Koncert Roku 2007. Odc. 1
Jan Sporek 24 listopada, 2007
Mój największy i..najdziwniejszy koncert.
To było 12 miesięcy pracy. W październiku, 2006 roku zarezerwowałem datę w Katedrze Sw. Patryka. Jeszcze nie za bardzo wiedziałem, co wyprodukuję, ale ustalenie daty było tak czy inaczej najważniejsze. Kilka tygodni, a może nawet kilka dni później mogłem już tej daty – 11 listopada, 2007, – nie mieć do mojej dyspozycji. W dzień, kiedy Jennifer (dr. Pascual – Dyrektor muzyczny Katedry, organistka i chórmistrz w jednej osobie), oznajmiła mi, że mam tę datę, wymyśliłem artystów: Anna Kostrzyńska, sopran koloraturowy, jako solistka, chór, który dopiero chciałem reaktywować po ponad dwuletniej przerwie spowodowanej moim zawałem serca, a brakowało mi orkiestry i ewentualnie jeszcze kogoś, jako solisty. Myslałem o Mariuszu Kwietniu. Niestety, Mariusz nie mógł; spojrzał w kalendarz i powiedział, że ten termin jest dla niego niemożliwy. Wiedziałem, że chcę mieć bardzo polski program, ale miałem trochę ograniczone możliwości, choćby dlatego, że Polonia nie dysponuje orkiestrą. Zadzwonilem do byłego dyrektora orkiestry z Fredericksburga, w Wirginii, czy mógłby dać mi kontakt na nowego dyrygenta. Jim Baker szczerze powiedział mi, że szkoda mojego czasu. Orkiestra, niestety nie reprezentuje nawet tego poziomu, co pięć lat temu, gdy miałem z nimi koncert w Carnegie Hall, (a już wtedy nie był najwyższych lotów). Dał mi telefon do Sheldona Bair’a w Bel Air, Maryland z zapewnieniem, że ten 30 lat temu stworzył orkiestrę, która jest teraz naprawdę świetnym zespołem.Pozytywna opinia dyrygenta o orkiestrze, z którą nie jest związany jest wystarczającą gwarancją, że istotnie zespół jest dobry. Skontaktowałem się z Sheldonem, a potem poszło już, jak po przysłowiowym maśle: spotkanie w Princton, NJ (połowa drogi pomiędzy Bel Air i Nowym Jorkiem), potem kolejne, mnóstwo e-maili, telefonów. Stawaliśmy się przyjaciółmi z muzycznego boiska, ani na moment nie przypuszczając, że ta nasza rodząca się przyjaźń, przyniesie nam zarówno chwile uniesień, jak i potwornych upadków (a właściwie jednego)…Pierwsze spotkanie, to w zarysie omówione sprawy techniczne: transport, podział kosztów, ja dyryguję w Maryland za darmo, on dyryguje w Katedrze za darmo, ustalenie stawki dla solistów, jeśli bedą; posiłki, wstępne terminy prób, wypożyczenie partytur i głosów orkiestrowych, wypożyczenie instrumentów /trudnych do transportu autobusowego/ itp. Ja byłem sam, on był w towarzystwie dwóch przedstawicielek zarządu orkiestry.Na drugie spotkanie Sheldon zjawił się sam, a ja przywiozłem Annę Kostrzyńską. On koniecznie chciał poznać artystkę, która będzie z nami śpiewać. Już wiedzieliśmy, że będzie Angelus, Wojciecha Kilara, gdy Sheldon zaproponował Poloneza A-dur, Chopina w wersji na orkiestrę i chór. Trochę mnie to wprawiło w zakłopotanie, bo nie za bardzo lubię tę wersję. Jakoś tak się składa poza tym, że lepiej Chopina nie ruszać, -nie przerabiać go z fortepianu na inne instrumenty, bo potem to już nie Chopin. Ponieważ jednak był to koncert planowany na 11 Listopada, stwierdziłem, że ten utwór może zupełnie pasować do charakteru tego koncertu; do patriotycznego nastroju, jaki chciałem stworzyć w Katedrze tego wieczoru. Pomyślałem nawet, że może i sam Chopin cieszyłby się wiedząc, że jego utwór został zaadoptowany na potrzeby uczczenia tego, na co Polska czekała ponad wiek. Zanim podali nam obiad Sheldon wręczył nam CD z nagraniem Koncertu Fortepianowego, Gablenza i…Wokalizy z Dziewiątych Wrót, Wojciecha Kilara. I to była jego kolejna propozycja. Czy wsłuchał się w proponowany przeze mnie Angelus, czy wdrążył się głębiej w twórczość „polskiego króla muzyki do amerykańskich filmów”, -nie wiem, ale natychmiast zaakceptowałem Wokalizę. Z owych dyskusji podczas personalnych spotkań – niezmiennie w tej samej restauracji naprzeciwko słynnego Uniwersytetu Princton – wyłonił się program, wokół którego skupialiśmy naszą pracę z zespołami; on ze swoją orkiestrą, Susquehanna Symphony Orchestra, ja z moim chórem, Paderewski Festival Singers. Nazwa tego chóru została później zmieniona na Paderewski Festival Chorus.Sheldon okazał się być nieprawdopodobnym miłośnikiem polskiej muzyki i polskich kompozytorów. Nie pamiętam już, jak tłumaczył mi jego zainteresowanie nieznanym mi kompletnie kompozytorem z Krakowa, nazwiskiem Gablenz. Zmusił mnie swoją żarliwością do doszukania się informacji o tym kompozytorze wszelkimi dostępnymi środkami. Dowiedziałem się więc z różnych źródeł, że był to znakomicie się zapowiadający twórca, żyjący na przełomie XIX i XX wieku. Po przeczytaniu wielu stron internetowych na temat Gablenza i jego twórczości zacząłem się zastanawiać, jak bardzo mogłoby być ciekawie, gdyby tragiczny wypadek samolotowy nie skrócił życia tego kompozytora. Tworzył Karol Szymanowski. koncertowali fantastyczni soliści, dyrygowali wspaniali dyrygenci…Czy drogi tych kompozytorów byłyby paralelą, czy rozeszłyby się w konflikcie teorii i poglądów…? Czy grano by więcej Gablenza, czy Szymanowskiego?
Twórczość Jerzego Gablenza, jakiej przykłady słyszałem w wykonaniu Susquehanna Symphony Orchestra dowodzą, że facet szedł własną drogą, że próbował wypracować własny styl. Trudne to, gdy czasy, w których żył ocierały go o Debussiego, Ravela, Prokofiewa i innych z końca XIX i początków XX wieku. Koncert fortepianowy, to naprawdę znakomity przykład umiejętności kompozytorskich.
Sheldon wybrał z twórczości Gablenza pięć małych utworów ułożonych w suitę nazwaną „Pięć Miniatur”. Są to utwory skomponowane z myślą o dzieciach. Ich ulotność jest taka sama, jak ulotność dziecięcych radości i smutków. Czy są w niej jakieś style, zapożyczenia? Trudno powiedzieć. Ta muzyka jest dziwnie inna, niż wszystko czego słuchałem dotychczas z tamtego okresu. To po prostu muzyka Jerzego Gablenza. Fascynacja Sheldona muzyką naszego, nieznanego i nieodkrytego kompozytora budziła mój olbrzymi podziw i szacunek.Mieliśmy więc składanie programu prawie na ukończeniu: Gablenz – Pięć Miniatur pt: „Moim dzieciom” – Five Miniaturs – „To My Children”. Polonez A-dur, Wokaliza i Angelus.
Sheldon proponował też „coś” z Moniuszki. Tym „czymś”, w jego zamyśle była Uwertura do opery Jawnuta. Przyznam się, że trochę mnie zaskoczył. Nie tak, jak Gablenzem, ale zaskoczył. „Jawnuta” pełna jest ludowych motywów, przetworzonych przez Moniuszkę w harmonicznych wariacjach. Jest to utwór niezwykle piękny, ale i szalenie polski. Nie słyszałem jeszcze orkiestry Sheldona;- czy zagra „po polsku” ? Ale „Jawnuta” nawet w Polsce rzadko jest grywana, a gdyby zapytać przeciętnego Polaka, czy zna jakąś inną, oprócz Strasznego Dworu i Halki, operę Moniuszki, odpowiedź na pewno byłaby negatywna.
W czerwcu zacząłem próby z chórem. Salę udostępnilo nam Centrum Polsko-Słowiańskie. Po dwóch latach do odnawiającego się chóru powróciło kuilku członków i kilka człońkich z czasów, gdy robiliśmy amerykańską premierę Missa pro Pace; 23 kwietnia, 2005 – Katedra Św. Patryka, w obecności Wojciecha Kilara.Chciałem pracować do końca czerwca. Potem miałem miesięczny wyjazd do Polski podczas którego spotkania z rodziną, przyjaciółmi, kilkoma artystami a i prawdopodobnie kilka spraw, które kompletnie niezaplanowane na pewno dodatkowo wypełnią mój pobyt. Powrót do Nowego Jorku w ostatni dzień lipca i tym samym powrót do pracy. Nie wiedziałem, że pobyt w Ojczyźnie wyciśnie na mnie tak mocne wrażenia, iż wspomnienia tego okresu z trudem będą mogły się zmieścić w sześciu odcinkach „Polska po latach”. Cdn…