Premier z Polonią…i co z tego nie wynikło. (2)

14 marca, 2008

Bardzo mała frekwencja zarówno w sali przyjęć, jak i na zewnątrz, na ulicy, gdzie zgromadziła się około stu-osobowa grupa, pośród której kilka osób trzymało transparenty z cholernie widocznymi błędami; „Poske”, zamiast Polskę; „kłmsta” zamiast kłamstwa; „obłda”, zamiast obłuda. No, co najmniej dziwne. Tego rodzaju „opozycja” budzi we mnie zawsze bardzo mieszane uczucia. Zgodnie z „tradycją” gdzie nas czterech, tam pięć teorii. Jeszcze nie doszedłem do drzwi wejściowych, a już dowiedziałem się, że zaproszeni są tylko „czerwoni”. 

Byłem ubrany w miarę elegancko, ale na czarno, zatem z pełną świadomością nie wziąłem tej uwagi do siebie, mimo, iż należałem właśnie do tych zaproszonych. Atmosfera grzała się dość widocznie i szybko i na pięć minut przed przyjazdem Premiera, w błysku fleszów, szeroko otwartych obiektywów kamer dwóch rodaków skoczyło sobie „do gardeł” prezentując kwieciście dwa skrajne spojrzenia na rząd PO. I już tutaj pokazało się wstępnie, co interesuje nasze „mass” – pożal się Boże -„media”; W relacjach z Polski (telewizyjnych) i w polonijnej prasie, ta właśnie kłótnia była główną ilustracją wizyty pierwszego ministra RP wśród Polonii. I niech mi ktoś powie, że media, to nie władza. Zaproszonych było – z dwóch list – około 150 osób, – obecnych może 50-60. Porównując z wizytą Prezydenta Kaczyńskiego ludzi było drastycznie mało. Kiedy był Lech Kaczyński, Driggs Avenue na półkilometrowym odcinku od kościoła St. Kostki do Domu Narodowego była po prostu zatłoczona, zaś sala koncertowa DN mieszcząca 400 ludzi pękała w szwach. Pytanie główne, zarówno tych „wybranych” w restauracji, jak i tych na ulicy, to przede wszystkim „dlaczego spotkanie z Tuskiem nie było otwarte, jakie właśnie odbyło się z Prezydentem Kaczyńskim – bez zaproszeń, bez sprawiania wrażenia, że są równi i równiejsi, a może z białej, a może z czarnej listy…czerwoni i…diabli wiedzą, jacy? Odpowiedź na to pytanie leży głównie w rozkładzie czasowym wizyty Donalda Tuska w USA. Byłoby jednak dobrze, gdyby Konsul Kaprzyk wyjaśnił dlaczego w takim razie anonsował premiera na zaproszeniach dotyczących projekcji filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”. Skądinąd wiem, że conajmniej dwie instytucje/organizacje starały się o goszczenie prezesa Rady Ministrów – bezskutecznie. Ostatecznie przyleciał w niedzielę i tu drugie z głównych pytań: dlaczego wybrał samolot liniowy? Komentarz do tej decyzji opublikowałem tej samej nocy, kiedy wróciłem ze spotkania, teraz dodam tylko opinię pasażerki, po którą rodzina dwukrotnie wyjeżdżała na lotnisko, a to ze względu na oczekujące na nią „małolaty”, które trzeba było położyć spać przed poniedziałkowym pójściem do szkoły. Oto, co mi powiedziała: „Już w Warszawie zaczęłam się zastanawiać, co nas może spotkać z powodu tego „gościa” i nie bardzo rozumiałam radość niektórych pasażerów z powodu tego, że leci z nami premier. Oczekiwanie w samolocie na jakieś informacje i decyzje było niezwykle irytujące. Kiedy wreszcie pozwolono nam opuścić pokład, ustawiono nas przed autobusami i kazano patrzeć, jak psy obwąchują nasze podręczne bagaże; natomiast ponad dwugodzinne, w całkowitym stłoczeniu czekanie w autobusie było naprawdę powyżej ludzkich możliwości nerwowych – byliśmy odcięci od oficjalnych informacji, a jedynie dzięki komórkom coś tam do nas docierało. Były to informacje chaotyczne i niekompletne, powodowały więc jeszcze większe napięcie nerwowe. Definitywnie nie mam za co panu premierowi dziękować, a kiedy dowiedziałam się, że zażartował sobie z tego na spotkaniu z Polonią, mówiąc o „bombowym przyjęciu” to myślę, że ta próba czarnego humoru w kontekście dwustukilkudziesięciu pasażerów nie mogących opuścić lotniska, była dość prymitywna”. Tyle pasażerka, a ja znów dodam tylko, że lot powrotny do Warszawy (ta sama maszyna wraca do kraju) nastąpił z pięcio-godzinnym opóźnieniem. I teraz wyobraźmy sobie tych odbierających i tych odprowadzających, dalej samych pasażerów, do tego służby specjalne lotniska, załogi samolotu i otrzymamy z całą pewnością liczbę ponad tysiąc ludzi, których bezpośrednio dotknęła idea „taniego państwa”, głoszona przez pierwszego ministra RP. Taniego, czy dziadowskiego? Policjant z obstawy na Greenpoint Avenue nie potrafił zrozumieć, a mnie nie wypadało się nawet śmiać, boć to premier mojej ojczyzny. Uszy po sobie i z uczuciem wstydu odszedłem. Jestem raczej pewien,że z wizyty pana Tuska wśród polonii nie wynika i nie wyniknie nic, co godne byłoby uwagi. Pytania były conajmniej dziwne. Wszystko sprowadziło się do dwóch kurtuazyjnych wystąpień-nie licząc obowiązkowych grzeczności Konsula w stosunku do swoich szefów i kilku pytań, z których właściwie tylko trzy miały adekwatny do rangi spotkania sens. Cd…w Odc. 3

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz