E. D. – Czarny Anioł

5 lipca, 2011

Za chwilę minie miesiąc, gdy opustoszała widownia i scena amfiteatru opolskiego, wybrzmiały głosy artystów, ucichła orkiestra, zamilkły mikrofony. Tegoroczny festiwal ogólnie był nawet ciekawy. Ja jednak nie mogę przestać słuchać wieczoru poświęconego Ewie Demarczyk. I, dzięki telewizji Internetowej, słucham tego wieczoru… co wieczór. Oczywiście głównie dla piosenek „Czarnego Anioła Polskiej Piosenki”, jak nazywał ją nieodżałowany Lucjan Kydryński, muzyki Zygmunta Koniecznego, ale też dla znakomitych kreacji polskich piosenkarek, fantastycznych interpretacji wspaniałych aktorek, że wymienię Annę Czartoryską, w świetnym wykonaniu „Walca Brillante”, czy Kingę Preis w niezwykle ekspresyjnej interpretacji „Tomaszowa”.  I musiałem w końcu usiąść i zapisać te moje wrażenia po kilkunastokrotnym słuchaniu, bo są chwile, których nie chce się zapomnieć, którym chce się postawić pomnik w naszej pamięci. Taką „chwilą” był właśnie wieczór poświęconych Ewie Demarczyk.
Jestem niezmiernie wdzięczny organizatorom festiwalu, że wymyślili ten koncert, że wcześniej, na pewno dużo wcześniej poprosili Krzesimira Dębskiego o aranżacje, że wreszcie konferansjerkę zlecili Marcinowi Kydryńskiemu.
I pojawił się tamten czas, czas dystyngowanych konferansjerów, którzy nie krzyczą nachalnie podoba się wam? To wielkie brawa! kochamy was! kochamy Opole!
Powrócił czas konferansjerów, którzy mieli coś do powiedzenia. A miał pan Marcin do powiedzenia wiele, oj bardzo wiele. Równie wiele miały do powiedzenia aranże Krzesimira, do którego mam pretensje, że nie pochwalił mi się tą swoją wielką pracą, kiedy spotkaliśmy się w Nowym Jorku. Pojawiły się „intelektualne cisze” między frazami i kompletna, wzruszająca cisza podczas każdej z dziesięciu piosenek i owacja na stojąco żegnająca wspaniałe artystki.
Marcin Kydryński, który oprócz subtelnego „r”, sporo talentu prezenterskiego odziedziczył po swoim wielkim ojcu, „przemycił” kilka, niezwykle ważnych przesłań, – nie obawiam się tak właśnie nazwać te kilka zdań, które, oby trafiły do jak najszerszej rzeszy słuchaczy, ale przede wszystkim do nowej generacji konferansjerów, jako też i piosenkarzy.
Zapowiadając Kingę Pries w piosence Tomaszów powiedział:
„…Jak dobrze jest sięgać do piosenek o takim uroku. Być może dawno ich nie słyszeliśmy, być może dobrze wracać do nich pamięcią; powraca właśnie wówczas wiele zapachów, smaków, piękne chwile. Ale dobrze, a może i nawet jeszcze lepiej obcować codziennie z piosenkami najwyższej próby; nie móc się od nich uwolnić, nie móc się z nich otrząsnąć. Myślę, że wtedy zapisuje nam się w krwiobiegu właściwa hierarchia wartości. Po prostu dobry smak”.
Cóż ująć, cóż dodać? Wystarczy posłuchać i popatrzeć na obecnych „bohaterów” rozrabiających na estradach. Ale ta zapaść dobrze wróży. Wierzę, że pojawią się „wielcy”. Oni są i teraz, ale nieco „przyduszeni” nachalnością miernoty. Piosenki Ewy Demarczyk wchodzą w duszę nawet, gdy śpiewają je inne artystki, byle tylko nie podrygiwały, byle nie obnażały swoich ciał i nie wdziewały wulgarnych strojów, ani nawet niekoniecznie wulgarnych, ale tych upszczonych, udziwnionych. I nawet ruszać się nie muszą. Ta sztuka nie potrzebowała i nadal nie potrzebuje niczego innego oprócz słów i muzyki.
A Tomaszów w śpiewie Kingi Preis? Nie mam pojęcia, jak ona to zrobiła, czy to warsztat aktorski, czy autentyczne łzy wzruszonej artystki? Nie wiem i nie mam ochoty dochodzić, bo to, co ta aktorka daje do przeżycia po prostu powala, a toczące się po jej policzkach łzy, wbijają mnie w fotel. Myślę, że Ewa Demarczyk mogła być zadowolona i usatysfakcjonowana, ze wszystkich wykonań tak, jak zadowolona i do głębi wzruszona była publiczność.
„…Ale Ewa Demarczyk unikała rozgłosu, bardzo niechętnie udzielała wywiadów, a kiedy sztukę zdominowała komercja i pop-kultura, ona właściwie usunęła się w cień, wycofała z życia publicznego. -Nie jestem na sprzedaż- mówiła”.
To kolejny cytat ze znakomitej, pełnej wdzięku i olbrzymiej kultury konferansjerki Marcina Kydryńskiego. Jakże to nie pasuje do tego, co dzisiaj dzieje się w tej dziedzinie. „Powrót” Ewy Demarczyk na deski opolskiej sceny był ogromnym tryumfem. Czy ktoś za czterdzieści pięć lat będzie pamiętał jakiś przebój artystki, znanej dzisiaj z czterech liter zaczynających się na „D”? Podejrzewam…, że wątpię.
Ale mam jakąś dziwną pewność, że ta na „D”, ale z dziewięcioma literami będzie jeszcze śpiewana i słuchana.

1 Komentarz do “E. D. – Czarny Anioł”

  1. Zbyszek- 08 lip 2011 o 11:11 pm

    Drogi Autorze, – dziękuję! dziękuję! dziękuję! Jestem z Krakowa, ale mieszkam w Virginii. Polał Pan miód na moje serce. jak to dobrze, że pisze Pan również o takich sprawach. Współczesna rozrywka sięga już naprawdę dna. A ja dopiero 40-latek za kilka lat, ale Demarczyk, to coś niewypowiedzianie pięknego, na czym wychowałem się od dzieciństwa. Czy jest jakaś możliwość obejrzenia tego koncertu?
    Pozwolę sobie do Pana zadzwonić na numer ze strony
    Dziękuję
    Zbyszek

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz