Święta: Pasterka – Zbycho, cudotwórca.
Jan Sporek 25 grudnia, 2007
Niedawno słuchałem, jak w programie “Warto rozmawiać” grono mądrych ludzi dyskutowało (nie zawsze mądrze), o zagrożeniach dla religii katolickiej w Polsce niesionych przez współczesne realia. Przyznam, że dyskusja była niezwykle ciekawa, ale żaden z adwersaży nie pokusił się, aby dać tak zwany „przykład z życia wzięty”. Myslę, że najwięcej „krzywdy” religii robią sami ludzie, katolicy oczywiście.Oto wracam od mojego syna z wieczoru wigilijnego. Korki na autostradzie BQE remontowanej od ponad dwudziestu lat, niestety sprawiły, że już w drodze wiedziałem, iż na Pasterkę się spóźnię. Nie chciałem, ot tak, zaliczyć kilkanaście minut przed kościołem, udając, że byłem na mszy i zdecydowałem, że pójdę do kościoła w Boże Narodzenie. Zaparkowałem auto, a ponieważ musiałem przejść obok głównego wejścia do kościoła St. Kostki widziałem więc te ogromne tłumy wypełniajace świątynię. Było też sporo „wienych” na zewnątrz w bliskości kościoła, ale i po drugiej stronie ulicy, podpierajacych płotek domu pogrzebowego Stobierski-Lucas. Przechodząc właśnie obok tych grup posłyszałem nagle: „ja tam pierd…najwyżej mnie zwolni”.Zatrzymałem się i stanąłem obok, opierając się, jak oni o żelazne ogrodzenie. I włosy stanęły mi na mojej zgolonej głowie. Chwilę potem poszły w ruch papierosy, zaś konversacja nabrała niezwykle barwnego charakteru, bardziej łacińskiego, niż msze św. przed Soborem Watykańskim II. Pytania: Po co idziemy do kościoła? Jak silna jest nasza wiara? Czy nie czujemy wstydu?
Przyrosłem do komputera, to prawda. i nawet w te Boże Święta część dnia spędziłem przed jego ekranem, ale zaręczam, nie dla rozrywki, a w pożytecznych sprawach – no, cóż – koncert Motion Trio już za trzy tygodnie. Jakoż zdecydowałem jednak zaczerpnąć świeżości greenpoinckiego powietrza i wybrałem się na dłuższy spacer. Najbliżej mnie jest park zwany Msgr. McGorlick Park. Greenpoint ma dwa parki; od południa McCarren Park -boiska, bieżnia, ściany do tenisa, korty, od północy właśnie McGorlick, gdzie drzewa, alejki, ławeczki, plac zabaw, miejsce na wyprowadzanie psów, gołębie i wiewiórki, a na środku coś w rodzaju półokrągłej budowli na 28 filarach z zadaszeniem. Przypomina to nieco jakąś rzymską pamiątkę, ale to imitacja. Wszedłem wejsciem u zbiegu Driggs Avenue i Russel Street kierując się na północną stronę, aby przejść cały park. W połowie alejki idącej wzdłuż parku, na dwóch ławkach „urzędowało” kilku „naszych”, zawianych lekko. Trzech siedziało, dwóch stało, a dwóch spało wygodnie ułożonych wzdłuż, już całkiem zawiani. Zwolnilem kroku ciekaw będąc treści rozmowy tych panów, wcale nie przypominających bezdomnych, których widzę w tej okolicy co dnia. Rozmowa była krótka: siedzący, ładnie ogolony:-K….wszystko pozamykane, święta… a my wypilim, k….-No, k…taka prawda, Zbychu – dodał drugi siedzący, zwracając się do stojącego Zbycha.– A jo mom – obwieścił ze miechem rosły Zbycho, wyjmując butelkę.-Cudotwórca, k….- zaopiniował pierwszy z siedzących….
Że Święta, te największe w roku, zauważyli wyłącznie po tym, że …wszystko pozamykane.