Polscy i greccy artyści w Carnegie Hall
Jan Sporek 29 kwietnia, 2007
Wbrew pozorom nie był to mój pierwszy „międzynarodowy” koncert, jaki popełniłem w Nowym Jorku. Miałem tu już Orkiestrę Symfoniczną z Fredericksburga, Virginia; Jamse’a E. Bakera – dyrygenta, miałem też i to dwukrotnie amerykańską śpiewaczkę, włoskiego pochodzenia, Tiffany CasaSante, która z orkiestrą Uniwersytetu Hofstra, na Long Island, wzmocnioną kikunastoma polskimi muzykami zaśpiewała po raz pierwszy w Nowym Jorku monumentalny Angelus, Wojciecha Kilara, a pół roku później powtórzyliśmy to w głównej sali Carnegie Hall. Wszystkie te koncerty miały jednak muzykę polską, jako główny temat wieczoru. Koncert polsko-grecki był zatem pierwszym, który, w przeciwieństwie do wymienionych wyżej miał program niezwykle zróżnicowany: od Belliniego, przez Chopina, Donizettiego, Karrera, Mozarta, Papamoschosa, Rossiniego, Verdiego, Konstantinidisa, do Szymanowskiego i Wieniawskiego.Gwiazdą niezaprzeczalną i bezdyskusyjną był Dimitri Kavrakos, znakomity grecki śpiewak, obcujący prawie na codzień z takimi scenami, jak La Scala w Mediolanie, czy Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Królewska Opera Covent Garden w Londynie, czy wreszcie Paryż, Geneva i inne wielkie miasta świata. Jego znakomite kreacje pozostaną w pamięci słuchaczy na długi czas. Ten artysta właściwie nigdy nie bierze udziału w formach koncertowych, spełniając się głównie w widowiskach operowych i to pod takimi dyrygentami, jak Daniel Barenboim, Sir George Solti i wielki James Livine. Jego udział w tym koncercie muszę potraktować, jako niezwykły ukłon w stronę polskich artystów i polskiej muzyki. Trudno będzie mi kiedykowliek wystarczająco podziękować D. Kavrakosowi za jego udział w moim koncercie. Dwa solowe wejścia Kavrakosa w „La Calunnia” z Cyrulika Sewilskiego, Rossiniego, oraz w ”Il Lacerato spirito”, z Simon Boccanegra, Verdiego, były wspaniałymi kreacjami, jakby fragmentami oper z których pochodzą te arie. Artysta kreował swoją sztukę gestami rąk, ale też i wspaniałą mimiką. Nawiązał fantastyczny kontakt z publicznością i trudno się dziwić, że owacje po jego produkcjach były niezwykle spontaniczne. Szalenie podabała się grecka pieśń „O Gero Dimos”, Karrera, którą Dimitri Kavrakos wybrał, jako pieśń reprezentującą Grecję. Stworzył wspaniałą kreację człowieka rozliczającego się z życiem, filozofującego o życiu. To naprawdę znakomity, o wielkim talencie i wspaniałym głosie artysta. Wreszcie w zakończeniu koncertu, Kavrakos wprowadził całą, pozostałą plejadę artystów, rozpoczynając recitativem z Finału I-ego Aktu Lindy di Chamounix, Donizettiego. Jego śpiew popłynął, jak jakieś uroczyste rozpoczęcie rozwinięte później udziałem pozostałych śpiewaków i chóru, co stworzyło znakomite zakończenie koncertu. Kavrakos był postacią absolutnie centralną, choć nie miał szczególnie więcej do śpiewania, niż inni artyści tego wieczoru. Drugim, greckim gościem była skrzypaczka, Xeni Loukidou. Artystka o sporych umiejętnościach i dużym potencjale. Tym razem jednak dopadła ją trema i zżarła skutecznie, nie pozwalając na pełne pokazanie jej możliwości. Może też nie bez znaczenia dla percepcji (u publiczności) był dobór repertuaru. Dwie Miniatury Papamoschosa stały w diametralnej sprzeczności z repertuarem pozostałych artystów i choć jest to niezwykle wartościowa muzyka i jak powiedział obecny na sali syn kompozytora, było to najlepsze wykonanie tych utworów, to jednak publiczność nie przekonała się do niej tak serdecznie. Xenia wykonała później, w drugiej części Poloneza Koncertowego, Henryka Wieniawskiego i zrobiła to znakomicie. Świetnie dogrywała w ariach Kavrakosa, potem w tej cudownej greckiej pieśni, a wreszcie w Finale koncertu, wypełniając wokalno-fortepianowe aranżacje utworów, pięknym dograniem skrzypiec. Słuchałem prób tej artystki i muszę jednak przyznać, że kiedy czuła się nie skrępowana ani salą, ani publicznością, ani całym tym napięciem koncertowym, to widać było bardzo wyraźnie ową symbiozę pomiędzy artystką i instrumentem, owo wrastanie lnstrumentu w organizm artysty. Scena, to jednak zupełnie inny teren. Trema zżera nawet największych, choć wielu z nich posiada tę fenomenalną umiejętność przekształcania tremy w pozytywną energię pozwalającą im na fantastyczne wręcz wykonania. Kavrakos, na ten przykład; widziałem go i obserwowałem za sceną: nie było ani sekundy, by przestał nucić, masować mięśnie twarzy, przelatywał po samogłoskach, po fragmentach utworów, spacerował w tę i z powrotem. Widziałem, że jest pełen napięcia, ale też widziałem, że zmierza do całkowitej koncentracji przed wejściem na scenę, a gdy wyszedł, to był już tylko wielki Kavrakos i sztuka.
Polskich artystów zacznę przedstawiać od tego, który najwięcej się w tym koncercie napracował i który rozpoczynał paradę gwiazd tak w pierwszej, jak i w drugiej połowie, grając solo, a potem przez większą część obu połówek wieczoru siedział przy fortepianie akompaniując śpiewakom i skrzypaczce; Jacek Zganiacz. Wieczór rozpoczął się od Sherza h-moll, Fr. Chopina, znakomicie wykonanego przez tego właśnie artystę. To jeden z najciekawszych pianistów polonijnych. Teraz osiąga też sukcesy w innej profesji; siedząc za sterami pasażerskich samolotów linii American Eagle. Zganiacz za każdym razem, gdy kreuje Chopina jest inny. Tym razem, jakby już w chopinowskiej muzyce widział różnorodność, która nastąpiła potem w kolejnych wejściach artystów. Czarował dynamiką, przepiękną frazą, a jego technika pozwoliła istotnie żartować bez reszty i wprowadzić słuchaczy w beztroską atmosferę. To, co zawsze podziwiam u Jacka, to jakby kompletną „beztremę”. Czeka na swoje wejście i można w tym czasie rozmawiać z nim właściwie o wszystkim. J. Zganiacz obdarzony jest niespotykanym poczuciem humoru i obdziela nim wszystkich artystów, którzy biorą udział w koncercie. Potrafi fenomenalnie rozładować nerwową atmosferę, choć, co bardziej zatwardziałe „nerwusy” udają, że nadal są pełni nerwów i napięć. Jacek do ostatniej chwili za kulisami jest, jak ktoś, kto wpadł tam na chwilę, żeby zagrać, ale potem rozsiada się, jak Brahms przy fortepianie i od pierwszych taktów widać, jak pod lupą, że nie pamięta o ludziach za sceną, że nie wpadł „na chwilkę”, że zrósł się już z instrumentem i nie ma takiej siły, która przeszkodziłaby mu w kreacji, w wykonaniu utworu do ostatniej nutki, do ostatniego wybrzmienia. Po solowej produkcji w Chopinie, Jacek Zganiacz stał się tego wieczoru współtwórcą wszystkich kreacji, w których akompaniował. Zadziwiające, jak artyści, – śpiewacy i instrumentaliści-, lubią z nim koncertować. Kavrakos określił go, jako niezwykle inteligentnego i tyleż utalentowanego pianistę-akompaniatora.
A teraz Cezary Doda, bo on był tym, który po Zganiaczowym Chopinie również Chopina, w spółce autorskiej z Mickiewiczem wybrał do swojego programu. „Precz z moich oczu”, piękna pieśń, – aż szkoda, że Chopin nie tworzył więcej pieśni -, została równie pięknie wykonana przez naszego barytona. Cezary Doda, mimo dość długiej przerwy w publicznych produkcjach pokazał, że jest w znakomitej formie i przypomniał za co Polonia oklaskiwała go, gdy w miarę regularnie pokazywał się w różnych recitalach, koncertach itp. Spore zacięcie komiczne tego artysty ukazało się w kolejnym jego występie, tym razem w duecie z Anną Kostrzyńską w „La ci darem la mano” z Don Giovanniego, Mozarta i wreszcie w ponownym solo „Non piu andrai” z Wesela Figara, też Mozarta. Przy takich okazjach, jak ten koncert, uświadamiam sobie, ilu wspaniałych artystów ma pośród siebie Polonia amerykańska, a nowojorska w szczególności. I co z tego? Nie są oni w żadnej mierze obiektem zainteresowań, ani organizacji, ani biznesów.
