Stan Wojenny, Cz. I

14 grudnia, 2018

Wczesnym rankiem, 11 grudnia, 1981 roku wyjechałem z Górniczym Zespołem Artystycznym, KWK Dębieńsko, w Czerwionce-Leszczynach do Warszawy. Następnego dnia mieliśmy zaplanowany koncert w fabryce traktorów URSUS. Przedstawiciele tych zakładów przyjechali do Kopalni Dębieńsko 4 grudnia, z oficjalną wizytą z okazji święta górników – BARBÓRKI.

Trzy dni prze naszym wyjazdem zjawiłem się w biurze Solidarności, w Rybniku. Byłem kierownikiem ds. kultury. Między mną, a szefem Solidarności, Józefem Makoszem wywiązała się dość ostra dyskusja. Przewodniczący prosił, abym przywiózł z Warszawy, jak najwięcej „bibuły.

Skierowałem dyskusję na wypowiedź Jurczyka, ze Szczecina (zaapelował, żeby komunistów powiesić na słupach) i ostrzegłem: on się chyba zagalopował…

-Nie, stary, – krzyknął przewodniczący. Zobacz, jacy jesteśmy mocni! Jesteśmy wszędzie, we wszystkich zakładach pracy, jest nas dziesięć milionów! Teraz to nam komuchy mogą skoczyć.

Nie znosiłem ani tonu, w jakim nasz szef wygłaszał swoje tyrady, ani też nie podzielałem jego naiwnego optymizmu. Jakoś dziwnie od początku ton wypowiedzi Józefa drażnił mnie dziecięcą niedojrzałością, – „hurra działanie”. Było w tym za dużo spontanicznego podniecenia, a zbyt mało, lub raczej żadnej dyplomacji i świadomości, kim jest wróg.

Skonstatowałem po pewnym czasie, że to wszystko przenosiło się, właśnie od samego Wałęsy. Tyle, że on oszukiwał, a przewodniczący rybnickiej Solidarności był bez reszty oddany sprawie.

-Nie sądzę, – próbowałem polać go zimną wodą -, żebyśmy byli już tak mocno osadzeni w realiach upadającego komunizmu, żeby hydra nie dźwignęła głowy. Raczej uważałbym na słowa i hasła. Józek, wystarczy żądać realizacji Porozumień Gdańskich. Czy wy tego nie widzicie? A, co robimy w tej sprawie, jako Związek? – Nic. Minął rok i zamiast egzekwować Porozumienia, my wchodzimy w kolejny konflikt. Kto tym kieruje, do cholery? To, co wygaduje Jurczyk jest przeciwko nam i jest wodą na młyn komuchów. Pamiętaj, wojsko jest w ich rękach, milicja też, a do tego mają jeszcze zboczeńców z ZOMO

-Janusz, co ty gadasz? Jak ty sobie wyobrażasz, że mogą nam odebrać władzę? Kto? Te skostniałe dziadki z komitetu centralnego? A wojsko, milicja, ZOMO, – oni wszyscy pójdą za narodem. Partyjniacy dziękują teraz Bogu, że to się tak dla nich skończyło. Że żyją, że nie wiszą…

-Przestań! – zaoponowałem. Rzygać mi się chce, gdy słyszę, te zbrodnicze określenia. Pamiętaj, że z natury jestem pacyfistą i na pewno nie chcę brać udziału w żadnym mordobiciu, czy nie daj Boże wieszaniu. Przynajmniej my bądźmy inni, niż oni. Rozliczmy ich, powsadzajmy do więzień, odbierzmy majątki i apanaże i po prostu odsuńmy ich od funkcji społecznych na wiele lat, a najlepiej na zawsze.

-Daj spokój, komuna już nie oddycha, to tylko chwilka i złożą broń.

-Chciałbym, ale ja im nie wierzę.

-Ok, przywieź jak najwięcej bibuły z Ursusa, żebyśmy mieli, co ludziom rozdawać.

