“Kupa wstydu”
Jan Sporek 23 czerwca, 2014
Zapożyczyłem ten tytuł od mojego przyjaciela, z którym miałem bardzo wczesno-poranną rozmowę w Adam’s Deli, na Greenpoincie. Potem kupiłem Wprost i pojechałem do mojej szkoły. Gdy wychodziłem z samochodu “wpadł” na mnie mój amerykański przyjaciel, pochodzenia niemieckiego. Człowiek, do którego czuję ogromną sympatię, szczególnie po tym, gdy 1 maja, 2011 roku, wróciłem z Polski, po prawie miesięcznym pobycie w rybnickim szpitalu, gdzie wyciągano mnie z drugiego zawału. Zestawienie tego, co spotkało mnie ze strony moich przeciwników w Klubie Gazety Polskiej, tych, którzy są tu chyba tylko po to, żeby rozbijać, a którzy stwierdzili wówczas, że najprawdopodobniej “byłem na Bahamas”, zaś “bajkę” o szpitalu wymyśliłem tylko po to, żeby usprawiedliwić swoją nieobecność na demonstracji w I-ą rocznicę Katastrofy Smoleńskiej, z tym, jak zachował się obcy, niemiecko-amerykański sympatyk mojej tu działalności jest druzgocące, niestety dla “naszych”. Nie pomogło odczytanie przez ówczesnego skarbnika wypisów ze szpitala w Rybniku, jako i też ze szpitala Maimonides, w Nowym Jorku, gdzie znalazłem się na drugi dzień po wylądowaniu. Ów skarbnik też znalazł się po drugiej stronie płotu razem z tymi, którzy przedtem “kadzili” mi o swojej do mnie “przyjaźn”, szczerości i poparciu”. Na szczęście plewy same się oddzieliły i w Klubie jest święty spokój, wspaniali ludzie. Otóż w przeciwieństwie do moich klubowych “przyjaciół”, amerykański Niemiec uwierzył w informację zamieszczoną przez mojego syna na szybie, w oknie mojej szkoły, która informowała w obu językach, polskim i angielskim, że z powodu choroby i pobytu w szpitalu, w Polsce zajęcia zostają zawieszone do czasu mojego powrotu. Uwierzył, i kiedy zobaczył, że wróciełem, wszedł i ze łzami w oczach uściskał mnie serdecznie mówiąc w amerykańskim stylu: “Nie próbuj nam drugi raz wywinąć takiego numeru. Modliłem się z całą rodziną o twoje zdrowie. Ty sobie chyba nie wyobrażasz, co by to było, gdyby ta szkoła miała być zamknięta. God Bless you, Janusz, stay with us as long as possible (bądź z nami tak długo, jak tylko się da)”.
Byłem totalnie zaskoczony autentycznymi łzami tego człowieka, a nie jest to jakiś “miękki” młokos. Ma ponad sześćdziesiąt lat i nigdy mu się nie zdarzyło, żeby nie pozdrowić mnie, zza szyby, kiedy siedzę z uczniem przy fortepianie. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o starszej pani, Polce, właścicielce domu naprzeciwko, która w tym samy stylu przywitała mnie przy pierwszym naszym spotkaniu na ulicy.
No, i dzisiaj tenże, niemiecko-amerykański sympatyk mojej działalności (oprócz tego, że widzi mnie przez okno uczącego młodzież, chodzi na moje koncerty) podszedł do mnie i natychmiast po uściśnięciu rąk wywalił z “grubej rury”: Jakich wy macie ministrów? Co ten Sikorski sobie wyobraża? Skąd wyście wzięli takiego prymitywa? Czy ty wiesz, jak to się może skończyć? Krzyczał prawie, a ja starałem się mu wytłumaczyć, że zawsze gdzieś, w jakiejś grupie ludzi, mogą się znaleźć czarne owce, na których postępowanie ogół nie ma wpływu, ale też i nie może za to postępowanie odpowiadać.
–No, ale chyba wylecą na zbite pyski…?
Gdy powiedziałem: trzeba poczekać, jak ta sytuacja się rozwinie…, nie pozwolił mi dokończyć. Sam spuentował: Och, wy Polacy, ja was nigdy nie zrozumiem.
Daj Boże, żeby jak najszybciej mógł zrozumieć.
Przed Sikorskim i Tuskiem przestrzegałem już w lutym, 2008 roku, kiedy obaj “mężowie” stanu spotkali się z Polonią w Polonaise Terrace. Zapytałem wtedy Tuska, na jakiej podstawie odbiera Polakom prawo do referendum w sprawie traktatu lizbońskiego, a Sikorskiego zapytałem, czy prawdą jest, że skonstruował czarną listę Polonusów, z którymi dyplomatom polskim, desygnowanym do pracy na placówkach zagranicznych nie wolno się kontaktować?
Tusk wił się przez pięć minut, klucząc po różnych tematach, w końcu, widząć moją zniecierpliwionią minę skonkludował, że “Polacy nie lubią uczestniczyć w referendach” (…?). Sikorski w ogóle nie odpowiedział, natomiast po ogłoszeniu przez prowadzącego spotkanie, zgiętego w pół przed swoimi szefami, ówczesnego konsula, Krzysztofa Kasprzyka odwrócił się do mnie (siedziałem tuż za nim) i wycedził przez ust maliny, że “czytam złe gazety”. Na co ja odpowiedziałem, że “jak na dyplomatę odpowiedź pana jest kompletnie idiotyczna, szkoda, że nie odważył się pan powiedzieć tego głośno”.
Co było znamienne po tym spotkaniu? Otóż ani jedna polonijna gazeta nie zacytowała moich pytań, ale zacytowały wszystkie inne pytania; czy pan premier przyjedzie do Stanów na obchody 25-lecia wolności; czy pan premier przyjedzie na uroczystości jubileuszowe parafii…; jak pan premier ocenia rolę Polski w Europie? I tego typu bzdety. Natomiast z transparentów “witających” Tuska i Sikorskiego, trzymanych w rękach Polonusów na zewnątrz domu bankietowego najważniejsze dla polonijnych gazet były… błędy ortograficzne.
Zaznaczę, że obydwaj “męzowie” stanu wchodzili do Polonasie Terrace bocznym wejściem i tymiż drzwiami opuszczali ten budynek. Spotkanie trwało 45 minut, po czym dowiedzieliśmy się z gazet, że w konsulacie obaj panowie poświęcili ponad trzy i pół godziny ans potkanie z nasyzmi starszymi w wierze “braćmi”, na którym to spotkaniu zapadły wielce dla Polski niekorzystne obietnice.
Czyżby już wtedy Sikorski z Tuskiem zaczęli “robić laskę”…? I to “braciom”?
Podpadłem niektórym Polonusom, podpadłem Kasprzykowi, który od tamtego czasu wziął sobie za honor “uczyć” mnie polityki. Kiedy czytam dzisiaj maile tego “polityka-dyplomaty”, wysyłane do mnie po moich artykułach, to mnie po prostu ogarnia pusty śmiech. Konsulat nadal jest miejscem spotkań towarzystw wzajemnej adoracji, ale pewnie i ta ekipa zostanie, razem z obecnym nie-rządem wymieniona.
Tusk, Sikorski, Rostowski, Graś, Nowak, Szeinfeld, Pawlak (generał z bożej lask, który wpędził Polskę w niesamowite ceny za ruski gaz, a “znajomej” spółce umorzył pół miliarda), Pitera i cała ta banda – won! Beszczelność tych ludzi jest niebotyczna. Kiedy słyszę Piterę mówiącą, obraźliwie o śp. Prof. Relidze, albo Szeinfelda, że nie ma takiego narodu na świecie, który tak łatwo wyciagałby tak negatywne wnioski, to ogarnia mnie przerażenie. Kulczyk, najlepiej, niech nie zabiera w ogóle głosu, bo do niego kieruję podstawowe pytanie: gdzie pan się rozlicza, gdzie są pieniądze, które zarabia pan w Polsce?
Najlepszą opinię o obecnej sytuacji w Polsce wypowiedział pewien Polak, z którym w kolejce do kasy wymieniałem zdania na temat tytułów z Super Expressu: Polacy mają, czego chcieli, bo albo nie idą do głosowania, albo głosują na tę bandę. Nic ująć, nic dodać. Pisałem o tym wiele razy.
Pytam mojego kolegę, który przyleciał tu na dziesięć dni, co sądzi o aferze taśmowej? A on mówi dokładnie to, co mówił Tusk: “Stary, no i co się stało? Faceci sobie pogadali przy piwie i wielka afera…”
Ręce opadają. Pytam, czy ogląda Telewizję Republika. Odpowiedź: – A po co?
Czy czyta Gazetę Polską? – A po cholerę? A może Gazetę Warszawską, może W Sieci, może Wprost? – Po co?
A Wyborczą czytasz? – Czasami.
No, to życzę dobrego samopoczucia.
Kiedyś wystarczyło, że niemiecki brukowiec nazwał śp. Prezydenta kaczyńskiego “kartoflem” – śmiała się cała Polska, kłapiąc na lewo i prawo: jaki wstyd, taki prezydent…. itd. itp.
Dzisiaj jest naprawdę “kupa wstydu”, a jednak ciągle znajdują się ludzie, którzy uważają , że “Polacy, nic się nie stało”.
I dalej najważniejszym problemem jest „kto nagrał”. Ale to ostatnie podrygi, bo społeczeństwo już tego nie kupi. Wierzę, że nie kupi… Okay, chcę wierzy, że nie kupi.