Na zielonej Ukrainie
Jan Sporek 24 października, 2017
Amerykańska Częstochowa, w Doylestown, w stanie Pensylwania, była w 2013 roku miejscem zjazdu (chyba drugiego) amerykańskich Klubów Gazety Polskiej. Rozprawialiśmy o polityce, a jakże, a „kontrolę” nad naszymi wystąpieniami objął sam Tomasz Sakiewicz, który zza stołu „prezydialnego” ustosunkowywał się do wypowiedzi zabierających głos członków klubów, ale też i skomentował wystąpienie mecenas Marii Szonert-Binienda. Dziś w kontekście wypowiedzi Janukowycza, w której zrównał wartości UPA z wartościami AK, przypomniałem sobie słowa guru Klubów GP, redaktora naczelnego Gazety Polskiej, Tomasza Sakiewicza. Właśnie wtedy nasze drogi się rozeszły, choć on woli udawać i uważać, że poróżniliśmy się w kwestii Klubu z Filadelfii, w którego obronie stanąłem wystarczająco twardo, żeby podważyć jego racje w niszczeniu tej, znakomicie działającej grupy patriotów-społeczników. Niestety, udało mu się ten klub zniszczyć. W następnej kolejności zniszczył mój, pierwszy, amerykański i chyba najlepiej wtedy działający KGP w Nowym Jorku. Po co go w ogóle pobłogosławił, w 2010 roku, w chwili powstania…? Sakiewicz w Częstochowie nazwał mnie „przedstawicielem szkoły moskiewskiej”. A ocenę taką wystawił mi po tym, jak w moim wystąpieniu stanąłem delikatnie, ale jednak stanowczo przeciwko jego „złotej myśli”, że silna Ukraina, to silna Polska.
A ja, w moim krótkim komentarzu, do owej „złotej myśli”, podkreślałem bardzo mocno, że wszelka pomoc Ukrainie, to jedna rzecz, ale pamięć o Wołyniu jest sprawą dużo ważniejszą, niż nasze mieszanie się do Majdanu i całego procesu wyzwoleńczego, z naciskiem na fakt, że Rewolucja Pomarańczowa przyniosła sporo rozczarowań, a jej beneficjenci, po prostu zostali ukraińskimi oligarchami i w najlepsze wytworzyli gangsterską korupcję na ogromną skalę. To była ukraińska zapowiedź późniejszych rządów PO. Jeszcze większy nacisk położyłem na to, że Pamięć o Wołyniu, to nasz obowiązek. Kiedy skończyłem i wracałem na swoje miejsce, twórca KGP stwierdził to, co napisałem wyżej, mówiąc ironicznie: „i to jest właśnie przykład szkoły moskiewskiej”.
Nawet zebrani klubowicze, nie bardzo zrozumieli, co epitet ten miał oznaczać. Natomiast to, co ja zrozumiałem, to to, że, albo Sakiewicz ma jakiś interes w tworzeniu tych debilnych teorii o silnej Ukrainie, albo jest kompletnie walnięty. Niedługo później został odznaczony przez ukraińską bezpiekę…
Szalenie jestem ciekaw, jak dzisiaj Tomasz Sakiewicz skomentuje podłą i uwłaczającą nam, Polakom wypowiedź człowieka, który swoją pozycję po Rewolucji Pomarańczowej zawdzięcza właśnie politykom polskim. A, że nie potrafił być skutecznym prezydentem, to już nie nasza wina. Dziwię się tylko polskim politykom, że tamta rewolucja niczego ich nie nauczyła. Tamto mieszanie się w Majdan. Dziś mamy odradzanie się nacjonalistycznych organizacji, czczenie banderowców i samego ich szefa (dzięki Janukowyczowi głównie, bo wydał dekret o bohaterstwie Bandery). A polscy politycy udają, że problemu nie ma. Również w amerykańskiej Częstochowie, ale miesiąc temu, (ta Częstochowa przynosi pecha przedstawicielom polityki polskiej), zadałem pytanie obecnemu ministrowi spraw zagranicznych, czy polski rząd planuje coś zrobić z przemytem broni z Ukrainy i budowaniu podziemnego państwa ukraińskiego w Polsce? Minister Waszczykowski odpowiedział, że nic nie wie o przemycie, a jeśli już, to „my wysyłamy broń do Ukrainy, która musi się bronić przed zapędami Putina”. To nie był wieczór dyskusyjny, tylko spotkanie typu „pytanie/odpowiedź”, więc na moją ripostę czasu, ani możliwości nie miałem, ale na końcu języka wylądowało mi stwierdzenie – nie kryję, że jako odpyskowanie – panie ministrze, to, że pan nic o tym nie wie, nie znaczy, że problem nie istnieje. Ale w tym momencie dr Stanisław Śliwowski z New Jersey zerwał się był z krzesła i w gorących słowach podziękował panu ministrowi, za „cenny czas, jaki z nami spędził w natłoku swoich zajęć”.
Drogi Stasiu, z całym szacunkiem, ale przypomnę tobie i panu ministrowi, że spotkania z przedstawicielami polskich władz należą nam się, jak psu kość; głosujemy na nich, wybieramy ich, wspieramy i pomagamy. I niewiele mnie obchodzi, że pan minister spieszy się do Nowego Jorku i łaskawie „wykroił” 45 miniut na Mszę Święta i pół godzinki na Polonię. Był weekend, a sesja w ONZ zaczynała się w poniedziałek. Mam 70 lat i przejechałem 110 mil, czyli ponad 160 kilometrów nie po to, żeby usłyszeć, że minister „nic o tym nie wie” i jeszcze mu za to dziękować. Szczytem zarówno niegrzeczności w stosunku do mnie (jestem starszy od niego o prawie dziesięć lat, nie wspominając, że Sakiewicz, to po prostu smarkacz), jak i dowodem lekceważenia Polonii zebranej w, niestety, niewielkiej liczbie około 50 ludzi), była konkluzja pana ministra, który rzucił w moją stronę: „chyba nie sądzi pan, że, jako minister spraw zagranicznych będę siedział na granicy i patrzył na ręce każdemu obywatelowi Ukrainy wjeżdżającemu do Polski”. No, przysięgam, że bardziej wyrafinowanej dyplomacji, jako żywo nie słyszałem.
Moja konkluzja odnośnie obydwu tych przypadków; – Sakiewicza i Waszczykowskiego jest następująca: Nie zjechałem do ich poziomu dyskusji. (Bardzo delikatna konkluzja, czyż nie? A można było przyp……ć) Kiedyś przyprowadzono do Stalina na trybunę 1-szomajową małego chłopczyka. Ludobójca pogłaskał po główce i dał cukierka. W tym momencie głos speakera radiowego: „a mógł zabić…” (Z dowcipów Janka Pietrzaka). A zupełnie poważnie: panowie politycy, nie lekceważcie faktów, bo ja nie mówiłem tego na podstawie rozmów na urodzinach u cioci Jadzi, ale na podstawie statystyk i raportów CBŚP, które mówią o przemycie nie tylko broni krótkiej, ale i części broni armatniej i „przyłapaniu” czołgów swobodnie jadących przez Polskę, niby na wystawę do Wiednia.