11 grudnia, 1981 roku, około południa dojechaliśmy do zakładów Ursus. Po rozlokowaniu w hotelu robotniczym zwiedzanie, próba w sali domu kultury, jakieś tam drobne spotkania wieczorne w kilku pokojach hotelowych. Zabraniałem alkoholu, – pozwalałem na to dopiero po koncercie, ale w umiarze. 12 grudnia, to dzień wspaniałego koncertu moich tancerzy, chórzystów i kapeli. Po koncercie przesympatyczne spotkanie z załogą Ursusa, z artystami kabaretu III Zmiana, z Jurkiem Cnotą, z szefostwem Ursusa, w tym Solidarności. Dyrektor Wilk współpracował z szefami Solidarności z ogromnym oddaniem. Był po stronie ruchu. Raut dość mocno zakrapiany czyściochą zakończył się późną nocą i zmęczony zespół położył się do łóżek.

Piętnaście po piątej do mojego pokoju wpadł kierowca autobusu i począł mnie histerycznie szarpać próbując przerwać mój sen. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem na dziwnie przerażonego kierowcę, po czym zapytałem półprzytomnie:

-Rychuś, chyba cię Pan Bóg opuścił, czego chcesz, przecież jeszcze noc?

-Kehrrowniku jest pionto rano, – wojna, piehrronie, – zaśpiewał śląskim dialektem Rychuś.

-Rany boskie, ludzie, jak nie umiecie pić, to nie pijcie. Przestań pieprzyć bzdury, jazda z mojego pokoju! Zbiórka na śniadaniu o ósmej.

I przyłożyłem głowę do poduszki.

-Nie bydzie żodnego śniodanio, co wy godocie, szefie, posłuchejcie ino, – kierowca nie dawał za wygraną i w tym momencie otworzył małego Koliberka – tranzystor  – na cały regulator.

Po kilku słowach generała zerwałem się, jak rażony.

-Chryste Panie, co on mówi? Stan wojenny? Jezus Maria, jak my wrócimy na Śląsk? Co za skur….ny!

Nagle zza okna doszedł potężny warkot silnika traktora, pędzącego po zaśnieżonym placu przed hotelem i usłyszałem nieskładny krzyk jakiegoś człowieka.

Rzuciłem się do okna słysząc bełkot ludzkich słów. Otworzyłem je na oścież, dostając mroźnym powietrzem w gębę, jak od boksera. Otrzeźwiałem i rozbudziłem się już na dwieście procent. Traktor brawurowo wziął zakręt przed wejściem do hotelu i pośród tumanów śniegu pędził teraz wzdłuż budynku. Traktorzysta dostrzegł mnie w oknie. Zatrzymał maszynę i wychylając się z kabiny krzyknął: uciekajcie, czerwone skur….syny wypowiedziały narodowi wojnę! Pakujcie się zanim tu przyjadą!

Zdałem sobie błyskawicznie sprawę, że Ursus na pewno jest na czołowych miejscach, jeśli chodzi o wizytę ZOMO i innej maści oddziałów ciągle jeszcze zobowiązanych wykonywać rozkazy „aparatu”. To właśnie próbowałem uświadomić mojemu szefowi w zarządzie miejskim i to właśnie teraz zaistniało. Byłem przerażony i tym przerażeniem na dość długą chwilę wbity w podłogę bez możliwości ruchu. Kiedy spałem sam, uwielbiałem spać nago. Uświadomiłem sobie ten fakt dopiero, kiedy odwróciłem się do Ryśka, którego oczy były wielkie, jak pięciozłotówka.

-I, co, fajfusa żeś nie widzioł? Leć budzić wszystkich i grzej autobus!

-Widzioł, widzioł – usłyszałam, już zza drzwi.

Pół godziny później zespół w komplecie zajął miejsca w autokarze. Ktoś mimowolnie rozpoczął modlitwę. Ojcze Nasz przeszło przez cały autobus, jak wołanie o pomoc.

Natychmiast potem, któraś z chórzystek zaintonowała „Pod Twą obronę”.

Po skończonej pieśni jeden z tancerzy rzucił dość ironicznie:

-Ja, terozki bydziecie śpiywać godzinki, a wczora nie szło wos od kielichów odgonić – jak trwoga, to do Boga.

Cokolwiek by nie powiedzieć o ironii, równie to samo można by powiedzieć o trafności jego refleksji. Cdn.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz