Kto czyta, nie bądzi

30 czerwca, 2008

Zwłaszcza, gdy czyta o Europie.

Otóż to. Wcale nie trzeba poświęcać zbyt dużo czasu, wystarczy przeglądać tytuły w gazetach i tygodnikach, jeśli już nie chce się poświęcać więcej czasu na czytanie wszystkich artykułów. Akurat „Gazetę Polską” (tygodnik) czytam od deski, do deski; do tego jakieś wybrane artykuły z Newsweeka, dość dokładnie Czas najwyższy, no i oczywiście jedno, lub dwa pisma polonijne, które jednak raczej przedrukowują. Siadam na ławeczce w sąsiadującym niemal z moją szkołą parku, na Greenpoincie i czytam i czytam i czytam.

Oprócz wielkich artykułów, które czytam z ogromną uwagą natknąłem się w ostatnim numerze GP na króciutką notkę, tuż obok artykułu „Dublin i Bruksela”. Notka zatytułowana jest „Vaclav Klaus o irlandzkim referendum”, zacytuję w całości:

Warto przytoczyć wydane 13 czerwca oświadczeie prezydenta Republiki Czeskiej Vaclava Klausa. „Dzisiejsza decyzja irlandzkich wyborców oznacza koniec traktatu z Lizbony. Nie można już kontynuować procesu ratyfikacyjnego. W jednym jedynym z 27 krajów UE odbyło się referendum w sprawie traktatu. Tylko w jednym kraju politycy pozwolili obywatelom wyrazić swoje zdanie. Wynik jest chyba dla wszystkich czytelnym komunikatem. Jest zwycięstwem wolności i rozumu nad sztucznymi projektami elit i europejską biurokracją.”

Osobiście nie mam więcej pytań.

A teraz w tym samym temacie, ale jakże w innym tonie. Niedawno gościem naszego ministra d/s zagranicznych i nagłośnionej przez media uczty w jakimś tam zameczku, był jego (Sikorskiego) odpowiednik w rządzie niemieckim, Frank-Walter Steinmeier. Zapowiadający się na dłużej serial pt: „Frank u Radka i odwrotnie” miał, niestety tylko jeden odcinek ze speciałami domu. Podobny odcinek poleciał niedawno w Gdańsku, gdzie na potrzeby gości ukatrupiono biednego strusia. Dowcip solenizanta, jakoby zaprosił braci Kaczyńskich i w związku z tym na stole nie będzie żadnego drobiu, był tyleż płytki, co chamski. ale też okazał się kłamstwem (szczęściem nie tym lustracyjnym), bo, jako denat do spożycia był w/w struś (też drób, tyle, że nie drobny), jako żywo  przypominał też ową anegdotkę o góralu, który zapraszał swoich dalekich sąsiadów na wesele córki, zaznaczając: widzi mi się jednak gazdo, ze nie przydziecie, bo łokropne błoto do nos.

Prymitywny dowcip Wałęsy, a któż inny mógłby błysnąć taką elokwencją, jak przysłowiowy kij z dwoma końcami, może z powodzeniem mieć odpowiednie zakończenie: Lechu mógł dokończyć swój „subtelny” żarcik na przykład tak: a dla moich zacnych gości, proszę państwa, u mnie na stole, struś, – to ten ptak, który w trudnych sytuacjach chowa glowę w piasek.

Wspomniałem jednak o Steinmeierze. A, właśnie, jego wypowiedź to przejmujący pokaz brukselsko-berlińskiej demokracji. Dyplomata niemiecki uznał był  za możliwe „wystąpienie Irlandii z europejskiej integracji na jakiś okres ” – celem umożliwienia pozostałym państwom UE wprowadzenia traktatu w życie. (Der Spiegel). Fajnie, co nie? Ale by się Tusk ucieszył. Znowu przypomnę, że podczas spotkania z Polonią w Nowym Jorku paplał on coś na temat niechęci Polaków do uczestniczenia w referendach, o dobrym wizerunku Polski w oczach krajów UE i takie tam dyrdymały. I dla owego „dobrrego wizerrunku” miał gdzieś swój naród i oodał decyzje w ręce parlamentarzystów. Tymczasem Irlandia miała gdzieś „dobre imię” i powiedziała NIE, a argumentem najczęściej powtarzanym był ten, że nie chcą czegoś, o czym nic, albo prawie nic nie wiedzą. Niepokoiłem sie  w poprzednim artykule, czy aby nasi parlamentarzyści przeczytali rzeczony traktat, bo to przecież 560 stron. I tak zrobiono im przysługę, bo pierwotnie był to dokument na 2800 stron. (Tak się ścina byłe konstytucje, żeby je potem nazywać „traktatami”).

I znowu z innej beczki, bliższej prezydentowi Czech; duński europarlamentarzysta, 60-letni Jeans-Peter Bonde ogłosił, że opuszcza Parlament w Brukseli. Od dawna wykazywał on „brak przejrzystości władz i mechanizmów decyzji Unii”. A zrezygnował w proteście przeciwko „puczowi”. Tak, Drogi Czytelniku, „p u c z o w i”. Duńczyk nazwał puczem wprowadzenie traktatu lizbońskiego za plecami narodów i bez ich zgody w referendum. Oto jego słowa: „Jestem przeciwny temu puczowi, który zorganizowano pod przewodnictwem pani Merkel.” Mało tego, powiedział to w wywiadzie dla niemieckiego radia, Deutsche Welle.

I popatrzcie, da się i nie ma wojny między Danią i Niemcami i świat się nie zawalił. Bez zalotnego spozierania w lazur enerdowskich oczu Angeli M. A swoją drogą spacer po Gdańsku i tak niczego nie załatwił. „Zaprzyjaźniony” i wymieniony już Der Spiegel w „tekście tygodnia” tak naukowo rozprawia z Helmutem Schmidtem (byłym kanclerzem, który pewnie nie zna się z p. DT) na temat działań opozycyjnych przeciwko komunizmowi, że ani słowem nie wspomniał o udziale w tym Polski. Nie istniał Poznań, Radom, Gdańsk, nie wspomniano nawet o Solidarności. ot zawaliła się ścianka działowa między NRD i RFN i tak padł komunizm. Dbajmy o dobre imię i wizerunek, schowajmy głowy w piasek i…na stół do Lecha.

Pamiętam te śmiechhy, chichy z Kaczyńskich na początku ich kadencji. Ale jak Boga kocham wolę każdego, kto ma choć trochę narodowy program w stosunkach zagranicznych, niz takie mętne woale, jakie prezentują obecni szefowie naszego kraju. Zgadzam się w 250% (!) z prof. Krasnodębskim (pozdrawiam serdecznie i może do ponownego zobaczenia w Nowym Jorku), kiedy mówi, że Polacy, to taki dziwny naród, który wybacza jednemu, gdy zapijaczony chwieje się nad grobami zamordowanych bohaterów, a nie może wybaczyć innemu, bo ma odwrócony szalik.

Dodam jeszcze, że mamy i tę cechę, że strasznie lubimy, gdy nas obcy chwalą i głaszczą po pleckach, bez względu na to, czy nam w tym samym czasie kopią w tyłek, byle na zewnątrz było, że nas głaszczą.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz