A miało już być dobrze
Jan Sporek 22 kwietnia, 2010
We wtorek minęły dwa dni od pochówku Pary Prezydenckiej. Komentatorzy podkreślali, że miniony tydzień zmieni oblicze polskiej polityki i polityków. Zmieni na dobre. Jarosław Kaczyński przeżywa – to pewne – największy dramat swojego życia. Lech i Jarosław to bliźniacy jednojajowi. Czucia takich bliźniaków są diametralnie inne, niż rodzeństwa niebliźniaczego. Nie dziwię się, że ogranicza swoje publiczne wystąpienia jedynie do przemówień nad trumnami swoich przyjaciół. Jest jeszcze Jego, ciężko chora matka, która, o zgrozo jest jedyną osobą na świecie, która nie wie, że jeden z jej wspaniałych synów zginął. Nie dziwię się, że nie składa żadnych deklaracji politycznych. Z jakimż zdumieniem zobaczyłem na ekranie telewizora wyniki błyskawicznego sondażu o szansach Jarosława w drugiej turze wyborów. Jeśli sondaż, to ktoś go zlecił, a jeśli zlecił…, to kto? Na pewno nie było to PiS. Komu potrzebne jest pocieszenie po bezczułych przemowach? Z przemowy Komorowskiego w Krakowie zapamiętałem głównie „Dzwon Zygmunta”. Dziennikarze ocenili mowy pogrzebowe Marszałka równie bez entuzjazmu podkreślając brak haryzmy, brak uczucia, oschłość, brak współczucia. Tak samo ocenili to niektórzy członkowie Platformy. I zgodnie stwierdzają, że właściwie mogły one znacznie osłabić pozycję kandydata na prezydenta. Jasne jest więc, która partia mogła zlecić sondaż. Niejasne jest natomiast dlaczego Marszałkowi przeciwstawiono Jarosława Kaczyńskiego, skoro ten nie złożył, nawet jednym słowem, oświadczenia o chęci kandydowania. Komu zadawano te pytania, bo z nastrojów społeczeństwa dość jasno wynikało, że ludzie mają dosyć kłamstw, dosyć manipulowania i prania mózgów. Tymczasem wyniki sondażu są tak przygniatające dla Jarosława, że aż budzą podejrzenia; raz uzyskał 18%, potem 32%, ale Komorowski cały czas powyżej 50%. Hurra!!
Trudno oprzeć się wrażeniu, że komuś bardzo zależy na umniejszeniu znaczenia brata zmarłego Prezydenta. Ostrzegałbym przed takimi metodami. To wyłącznie odkrywa chorą, niestety twarz Platformy. Zaczyna się ta sama farsa, jaką prowadzono przez pięć lat w stosunku do Prezydenta, Lecha Kaczyńskiego. Pamiętam, że na tydzień przed wygraniem wyborów Lech Kaczyński przegrywał aż 24-ema punktami procentowymi. A poza wszystkim komu i czemu ten sondaż miał służyć, poza uderzeniem w szefa PiS-u?
A miało już być dobrze. Zadaję więc pytanie – po co robi się wywiady z Lechem Wałęsą, skoro od dawna nie ma on już nic do powiedzenia poza jakąś chłopską -nie obrażając chłopów -filozofią, w dodatku strasznie zagmatwaną. Wałęsa nie przyjechał na pogrzeb L. Kaczyńskiego, ale przybył na pogrzeb śp. pamięci Anny Walentynowicz. Legendy Solidarności, Matki Solidarności – tak Ją nazywano i taka pozostanie w pamięci tych, którzy wtedy byli z Nią. W tytule doniesienia o udziale Wałęsy w mszy i pogrzebie Anny Walentynowicz znalazła się sentencja „Jest mi przykro, przepraszam”. Ta właśnie sentencja sprowokowała mnie do przeczytania tego artykułu z nadzieją, że Lech zrozumiał, jak skrzywdził tę wspaniałą kobietę. No i znów Wałęsa zrobił mnie w balona. Jak kiedyś, gdy agitowałem do głosowania na niego, a potem roztrwonił cały dorobek przeszłości.
Oto cytat z Pana Wałęsowej filozofii – fragment artykułu:
„…Zastanawiałem się, czy ten narodowy bohater dziś produkowany, na siłę, ma szansę na ostanie się”. Dalej dodaje, że sam by wspierał budowanie legendy, gdyby tylko „była choć najmniejsza taka szansa (na jej „ostanie się” – red.)”. Dlaczego? – Bo tak daleko jest taka potrzeba, bo poniszczyliśmy możliwe wzory – wyjaśnia Lech Wałęsa. Jednak w jego ocenie „takiej szansy jednak przed tą postacią nie widać”. – Przykro mi jest, przepraszam. Miała tu miejsce za daleko idąca hipokryzja.
Tak mówi o tragicznie zmarłym Prezydencie, były prezydent, bliski współpracownik, towarzysz walki o wolną Polskę. (pomijam polszczyznę). Mówi tak w kontekście niespotykanej manifestacji sympatii, życzliwości i chyba szczerej miłości ze strony społeczeństwa do Pierwszej Pary Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
A „przykro” mu, bo…inni myślą inaczej. Słowo przepraszam jest tu ozdobnikiem. Mógł z powodzeniem użyć przekleństwa, np: przykro mi, kurw…de. Jakby tego było mało następny akapit wali obuchem na oślep:
„Jak pisze dalej Wałęsa, prawda to: udział nienawiści, błędne decyzje, nieodpowiedzialność. – (One) są zbyt widoczne i za drogo kosztowały – sądzi były prezydent. – Politykierstwo w kiepskim wykonaniu panów Kaczyńskich tak się zaczęło i tak się zakończyło. Nie patriotyzm, nie mądrość, nie odpowiedzialność tu leżała u podstaw”.
Czytałem i nie mogłem uwierzyć. Czułem, że coś mnie paraliżuje, ale brnąłem dalej w tym błocie i dobrnąłem do fenomenalnego przykładu hipokryzji byłego prezydenta, a dziś europejskiego „Mędrca”, – Boże zachowaj Europę -. Artykuł kończy się następująco:
„Jednocześnie polski reprezentant w unijnej Radzie Mędrców apeluje o to, aby „porozmawiać spokojnie, bez emocji, patriotycznie, wyciągając uczciwe prawdziwe wnioski, by ta ofiara nie poszła na marne”.
Elektryk-hipokryta o niezwykle prawym profesorze prawa. No, można i tak.
I jeszcze szczypta o innym hipokrycie: „The Washington Times” w kapitalnym artykule, z 18 kwietnia, czyli dzień po pogrzebie w Krakowie, zatytułowanym „Obama skips Polish funeral, heads to golf course” – co w luźnym tłumaczeniu znaczy „Obama opuścił pogrzeb i udał się na partyjkę golfa” wytyka swojemu prezydentowi, że zamienił udział w pogrzebie na partyjkę golfa i, że nie pofatygował się do polskiej Ambasady, aby wpisać kondolencje, wysyłając tam Hilary Clinton i Joe Bidena. Dalej, że to już 32 partyjka golfa za jego krótkiej kadencji, porównując to z 24 partyjkami G. W. Busha w ciągu ośmiu lat. Ujawnia też, że ten „robiony na głupka Bush” zrezygnował z golfa, gdy podczas jednej z partyjek doszła go informacja o śmierci kilku żołnierzy w Iraku. Wtedy postanowił, w solidarności z rodzinami żołnierzy zrezygnować w ogóle z tej rozrywki i nigdy już w golfa nie zagrał. Tę ostatnią rozgrywkę golfową G. W. rozgrywał podczas urlopu w swojej rezydencji, w Teksasie, nie podczas pracy w Białym Domu. Autor cytuje fragment rozmowy „Politico” z byłym prezydentem: (cytuję, żeby mi nikt nie zarzucił, że zmyślam) „…I feel I owe it to the families to be as — to be in solidarity as best as I can with them. And I think playing golf during a war just sends the wrong signal….” – Czuję, że jestem to winien rodzinom w najlepszy sposób, jak tylko mogę. Myślę, że granie w golfa podczas wojny, to zły sygnał.
I ostatnie zdanie z tego artykułu: „ …Since Mr. Obama took office, 397 soldiers have died in Operation Enduring Freedom in Afghanistan. Another 151 have died in Operation Iraqi Freedom… ” Od kiedy Pan Obama objął urząd 397 żołnierzy zginęło w Operacji Utrwalania Wolności w Afganistanie. Kolejnych 151 zginęło w Operacji Wolność Iraku.
To ostatnie zdanie autor artykułu, Joseph Curl pozostawia już bez komentarza. Co za paralela: wyśmiewany Bush ukazujący ludzką twarz, wy-pi-arowany Obama objawia się w kompletnej indolencji.
Czy to już takie prawo i tradycja, że dobre strony ludzi dostrzegamy dopiero, gdy odchodzą? Poza wszystkim – czy są szanse, że będzie lepiej?
I jeszcze jedno – Prezydent Gruzji, Mikhail Saakashvili miał tę samą drogę, co Obama i Merkel. Tyle, że on się na tę drogę zdecydował, wiedząc, że jeszcze się wydłuży. Zmieniał samoloty, lotniska, kraje. Delegacja z Maroko przyleciała małą cessną. Inni jechali po kilkanaście godzin samochodami, pociągami, w niewygodzie. Inni dojechali dopiero na drugi dzień po uroczystościach. I to było cudowne. A w samolocie Obamy barki, salony, gabinety, sypialnie, wygodne fotele. Ciężko było.