszczy do siebie w zgiełku decybeli, to porównanie to staje się żenadą. Dzikość na scenie, dzikość na widowni i zadowoleni importerzy i producenci wódki. Rzym z wczesnych lat naszej ery.
W Carnegie Hall dowiedziałem się już doś
ć dawno, że Rosjanie należą do tych grup etnicznych, które mają wykupioną największą ilość rocznych (sezonowych) karnetów na koncerty. I chodzą masowo. Nie zapomnę koncertu Kissina; można się było nauczyć rosyjskiego w przerwie, a Carnegie dostawiło 60 krzeseł na scenie za pianistą, bo wszystkie fotele były wykupione. Bilety u koników przed gmachem sięgały 300 i 400 dolarów i znajdowali się nabywcy. Wczorajszego wieczoru wszyscy wychodzący z Carnegie Hall byli lepszymi ludźmi; ludźmi wzbogaconymi o cudowność muzyki, nasyconymi nieprawdopodoną energią fantastycznego Eschenbacha, który przez półtorej godziny kreował niesamowity nastrój. Podziwiałem go dodatkowo, bo tę trudną partyturę znał prawie w całości na pamięć. Rzadko patrzył w nuty, a zdarzało się, że odwracał naraz kilka kartek, bo z utworem był już daleko w przodzie. Ci ludzie nieśli z sobą do domów spokój i uniesienie i tę cudowna, twórczą bezsenność, która mnie, dla przykładu sprowokowała do spisania mojego prywatnego wspomnienia tego niezwykłego wieczoru.
Boże, już trzecia nad ranem, a mnie wcale nie chce się spa
ć. W myślach mam obraz orkiestry, widok dyrygenta i tę znakomitą muzykę; trudną, ale przepiękną. W takim razie dokończę dwa felietony, które zacząłem dla Nowego Dziennika.

Komentarze do “Carnegie, Mahler, Aschenbach i…my”

  1. Maria- 20 lis 2009 o 12:17 pm

    Wow, wow, wow…. dobre wiadomosci. Nie mam watpliwosci, ze artykuly beda bardzo ciekawe, indywidualne i tresciwe. Czasami „kij” nie zaszkodzi, pobudzi sennego czytelnika. Mysle, ze oprocz muzyki nie zapomni Pan pisac tez o polityce (wszelkiej masci).
    Odnosnie poziomu i jakosci koncertow; tak, jest to bardzo przykre, zenujace i niebezpieczne w jakim kierunku zmierza wspolczesna edukacja i wartosci czlowieka. Porownanie panskie, czasow wspolczesnych – do czasow rzymskich, jest bardzo trafne.
    Kiedys po ataku terrorystycznym 9/11/01, powiedzialam do mojej dobrej znajomej (fanatyczki filmowej wszelkiej klasy), ze nie mialabym za zle terrorystom, gdyby uderzyli na Hollywood i zrownali z ziemia zrodlo deprawacji dzieci i mlodziezy; przykladu agrescji, chamstwa, i przemocy.
    Byla w szoku to co uslyszala z moich ust i nie mogla zrozumiec mojej argumentacji.
    Uwazam, ze problem nie polega w firmach alkoholowych. Prohibicja nie wychowa nam dzieci. Bary sa i beda dostepne wszedzie w najbardziej prestizowych salach swiata jak C.Hall, Metropolitan, Julliard + sale dyskotekowe. Problemem jest poziom jaki prezentuje publicznosc na danym koncercie.
    Moze, na koncertach „muzyki latwej” powinien obowiazywac zakaz uzywania alkoholu aby powstrzymac dzikosc, chamstwo i agresje. Ale, wiemy, ze tak nigdy sie nie stanie. Celem jest latwy i szybki pieniadz – „bog” liberalizmu ( i nie tylko).
    Dlatego, przekazujmy dzieciom wartosci. Wychowanie dziecka nie polega na zadbaniu by nie bylo glodne i gole. Duzy, bardzo duzy procent ludzi doroslych nie powiniem nigdy posiadac dzieci. Trzeba zmienic zmienioy rozwoj biologiczny czlowieka, ciekawe czy kiedys bedzie to mozliwe? Ale, ale….
    Zycze Panu dalszego optymizmu, wytrwalosci i sukcesow w dzialalnosci na rzecz promocji muzyki.

  2. Marcin Rzeszotarski- 11 sty 2010 o 7:50 pm

    Z tą prestiżową sceną to bym tak nie przesadzał. Podobnie jak z Filharmonikami. Znam lepsze orkiestry i lepsze lokalizacje. Zapraszam do nas – choćby do Wiednia czy Amsterdamu…. Amerykanocentryzm… Podobie jak z IX Dvoraka. Koleś przyjechał na fuchę i napisał symfonię na „jeden temat Mahlera”, a dzisiaj znawcy w Discovery Ch. tłumaczą mi każdy jego amerykański akord. Żałosne….

  3. Barbara Akus- 13 sty 2010 o 10:46 pm

    Dziwie sie, ze pan jako muzyk nie zna odpowiedzi dlaczego na koncerty muzyki rokowej wala tlumy a na koncerty muzyki klasycznej przychodzi garstka. Jaki procent naszego spoleczenstwa jest wyksztalcona muzycnie? Co laik wyniesie, oprocz nudy z koncertow muzyki powaznej? Prosze wziac jeszcze przekroj spoleczny naszych polonussow i wszystko jasne.
    Spiesze panu doniesc, ze zdazylam juz przeczytac panski feljeton w Nowym Dzienniku i jezeli to nie jest wlozenie kija w mrowisko to daj boze panu zdrowie. Pozostawie to bez komentaza. Poczekam, az wzniesie sie pan na wyzyny sztuki dziennikarskiej. Cos mi sie jednak wydaje, ze bedzie pan w Nowym Dzienniku robil za „DODE”

  4. Jan Sporek- 14 sty 2010 o 12:49 am

    Pani Basiu, nie ma na wiecie takiego „pismaka”, ktory bylby lubiany przez wszystkich. Wiec za bardzo mnie Pani nie zmartwila. Akurat dzisiaj otrzymalem kilkanascie telefonow z podziekowaniem za ten i poprzedni felieton. Jeszcze sie taki nie narodzil…
    Martwi mnie natomiast to, ze w koncertach muzyki powaznej widzi Pani wylacznie nude. Nie wiem, czy Pani zauwazyla, ze w Carnegie nie bylo wolnego fotela. Czy mowila wiec Pani wylacznie o polskiej publicznosci? To strasznie smutne. A nie mialaby Pani ochoty popisac do jakiejs gazety? Moze bym cos pokrytykowal…z Pani krotkiego tekstu wynika, ze byloby co, np. ortografie… Pozdrawiam
    PS: Zastanawiam sie tylko – wylacznie z socjologicznego punktu widzenia – jaki jest cel Pani zlosliwosci? Czy mam poprawic moje pioro, czy mam zmienic temat, czy tez przestac pisac? Otoz zaden z tych warunkow nie zostanie spelniony. Radze sie wykazac na jakims polu. Amerykanie mowia: „spend your time creating not critisizing” – pewnie dlatego jest im troche lepiej, niz nam. Nie wiem, czy Pani zauwazyla, ze nie wolno nam sie wychylac, bo sa „nasi policjanci”, pilnujacy przecietnosci.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz