Polska po latach. Odc. 5

13 sierpnia, 2007

Wybrałem się do ojczyzny po czterech latach i jak zwykle oczekiwałem szokujących zjawisk, jak wtedy, gdy leciałem tam pierwszy raz po trzynastu latach. Szoku nie było. Może tylko niektóre centra handlowe zadziwiły mnie amerykańskim rozmachem, może Polacy zrobili się barwniejsi, weselsi. Po cudownym tygodniu, spędzonym w Rajczy wróciłem do Rybnika, spędzając następny tydzień w towarzystwie rodzinki mojego młodszego syna, Sebastiana. On jeden i trzy kobiety. Nie wiem, jak to wytrzyma, ale na razie wyglądają fajnie i cieszę się, że jest tam i uczucie i szacunek i praca. Zapowiedziałem mu już kilka lat tmu, że teraz czas na niego. Tatuś w Ameryce, to już żadna legenda, żadne podrzucane pieniądze. Radź sobie sam. Nie odmówię pomocy w trudnych chwilach, ale muisisz podjąć dorosłe życie.

Wziął sobie to do serca i choć jeszcze spłaca kredyty i zadłużenia u przyjaciół, to widzę, że staje na nogi i bierze się do życia. Cieszę się, że ma wspaniałych przyjaciół, zarówno w życiu prywatnym, jak i w pracy. Atmosferę w pracy z najbliższymi pracownikami ma godną pozazdroszczenia. Wspólnie z towarzyszką życia, Basią dadzą sobie radę, a jak jeszcze nają do tego Halinkę, która jest właściwie prawą ręką do wszystkiego, to jestem spokojny. Córeczki rosną, jak na drożdżach i pięknieją z dnia, na dzień. Mam nadzieję, że Seb poprowadzi ten swój biznes w dobrym kierunku i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Pobyłem trochę z wnuczkami (dziewczynki), spotkałem się z absolwentami szkoły, w której uczyłem, zajrzałem do Szkoły Muzycznej, by spotkać się z jej dyrektorką, panią Romą Kuczera i kierowniczką sekcji fortepianu, panią Marią Warchoł. Szkoła wreszcie wygląda, jak szkoła i tu, w przeciwieństwie do Rajczy widać pańskie oko władz miejskich, o czym wspominały obie panie. Uczniów zdolnych, a nawet wybitnie zdolnych rodzi się nadal w Rybniku i okolicach cała masa i świetni pedagodzy lepią z nich muzyczne osobowości niczym garncarz swoje garnki, wazony itp. A przed nimi byli tu Górecki, Havel, Grychtołówna, Paleczny, Zganiacz, Gawlik, Makowicz, Chrzanowski, Pieregorólka, Niedzielowie Dziwoki i cała plejada, że trudno wymienić.

Po tygodniu wybrałem się już do Warszawy, na pięć dni przed odlotem, aliści z dwóch głównych powodów: ktoś bardzo mi bliski miał imieniny, oraz miałem jeszcze zaplanowane kilka spotkań. Już w pociągu z Katowic naszła mnie jakowaś nostalgia za Rajczą, a szczególnie za górami, których tym razem nie odwiedziłem, tzn. nie poszedłem na żaden ze szczytów, na które, jako młodzian biegałem kilka razy w roku. Jakoś nie mogłem znaleźć nikogo, kto by poszedł ze mną, a że od dwóch lat jestem członkiem klubu zawałowców, to i samemu nie bardzo chciało mi się wybierać na kilkugodzinną wspinaczkę. Zawszeć to zmiany ciśnienia, upał itp. Więc wspomniałem kilka mądrości narodowych typu strzeżonego Pan Bóg strzeże, albo nie kuś diabła,  czy licho nie śpi, by w końcu, zdając sobie sprawę, że zdrowie ważniejsze, niż popatrzeć z góry na Czechów, stwierdziłem, że z pustego i tak nikt się nie napije, a na pochyłe drzewo nawet Salomoon nie naleje  i nigdzie nie poszedłem.