Zaprosiłem do tego koncertu śpiewaczkę, która jest jednocześnie promotorką opery w dalekim Cleveland, w stanie Ohio, gdzie wraz ze swoim mężem prowadzą Opera Circle, coś w rodzaju stowarzyszenia zajmującego się wystawianiem oper i koncertami śpiewaków operowych. Dorota i Jacek Sobiescy; ona sopran koloraturowy, on, pianista, który akompaniuje małżonce. Dorota po przedłożeniu jej propozycji udziału w tym koncercie zaanonsowała, że chciałaby zaśpiewać „Casta diva” z Normy, Belliniego. Dedykowała tę arię pamięci Marii Callas, co było uprzejmym gestem w stronę greckiej części publiczności. Partię chóralną wykonał w tym utworze 14-osobowy chórek, który stworzyłem specjalnie na tę okazję, choć lepiej byłoby powiedzieć -reaktywowałem i odnowiłem, bo była to słynna już i znana w naszym środowisku grupa „Esprit de Chorus”. D. Sobieska wykonała „Casta Divę” w sposób niezwykle przejmujący, wczuwając się w rolę kobiety, która, krótko mówiąc modli się. Artystka ukazała spore możliwości swojego głosu i spotkała się z ciepłym przyjęciem publiczności. W drugiej części D. Sobieska znakomicie wykonała „Zarżyjże kuniu”, K. Szymanowskiego, co było podkreśleniem faktu, iż właśnie 2007 jest Rokiem Szymanowskiego. W finale koncertu wchodziła w śpiewający kwartet, jako Linda, wspaniale wplatając się w partie Kavrakosa, Dody i Kostrzyńskiej.
Na koniec pozostawiłem artystkę, o której słyszałem po koncercie najwięcej, obok komplementowanego Kavrakosa, pełnych uwielbienia wręcz i niezwykłej admiracji słów; – Anna Kostrzyńska. Chórzyści stojący za sceną i obserwujący występujących artystów na monitorze telewizora juz po pierwszym występie Kostrzyńskiej stwierdzili, że „ma dzień”. Ale, świetnie zaśpiewana aria Violetty z Traviaty, Verdiego w pierwszej części koncertu, potem równie znakomicie zagrany i zaśpiewany duet z Cezarym Dodą okazały się zaledwie wstępem do tego, co ta artystka zaprezentowała w słynnej arii Olimpii z Opowieści Hoffmana, J. Offenbacha. Arię zwaną też arią Lalki, Kostrzyńska wprowadziła do swojego repertuaru bardzo niedawno. Jest to utwór pełen koloraturowych łamańców w wysokich rejestrach i tym więc są trudniejsze do wykonania, natomiast „zatkanie” lalki po glisandzie w dół wymaga naprawdę sporych umiejętności aktorskich z gatunku komediowego. Otóż Anna Kostrzyńska przeprowadziła wszystkie koloratury niezwykle czysto i precyzyjnie, zaś owo „glisando” i zatrzymanie śpiewu sprowokowało publiczność zarówno do salw śmiechu, jak i spontanicznego aplauzu,- tak było znakomicie wykonane. Jacek Zganiacz, który miał rolę „nakręcacza” i musiał wstać od fortepianu, wziąć olbrzymich rozmiarów klucz, wykonany i wystylizowany przez członka chóru, Darka Kazimierczuka ze zwykłej, polskiej grzechotki wielkanocnej i tym kluczem nakręcić artystkę, aby wróciła do pionu i kontynuowała śpiew- wypełnił swoją rolę fenomenalnie. Całemu temu zabiegowi, trwającemu około minuty, towarzyszył bezustanny aplauz publiczności. Kostrzyńska w jednej chwili zyskała nieprawdopodobną sympatię widzów i niesamowite uznanie w oczach znających się na muzyce przedstawicieli Polonii z kręgów intelektualnych (radio, gazety, etc, – szkoda, że największy dziennik polonijny i jego nadworny krytyk, Markowicz nie wykazali żadnego zainteresowania tym koncertem, (wiedział o nim od kilku tygodni, bo osobiście zapraszałem go, gdy spotkaliśmy się na koncercie muzyki Szymanowskiego w Markin Hall). Mnie zafascynowała czystość wykonania tej arii. Znam partyturę i znam dotychczasowy repertuar Anny Kostrzyńskiej i muszę powiedzieć, że jestem pełen podziwu: żadnych „lewych” nut, wspaniałe frazowanie i znakomita współpraca z pianistą. Nic więc dziwnego, że Agata Galanis zadeklarowała chęć zrobienia z tą artystką wywiadu. Myślę, że warto przedstawi`ją szerokiej rzeszy czytelników. Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że Kostrzyńska zdobyła serca nowojorskiej publiczności tak polonijnej, jak i amerykańskiej bez reszty i jej następny występ będzie gwarantował sporą liczbę słuchaczy. Świadczyły o tym opinie na gorąco, ale też i liczne telefony do mnie przez kilka dni po koncercie, jak też i osobiste opinie składane na moje ręce przez napotkanych na ulicach, czy w sklepach ludzi. To niezwykle sympatyczne uczucie, móc przyjmować na swoje ręce komplementy dla artysty, którego zaprosiło się do udziału w koncercie. Zatem cóż, czas na podziękowania, a w nich szczególne chcę złożyć Dimitriemu Kavrakosowi. Jego występy stały się największą ucztą duchową dla publiczności, zaś jego udział w koncercie i na próbach wzbogaciły doświadczenia młodszych, mniej utytułowanych artystów. Wszyscy wspominają fantastycznie twórczą atmosferę, jaką Kavrakos wprowadzał od momentu rozpoczęcia próby. Podziwiali jego upór w doprowadzeniu najdrobniejszych szczegółów do perfekcji, zwłaszcza w pracy z chórem. I pamiętać będą, że dzień przed koncertem ten wspaniały artysta, spędził z całym zespołem cztery godziny na wspólnej próbie, nie oszczędzając się i szlifując wszystkie szczegóły. Potrafił zarazić swoim entuzjazmem, miłością do muzyki, niezwykłą kreatywnością wszystkich, którzy brali udział w tym widowisku. To znakomity artysta, wspaniały człowiek i właśnie jemu chcę w szczególności podziękować. Mam nadzieję, że polscy artyści zrozumieją moją admirację dla D. Kavrakosa, choćby dlatego, że sami okazywali jej dla tego artysty ogromnie dużo – jestem więc wyrazicielem ich opinii i wdzięczności. Oczywiście Im również z całego serca dziękuję. Z głębi serca dziękuję członkom Esprit de Chorus, – ludziom na codzień ciężko pracującym, którzy jednak znaleźli czas na to, aby raz w tygodniu spotkać się i pracować nad pieśniami, które wcale do łatwych nie należały i myślę, że uznanie zarówno wielkiego Kavrakosa, jak i wielce przecie doświadczonej Doroty Sobieskiej były dla nich najwspanialszą zapłatą za ich wysiłek. A i komplementy publiczności, która niezwykle ciepło i z wielkim uznaniem przyjęła wszystkie utwory, w których chór stanowił tło dla artystów. Jakże jednak wspaniałe tło, wypełniające treść muzyczną tych cudownych arii. W szczególności zaś wartość chóru ukazała się w finale koncertu i trzeba przyznać, że wszyscy członkowie tej grupy (w większości amatorzy-miłośnicy śpiewu) – stanęli na wysokości zadania. Jeszcze jeden dowód na ogromny potencjał naszych rodaków, niestety, nie wykorzystywany, jak należy.
Na koniec pragnę podziękować sponsorom tego koncertu na czele z moim przyjacielem, Adamem Bąkiem, który z funduszu promocyjnego sprowadzanej do USA Żubrówki wspomógł moje przedsięwziecie biorąc na siebie pokrycie połowy depozytu, co pozwoliło mi podpisać kontrakt z Carnegie. Chcę z całego serca podziękować firmie Precious Woodwork Inc.- jej właścicielowi, Jerzemu Pogorzelskiemu; Aptece, Chopin Chemist i właścicielce Lilianie Więckowskiej; Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej; American Travel Abroad, oraz mediom: Kurierowi Plus, Radiu Rytm, Nowemu Dziennikowi, Polskiemu Radiu -910 oraz, ze szczególnym podkreśleniem Januszowi Jóźwiakowi – telewizja USPolsat, za kompletnie bezpłatny wywiad ze mną i półminutowe ogłoszenia reklamujące koncert w jego programie. Bez pomocy Sponsorów takie przedsięwzięcie jest absolutnie niemożliwe. Dziękuję wszystkim, którzy przyszli na koncert. To dla Nich, widzów, słuchaczy poświęcam te długie miesiące przygotowaniań każdego koncertu i jest mi ogromnie miło, że jak dotychczas nikt jeszcze nie wyszedł z moich koncertów rozczarowany.
A więc, do następnego koncertu: 11 listopada – Katedra Św. Patryka: Trzecia Symfonia, H. M. Góreckiego i Angelus, W. Kilara. Wykonawcami będą: Anna Kostrzyńska – sopran, Orkiestra Symfoniczna z Bel Air, MD, pod dyrekcją Sheldona Bair’a i moją. Chór polonijny, oraz chór katedry Św. Patryka.
Ciekawy artykul, bede tu teraz wpadal czesciej, pozdrawiam bzerwiusz
Ciekawy blog, zatrzymam sie tu na dluzej
pozdro kxawriusz
Fajna stronka, juz jest w moich ulubionych, jeszcze tu napewno zajrze
Great article.