„Halka” w Carnegie Hall
Jan Sporek 15 listopada, 2008
Oczywiście mowa o fragmentach z opery Halka, Stanisława Moniuszki. Na ten, jak po koncercie stwierdzili wszyscy, którzy do mnie dzwonili, znakomity pomysł wpadłem, gdy na własne oczy zobaczyłem, jak ogromnym zainteresowaniem cieszył się podobny koncert w Sarasocie, na Florydzie, do którego prowadzenia zostałem zaproszony przez jego organizatorkę, panią Magdalenę Pogonowską. Wystąpili tam również Anna Kostrzyńska i Krzysztof Biernacki. Pomijając cudowną atmosferę, jaka towarzyszyła temu zdarzeniu już na kilka dni przed, największe wrażenie zrobił na mnie widok wypełnionej po brzegi sali koncertowej. Zupełnie odmiennie, niż w Nowym Jorku. Polonia w okolicach Sarasoty jest chyba z dziesięć razy mniejsza liczbowo, niż w Metropolii Nowojorskiej. Ludzie przyjechali z Venice, North Port i innych stron, czyli mówimy o jednej, do dwóch godzin jazdy samochodem. I sala na ponad pięćset miejsc pękała w szwach. W Nowym Jorku w odległości mniejszej, niż pół godziny samochodem i 15 – 20 minut metrem mieszka kilkadziesiąt tysięcy Polaków; – sześćset foteli w pięknej sali Zankel Hall zajętych było ledwie w dwóch trzecich. Po drugim utworze Carnegie, za moją zgodą wpuścilo około trzydzieści osób, -przedstawicieli organizacji współpracujących z Carnegie i mających przywilej wejścia za darmo, jeśli zgadza się producent i jeśli bilety nie są wyprzedane. Oni wręcz czyhają na takie okazje. Spośród tych właśnie widzów usłyszałem ogromnie wiele komplementów dla artystów za wspaniały poziom wykonawczy i dla mnie za zorganizowanie tego widowiska. To ogromnie miłe, choć świadomość, że nie sprzedałem sali jest przykra i trudno, aby komplementy rekompensowały straty materialne.
Koncert istotnie muszę zapisać, jako jeden z najlepszych, jakie zrobiłem w ostatnim dziesięcioleciu. W przyszłym roku, 23 listopada minie dziesięć lat od mojego pierwszego koncertu w Carnegie Hall. Był wspaniały pod każdym względem, a to dzięki artystom. Trójka fantastycznych wykonawców poprowadziła wieczór w szalonym wręcz tempie z rosnącym napięciem dramaturgicznym, by przypieczętować znakomicie wykonanymi ariami i duetami z „Halki”.
Zatem zacznijmy od kobiety: Anna Kostrzyńska, sopran koloraturowy. Piękna w swej słowiańskiej urodzie, wykształcona we Włoszech dała niezwykły popis swoich umiejętności w cudownej Wokalizie, Wojciecha Kilara, arii Olimpii z Opowieści Hoffmana, J. Offenbacha, oraz rewelacyjnej arii Królowej Nocy z Zaczarowanego Fletu, W.A. Mozarta. We wszystkich tych kreacjach A. Kostrzyńska udowodniła, że moje próby pokazywania jej w różnych miejscach i na różnych scenach były w pełni uzasadnione. Wspaniały talent, świetne wyszkolenie i ogromna muzykalność czynią z tej śpiewaczki znakomitość pośród polonijnych artystów. W arii Olimpii, potocznie zwanej Piesnią Lalki oprócz wspaniałej koloratury pokazała spory talent komiczny, zresztą wespół z Jackiem Zganiaczem, świetnie z tą artystką współpracującym, zaś w duetach z Krzysztofem Biernackim błysnęła talentem aktorskim, tak bardzo przydatnym śpiewakom operowym. Koloratura Anny Kostrzyńskiej właśnie w tych dwóch, wspomnianych ariach zachwyciła publiczność, która zgotowała artystce niezwykle gorące przyjęcie. Kolejny, trzeci już występ w Carnegie Hall Anna Kostrzyńska może zaliczyć, jako kolejny sukces. Po spektakularnych kreacjach w Katedrze – listopad, 2007- do posłuchania na www.youtube.com (Słowo kluczowe-Anna Kostrzynska), grono wielbicieli jej talentu znacznie się powiększyło. A oto jeden z najwpsanialszych komplementow, jakie artysta może usłyszeć od miłośnika muzyki. Autorem tego pochlebstwa jest dr. Andrzej Kamiński, znany z niezwykle aktywnego uczestnictwa w wydarzeniach muzycznych, nie tylko polonijnych. A. Kostrzyńska została kiedyś poproszona o zaśpiewanie na pogrzebie jednego z polonijnych lekarzy. Ceremonia odbywała się w kościela Św. St. Kostki, na Greenpoincie. Po uroczystościach dr. Kamiński podszedł do śpiewaczki i oznajmił: gdybym to ja leżał w tej trumnie, to chyba bym wstał po tym cudownym śpiewie, żeby chociaż podziękować.
Partnerem Anny Kostrzyńskiej był świetny bas-baryton, Krzysztof Biernacki, który zachwycił mnie już we wspomnianym koncercie w Sarasocie. Widziałem go również w Carnegie Hall, w czerwcu tego roku, gdy śpiewał z towarzyszeniem orkiestry. Równie znakomicie wyszkolony, prowadzący Wydział Śpiewu Operowego na Uniwersytecie Północnej Florydy świetnie czuje się zarówno w repertuarze mozartowskim, jak i kompozytorów rosyjskich. Dysponuje piękną barwą głosu. Współpraca z Anną Kostrzyńską, dla dobra obojga tych artystów, ale też i miłośników śpiewu operowego powinna się rozwijać, a jeszcze byłoby lepiej, gdyby doczekała się polonijnych sponsorów…(?) Krzysztof Biernacki to wielki talent, o czystym, pięknie brzmiącym głosie. A pokazał się tu znakomicie zarówno w Donizettim, Mozarcie, jak też i w wagnerowskiej arii Wolframa z Tannhausera. Cieszę się, że mogłem zaprezentować go w Zankel Hall i mam nadzieję, że nasza kooperacja na tym się nie skończy. Ostatnią sekwencją koncertu był blok moniuszkowski, do którego A. Kostrzyńska wyszła w oryginalnym stroju góralki podhalańskiej, co cudownie grało z blond warkoczem opuszczonym z przodu przez ramię. Strój ten wypożyczyła mi Małgosia McGrath, rodowita Góralka, co za mąż poszła za Amerykaniana z New Jersey. Dziękuję Małgosiu,- serdecznie dziekuję. Polsko-Amerykański Zespół Pieśni i Tańca, z Greenpointu kategorycznie mi odmówił; 20 lat temu pisałem dla nich aranżacje na koncert z okazji 50-lecia. potem, w Lincoln Center dyrygowałem orkiestrą, prowadząc cały koncert, jako akompaniator. No, cóż, Zespół ma teraz 70 lat i…prawo do sklerozy. Strój wzniecił burzę oklasków, a po koncercie sporo ludzi mówiło mi, że łzy nostalgi i tęsknoty za krajem zakręciły im się w oczach zupełnie bezkontrolnie. I poleciało, jak po tatrzańskich turniach: aria Halki i słynny duet Halki i Janusza. Kostrzyńska i Biernacki zaśpiewali tak rewelacyjnie, że publiczność zerwała się z krzeseł i skandując przez kilka minut zmusiła artystów do bisów, choć szczerze mówiąc żaden bis nie był przewidziany. Ja, jako producent nawet nie chciałem bisu, bo wiąże się to z zagrożeniem przedłużenia koncertu, co zawsze grozi opłaceniem godzin nadliczbowych obsługi technicznej i tzw. „front house personel” (dla przykładu przedłużenie koncertu Skaldów kosztowało mnie dodatkowo sześć tysięcy dolarów). publiczność tak jednak skandowała, słychać było okrzyki „brawo”, „bis”, że nie było wyjścia. Artyści powtórzyli duet i jeszcze bardziej rozgrzali widownię. To cudowne uczucie wiedzieć, że zachwyciło się miłośników śpiewu operowego. Anna Kostrzyńska i Krzysztof Biernacki zasłużyli na najwyższe uznanie. Szkoda, że nie czują tego polonijne media, polonijne biznesy, a i polonijna publiczność, która woli półgłupie kabarety, bale, po $150 dolarów od osoby, ale żałuje $30 na cudowną sztukę. Czy kiedyś to się zmieni…?
Na najwyższe uznanie zasłużył również Jacek Zganiacz. Po tym koncercie to nie jest już tylko mój przyjaciel Jacek, to wielkiego kalibru i wielkiej klasy pianista. Zawsze w niego wierzyłem, w jego wspaniały talent, niezwykłą muzykalność, poparte ogromnym repertuarem i fantastycznymi umiejętnościami. Jeszcze raz potwierdziło się, choć tym razem chyba najboleśniej, że: POLONIA ZMARNOWAŁA JEDEN Z NAJWSPANIALSZYCH TALENTÓW – Zrobiła coś, co nigdy nie zdarzyłoby się wśród Rosjan, Chińczyków, o Żydach nie wspomnę – ZANIEDBAŁA. Przypomnę też, że koncert rosyjskiego pianisty E. Kissina wypełnił dużą salę Carnegie – około trzy tysiące krzeseł, do ostatniego miejsca, a koniki sprzedawały bilety po trzysta dolarów i wyżej. Z doktorem Andrzejem Kamińskim siedzieliśmy na scenie, bo tylu było chętnych, że powiększono widownię o ponad sześdziesiąt krzeseł ustawionych właśnie za pianistą. W przerwie słychać był sporadycznie język angielski; Carnegie rozbrzmiewało rosyjskim.
