Premier w USA – wstęp (1)
Jan Sporek 10 marca, 2008
Premier Tusk przyleciał do Nowego Jorku i jak powiedział „przywitanie miał bombowe”. A było to w niedzielę, 9 marca, 2008. Dziś nie będę jeszcze komentował tego, co było w domu przyjęć; muszę to jeszcze przespać, bo nie chcę dopuszczać do głosu emocji i pochopnych osądów. Przyznam jedynie, że jestem zaskoczony bardzo wieloma okolicznościami towarzyszącymi tej wizycie. Póki co ciśnie mi się na usta bardzo konkretne pytanie do premiera polskiego rządu: Kiedy zaprzestanie on populistycznej formy latania samolotami liniowymi, a tym samym zaprzestanie narażania zwykłych obywateli Polski na, nie daj Boże, zamach bombowy, a już na pewno na wielogodzinne opóźnienia, co właśnie miało miejsce w drodze do Nowego Jorku. Panie premierze, – a gdyby alarm nie był fałszywy…a gdyby bomba wybuchła…- to co z tym mieliby wspólnego ci, którzy chcieli tylko przelecieć przez ocean, którzy nigdy nie pchali się do władzy, którzy nigdy nie liczyli się z tym, że ich życie może być zagrożone tym, że VIP chiał zademonstrować, jak bardzo jest inny od swoich poprzedników? Pomijając fakt, że zamieszanie, jakie miało miejsce na lotnisku Kennedy’ego nie warte było tego cyrku, że ponad dwugodzinne opóźnienie w odprawie „zwykłych” pasażerów nie zostało nawet zrekompensowane słowem „przepraszam”. Nade wszystko jednak nie ma pan prawa narażać obywateli swojego kraju na tak wielkie niebezpieczeństwo. Pomijam fakt, że cała ta „afera” może raczej stać się asumptem do krytycznej oceny ze strony amerykańskich instytucji d/s bezpieczeństwa. Bezsensownie, w niedzielne popołudnie postawiono w stan pogotowia dziesiątki pracowników lotniska i służb bezpieczeństwa, którym trudno bedzie zrozumieć że premier Polski postanowił zaoszczędzić wątpliwej wartości kwotę złotówek wsiadając do samolotu liniowego. Jeden z policjantów pełniących służbę przy Greenpoint Avenue zapytał mnie w rozmowie, „czemu wasz premier lata liniowcami?” Odpowiedziałem to, co wiedziałem,- że kiedyś ogłosił, iż nie będzie wydawał dodatkowych pieniędzy na latanie rządowymi samolotami… Policjant spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a potem zapytał: a wiesz ile kosztuje uruchomienie tych wszystkich agentów i samochodów na JFK, – a co z pasażerami…? Przyznam, że nie bardzo wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Zrobiło mi się głupio, że jednak rację miał facet, który dla Radia Zet i innych mediów przy wejściu do sali przyjęć krzyczał: wyśmiali go w Niemczech, wyśmiali go w Moskwie, wyśmieją go i w Stanach. Nieważne powody…zaczęło się od groteskowego oszczędzania na kosztach lotu. Szkoda, że stoi to w tak rażącej sprzeczności z milczeniem premiera na temat 431 milionów złotych „podarowanych” ciepła rączką V-ce premiera Pawlaka firmie J&S…
A jak było na spotkaniu…? O tym, kiedy porządnie się prześpię z tym wszystkim, co chcę napisać.