Tak, czy inaczej moje akumulatory zostały podładowane i ze zwielokrotnioną energią ruszyłem w podróż do stolicy, gdzie czekało mnie jeszcze trochę wrażeń. Tym razem mieszkałem u gościnnych i przeuroczych państwa Kostrzyńskich, a dwukrotnie bywałem z wizytą w innym, wspaniałym domu państwa Deszkiewiczów, o czym z wyprzedzeniem napisałem w odcinku drugim, bo po prostu pasowało tematycznie. „Dziadzio”, Ferdynand Kostrzyński, były Powstaniec Warszawy, żołnierz AK, o którym też było już w odcinku drugim, oświadczył mi był, dość dobitnie podczas sobotniego obiadu, że gdybym, będąc w  Warszawie nie odwiedził Muzeum Powstania Warszawskiego, to popełniłbym grzech stopnia ciężkiego.

Mogę popełniać różne grzechy, ale ten byłby naprawdę śmiertelny. Tejże soboty, wspólnie z jego wnuczką, Anią wybraliśmy się na spotkanie z cuodowną Zdzisławą Donat. Wspominałem: wielka gwiazda polskiej opery, wspaniała „Królowa Nocy”,  którą ja pamiętam jeszcze, gdy w 1987 roku wypełniona po brzegi sala nowojorskiej Metropolitan Opera, żegnała ją po ponad sześciu tygodniach występów właśnie w „Zaczarowanym flecie”.  Kwiaty, owacje na stojąco, publiczność nie chciała jej puścić, bo ogłoszone zostało, że pani Zdzisława Donat wraca do Warszawy i był to jej ostatni wieczór w przedstawienu. Czułem się niesamowicie podniośle, nie tylko dlatego, że jesteśmy spowinowaceni przez jej śp. męża, ale, że to polska gwiazda, która rzuca na kolana tysiące milośników opery, w stolicy świata, że to właśnie ona śpiewała tę najsłynniejszą z arii i nie mogła dośpiewać, bo publiczność nagradzała ją oklaskami niemal po każdej koloraturze.