Występ Jacka Zganiacza trzeba rozpatrywać w dwóch kategoriach: solisty i akompaniatora. Jako solista Jacek zatopił się w Balladę g-moll, op. 23, Fr. Chopina tak cudownie, że publiczność oniemiała. To było coś tak przejmującego, że musiałem stwierdzić, iż nigdy jeszcze nie słyszałem Jacka tak wspaniale interpretującego Chopina. Każdy dźwięk, każda nutka dogłębnie przemyślane, każda fraza wyśpiewana, jakby chciał się dopasować do charakteru wieczoru, głównie śpiewanego. Dla tych kilku minut Ballady warto było zorganizować ten wieczór. Nie wiem, czy on rozmyśla nad utworami gdzieś tam w przestworzach za sterami boeningów, ale to, co zagrał bardzo było bliskie niebiańskiej muzyki. Moje wrażenie potwierdziło takie mnóstwo widzów, że wierzę, iż byłem świadkiem czegoś nadzwyczajnego. W drugiej części koncertu, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy znają jego sztukę, Jacek zagrał trzy Preludia na Fortepian, G. Gershwina. Zaskoczył nie tylko wyborem utworów tego właśnie kompozytora, zaskoczył również ich wykonaniem. Z pianisty, który cudownie cyzeluje klasykę fortapianową jawił nam się, jako wprawny interpretator gershwinowskich „standardów”. Adam Makowicz byłby mile zaskoczony słysząc, jak Zganiacz gra jazz. Plusem dla Jacka jest to, że Adam nigdy nie zagra Chopina tak, jak on.
Drugą, jakże cudowną płaszczyzną, w której po tym koncercie należy rozpatrywać występ Jacka Zganiacza są akompaniamenty. Wiem, że Kostrzyńska uwielbia, gdy on właśnie jej akompaniuje i wiem, że Biernacki po tym koncercie ma takie samo odczucie. Jacek jest niezwykłym akompaniatorem. Pozwala solistom na wszystko i idzie za nimi, jak sługa za panem z parasolem. Nie popisuje się, pozostaje z tyłu „wypuszczając” solistę na pierwsze miejsce. Czasem nawet „pokryje” jakiś mankament tekstowy, czy niuans intonacyjny. Uwielbiam obserwować próby Jacka z solistami. Przy ogromnym poczuciu fantastycznego wręcz humoru próby z Jackiem nie mają nic wspólnego z napięciami, stresem. Jego inteligencja pozwala mu na tworzenie i wymyślanie anegdotycznych wręcz tekstów, które rozbawiają artystów i wprowadzają wspaniałą, twórczą atmosferę.
Przytoczę mały przykład: Jacek akompaniuje duetowi z „Halki”. W pewnym momencie Halka (A. Kostrzyńska) śpiewa tekst „O, mój sokole”. Powolna muzyka zmienia się nagle w rytmiczną, szybką fakturę, przypominającą cwał konia. W tym momencie Jacek parska śmiechem nie przerywając gry. Gdy skończyli Ania pyta: cóż cię tak rozbawiło? Na to Jacek: bo nie wiem, czemu Moniuszko kazał temu sokołowi jechać na koniu.
Słuchałem tego podczas prób i koncertu na Florydzie i nigdy tak nie skojarzyłem. Aliści po tej próbie jawiło się jednak pewne niebezpieczeństwo; otóż na każdej próbie, dokładnie w tym momencie wybuchaliśmy śmiechem, istniała więc realna obawa, że to samo stanie się podczas koncertu, tym bardziej, że to ja przewracałem Jackowi kartki. Jakoż nie wytrzymaliśmy i z wysiłkiem dusiliśmy śmiech na scenie. Współczuję Kostrzyńskiej i Biernackiemu, którzy musieli wyśpiewywać tekst.
Ale to właśnie tworzy tę cudowność pracy artystycznej.
Polonia zmarnowała talent Jacka Zganiacza, ale on gra i to gra coraz lepiej. Może nie jest jeszcze za późno…? A co z innymi talentami?
Dziękuję wszystkim, którzy przyszli na ten koncert.
Drogi Panie Januszu
dziekuje za piekny artykul bardzo dokladnie oddajacy atmosfere koncertu, na ktorym bylem i z wielka przyjemnoscia go wspominam .
Czytajac wzmianki z koncertu w prasie polonijnej po raz kolejny nachodzi mnie wspomnienie pierwszego wrazenia po przyjezdzie do USA ” Boze czyzby do Nowego Jorku przygnalo najgorsze wiory z Polski ?”
Moja Mama w takich chwilach zawsze powtarzala „od wolu spodziewaj sie tylko wolowiny” , tym bardziej podziwiam Panski upor „w rzucaniu perel…”
A moze cos sie zmieni, a moze jednak…
Pozostaje z wyrazami wielkiego podziwu i szacunku za caloksztalt Pana pracy na polu KRZEWIENIA KULTURY W POLONII NOWOJORSKIEJ
Leszek z Bronxu