Spotkaliśmy się na Placu Konstytucji. Nota bene, Ania Kostrzyńska jeździ samochodem rewelacyjnie. To jest chyba jedyna kobieta za kierownicą, przy której mógłbym spokojnie spać w dalekiej podróży. Śpiewa cudnie i prowadzi tak samo. A trzeba powiedzieć, że jazda po Warszawie, to nie byle gratka. Zdzisia wybrała restaurację „U Szwejka”, a ja obawiałem się, że padnę z nudów, gdy dwie śpiewaczki zabiorą się do operowych dyskusji, a nie daj Boże zaczną jeszcze do tego śpiewać. Pomyliłem się, na szczeście, choć nie poraz pierwszy w moim krótkim życiu – jak wspomniałem, chcę dożyć 120 lat, aby doczekać ochłodzenia klimatu. Panie nie tylko dyskutowały na przeróżne tematy, ale i mnie pozwoliły od czasu, do czasu też coś powiedzieć  Wspaniałe spotkanie, pełne wspomnień, muzyki. Po lekkim posiłku pojechaliśmy do Pałacu Ujazdowskiego. Piękny taras, na nim restauracja, a w środku wystawa jakiejś współczesnej sztuki. Niech się na mnie ci artyści i organizatorzy nie gniewają, ale to, co zobaczyłem przeszło moje najgorsze wyobrażenia o współczesnej sztuce. Nie będę omawiał całej wystawy, bo szkoda czasu, ale to, co organizatorzy proponują na samo wejście jest i obrzydliwe i prymitywne i…złodziejskie. No, bo jak inaczej określić potężnych rozmiarów obraz, czy fotografię obrazu raczej, przedstawiajacą Stańczyka – z oryginalnego obrazu Matejki, nad którym Mistrz męczył się kilka lat -, któremu to Stańczykowi, jakiś „wybitny” artysta domalował męskie genitalia, oczywiście wywalone na wierzch, zaś twarz, jako żywo przypomina twarz wielkiego aktora Zbigniewa Zapasiewicza. Nie wiem, czy pan Zbigniew wie o tej ochydzie, ale w mojej opinii coś takiego nie powinno się znaleźć nawet na publicznym śmietniku. Moje określenie „złodziejskie” bierze się stąd, że facet, (a może facetka, bo daję słowo nie zainteresowało mnie nazwisko autora, a szkoda) zrobił zdjecie obrazu, potem zdjęcie aktora, czyli po prostu ukradł Matejce jego dzieło, aktorowi twarz, aby sprofanować tym, co sam, jako „wybitnie” uzdolniony domalował. A może to też było zdjęcie jego przyrodzenia? Czy możemy zatem nazwać to,- Jezu, wybacz,- autoportretem? Brr, aż coś mi się w trzewiach robi. Dziwi mnie również decyzja kogoś, kto jest za tę ekshibicję odpowiedzialny. Uciekliśmy z tej wystawy, by kompletnie zmienić nastrój. Zupełnie niedaleko od skandalicznej profanacji sztuki, Anna wparkowała w jakąś boczną uliczkę, przy jednej z ambasad i przechodząc na stronę Parku Łazienkowskiego doszliśmy do wystawy, która mną dogłębnie wstrząsnęła, ale z zupełnie innego powodu. Równie wtrząśnięte były obie panie. Też ochydztwo, ale wymyślone przez komunistyczną władzę. Otóż na szerokim chodniku, nieopodal wejścia do Łazienek, gdzie za bramą wita pomnik Paderewskiego, rozłożona została wystawa pod nazwą „Twarze Bezpieki”. Mamy tam wszystkie „gwiazdy” reżimu komunistycznego, które w spoób szczególny zabłysnęły na firmamencie terroru i owej, wspomnianej w odcinku drugim „cichej”, ale jakże niebezpiecznej wojny ze społeczeństwem. Autorzy wystawy, w sposób symboliczny, a przy tym, do bólu trafny, otwierają ekspozycję wstrząsającym zdjęciem Księdza Jerzego Popiełuszki. Wszystkie zdjecia są czarno-białe. Zdjęcia kapłana leżącego w trumnie ukazuje obitą twarz z ciemnymi plamami po brutalnym biciu i torturach. Oglądający mają   świadomość, że jest to zdjęcie nieżyjącego człowieka, że po prostu jest to zdjęcie, a jednak wrażenie jest piorunujące; wydaje się, że czujemy jego cierpienie. Kilka plansz dalej znajdujemy portret oprawcy Ks. Popiełuszki, pośród dziesiątków innych zboczeńców-zbrodniarzy, dla których życie ludzkie tyle było warte, co piasek na pustyni dla zgłodniałego wielbłąda. Piotrowski, zbój nad zbóje, który „za dobre sprawowanie” wyszedł z więzienia przed upływem nałożonej nań kary. Ten fakt w zestawieniu ze zdjęciem jego ofiary wstrząsa jeszcze chyba bardziej. Kątem oka patrzyłem na obie panie towarzyszące mi w oglądaniu tego tragicznego dokumentu. Obydwie miały łzy w oczach. Patrzyłem na Warszawiaków, podcierających oczy, słuchałem ich komentarzy, wśród których najczęściej powtarzano: Nareszcie władza mówi otwarcie o przeszłości, – brawo Kaczyńscy”.  Przyznam, że po mieszanych uczuciach, jakie zabierałem z południa Polski, tam, w Alejach Ujazdowskich powróciła nadzieja, że ten naród jeszcze tak do końca nie zgłupiał. Tam, spotkałem ludzi reprezentujących zarówno inteligencję, jak świat pracy, typu motorniczy tramwajowy, czy sprzedawczyni ze sklepu. – Mówili tym samym językiem: To trzeba pokazywać, choćby po to, aby już nigdy nie powróciło. Byliśmy tam, wolno snując się pomiędzy wielkimi planszami ponad godzinę. W drodze do samochodu milczeliśmy, każdy na swój sposób przełykając gorzkie refleksje. Zdzisława, podobnie, jak ja była pełnoletnim, naocznym świadkiem tamtych, podłych czasów i zdarzeń. Podłych w sensie wątpliwości i niedowierzania, czy ludzie mogli aż tak się stoczyć; podłych, bo wymierzonych przez władzę, która deklarowała swą, pożal się Boże miłość do narodu,- przeciwko narodowi; podłych, bo w wykonaniu braci-rodaków., którzy zezwierzęceni, wówczas byli dla władców zasłużonymi dla sprawy, „bohaterami”. Ania była kilkuletnim dzieckiem, gdy trzynastego dnia grudnia, 1981 roku, ciszę owego ranka przerwał złowieszczy komunikat genarała Jaruzelskiego. Leniwy spokój, budzących się miast i wsi zakłóciły tabuny umundurowanych zomowców, regularnego wojska, milicji przemieszczających się wozami bojowymi wdzłuż i w poprzek naszej Ojczyzny. Nie widziała policji i wojska wdzierających się do pomieszczeń Solidarności,- nie widziała zabieranych z domu działaczy, nie widziała płaczącego narodu, któremu własna władza wypowiedziała wojnę. Może, jako dziecko, ucieszyła się, bo nie trzeba było rano wstawać do szkoły. Dzieci i ucząca się młodzież, też byłi zatem „wrogami” systemu. Ale wystwa zrobiła na niej dogłębnie wstrząsające wrażenie. Obyśmy już takich wystaw nie musieli robić. W dzisiejszym życiu politycznym martwi mnie zupełnie co innego: wojnę z narodem, spora część polityków zamieniła na wojnę o swoje, prywatne dobra. Z całą świadomością ostrzegam, że politycy spod znaku Samoobrony, prędzej czy poźniej doprowadzić mogą nasz kraj do takiej ruiny, że pokoleń braknie, aby to odbudować. Fałsz, prywata, grabież w biały dzień, dwulicowość i totalne tchórzostwo. A przy tym zbyt dużo przypadków bezmózgowia.

Po tej wystawie nie mieliśmy juz ochoty nawet na wspólną kawę. Rozstaliśmy się ze Zdzisławą, umawiając się na następny dzień w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nas czekał jeszcze przemiły wieczór u Tadeuszów z tą zapowiadaną mi wspaniałą, wielce utalentowaną dyrygentką, Moniką Wolińską. I rzeczywiście, był to cudowny wieczór, w którym również sprawy patriotyzmu nabrały zupełnie nowych znaczeń. Więc nie jest jeszcze tak źle, pomyślałem, kładąc się na zasłużony, nocny odpoczynek. Trzymaj się Polsko. Nie można Cię nie kochać, – ale też nie można oddać Cię w lekkomyślne ręce karierowiczów. No, więc jednak będzie następny odcinek…

1 Komentarz do “Polska po latach. Odc. 5”

  1. ks. Henryck USA- 26 lut 2009 o 12:07 pm

    Szczęść Boże.

    Niestety od wieków „Nas masoni błyskotkami łudzą… i papugą” – jak mawiał jeden kapłan najwyższy. A Polak głupi. Dopiero jak szydło wyjdzie z worka mosznowego to się opamięta. Już był przykład faryzeusza z masońskiej telewizji. A TV Trwam oglądać nie nastarczy? Nie dać się łudzić, Polska ma być Polską, a Polak Polakiem. Krzewić należy hasła: Bóg – Honor – Ojczyzna. Wystrzegać grzechów:
    1. Najpotężniejszy wyuzdany i zdziczały seks (ze służebnicą, z kurtyzaną, z pomazanką Bożą, z pryncypałką, z przedramieniem, ze zwierzętami, ze zmarłymi).
    2. Skąpienie pieniędzy na Proboszcza swego jedynego.
    3. Rozpusta majątkowa, gastroekonomiczna i opływanie w luksusie.
    4. Marnotrawienie nasienia.
    5. Ofiarowanie dziecku czego ciało zapragnie.

    Panie Boże wszechmogący, zerwij kajdan złoty z ręki mej bym dostąpił bram niebios Twych! Zlituj się nad ludem wybranym – Polakami, by jak ja kąpał się w bogactwie Twego miłosierdzia. Panie co w Jasnej świecisz Bramie: zmiłuj się nad nami. Kyrieeleison. Panie Jezu co z narodu wybranego Polskiego zrodzon, zdejm klątwę masońską z Ziemi Naszej Polskiej i nie pozwól by srom nastał obrzydliwy, jęk i zgrzytanie zębów, by z czeluści piekielnych masoński jad zalał Nasze umysły. Nie jesteśmy gadami. Twój uniżony arcykapłan.
    Kyrie!

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz