Marek Probosz – Raporty Rotmistrza Pileckiego
Jan Sporek 16 listopada, 2018
14 listopada, 2018 zapamiętam, jako dzień dwóch, wspaniałych wydarzeń; Spektakl o Rotmistrzu Pileckim, w wykonaniu znakomitego aktora, Marka Probosza, w ramach Festiwalu Solowego w Theater Row, przy 42 Ulicy i koncert w Carnegie Hall, zatytułowany „Głosy gór”, anonsowany, jako „wydarzenie roku”. Aliści, jak mawiał Klasyk, monodram Marka Probosza, zrobił na mnie o wiele większe wrażenie, niż „wydarzenie roku”. Po pierwsze: temat – zakazany przez komunę, po drugie – nieprawdopodobny ładunek patriotyzmu, polskości, a jednocześnie dramatu, ale nie tylko człowieka, dramatu państwa,
społeczeństwa, po trzecie – kapitalna kreacja polskiego aktora. Jedyne, co mnie niepokoiło, to to, czy moje serce wytrzyma wszystkie napięcia, jakie w swojej inscenizacji stopniował autor i wykonawca. Obydwa te wydarzenia będą przedmiotem moich dwóch recenzji, z tym, że, o ile monodram będzie opisany głównie w superlatywach, o tyle za „Wydarzenie roku”, ktoś „beknie”, bo pewnych rzeczy robić nie wolno, a samo wydarzenie było dla mnie z cyklu „nie wszystko złoto, co się świeci”. I dobrze wiecie, Drodzy Czytelnicy, że nie chodzi o krytykę, dla krytyki. Od trzydziestu lat „mówię, co czuję” i dlatego mam wrogów wśród „elit”, snobów i lewaków. Uwielbiam jednakże angielską formułę „goes what? – I don’t care.”
A, zatem – Marek Probosz i jego spektakl. Kameralna sala w budynku przy 410 West 42 Street. W tym budynku mieści się – uwaga – sześć salek teatralnych; jedna na 199 miejsc, trzy po 99 miejsc, jedna na 88 krzeseł i jedna na 55 krzeseł. Do tego sześć pomieszczeń na próby i trzy pomieszczenia typu bufet. Wszystko w tzw. kategorii „Off Broadway”, czyli znajdujących się w bliskości strefy wielkich teatrów broadwayowskich, ale mających nie więcej, niż 499 miejsc. Produkcje off broadwayowskie mogą być zarówno sztukami teatralnymi, jak i musicalami, a także rewiami.
W sali na czwartym piętrze znalazł swoje miejsce spektakl o polskim bohaterze II Wojny Światowej, – „Ochotnik oświęcimski – Kapitan Witold Pilecki”, wpisany w ramy festiwalu United Solo Festival. Jest to monodram, czyli „teatr jednego aktora”, wsparty obrazem pokazywanym na ekranie i głosem lektorki, prezentującej poszczególne obrazy, co dało
znakomite wypełnienie „przerw myślowych” w monologu aktora, jak na przykład przesunięcia w czasie, zmiana miejsca, fakty historyczne, itp. Byłem szalenie ciekaw, jak jeden człowiek może opowiedzieć, jedną z najtragiczniejszą, do bólu wstrząsającą historię z II Wojny Światowej. Takich historii było oczywiście bardzo, bardzo wiele, ale w przypadku Rotmistrza Pileckiego mamy do czynienia z czymś szerszym w znaczeniu i wadze jego czynów. Marek Probosz, polski aktor mieszkający w Los Angeles i tam wykładający aktorstwo na Uniwersytecie Kalifornijskim bez reszty umiłował postać Pileckiego. Wcielił się w rolę tego bohatera już raz w filmie Bugajskiego, – obrazie tak wstrząsającym, że ludziom o słabych nerwach absolutnie nie polecałbym oglądania. Nasz aktor dokonał rzeczy niezwykle wielkiej, – na deskach malutkiego „offbroadway’u” zrobił sztukę tak wielką, że wycisnęła ona na mnie piętno nie do wymazania, nie do zapomnienia; – Obrazy obozu oświęcimskiego, perfekcyjnie adekwatna dynamika słów, całych fraz, czy też wielu zdań wyrzuconych, jak z żandarmskiego automatu robiła nieprawdopodobne wrażenie; mundur żołnierza z tamtych czasów, podkute buty, których tupot na „wrażliwych” deskach teatralnej podłogi przenosił widzów w piekielną otchłań obozowych baraków; mimika twarzy i gra każdym nerwem, każdym centymetrem policzków, oczu; rozdygotane, drgające ręce, wszystko to tworzyło jednoosobowe, ale, jakże wielkie, pełne treści widowisko i ani na moment nie dopuszczało myśli, że brakuje tu wykonawców. Marek Probosz jest reżyserem, wykonawcą i współproducentem; autorami adaptacji scenicznej są Terry Tegnazian i Debra Gendel, przy czym Terry T. jest współproducentem widowiska. A spektakl, to raporty z Auschwitz, napisane przez Witolda Pileckiego, czyli, autentyzm pierwszej wody. Monodram kończy się czymś w rodzaju egzystencjonalnego pytania:, kim jesteśmy, co zrobiliśmy, co robimy, aby ta historia przetrwała; kim byli ludzie, którzy tę historię ukrywali? A pod spodem tego pytania następne: gdzie jest bohater, gdzie jest jego ciało? Czemu pamięć o nim przykryto czerwoną płachtą służalczego, bandyckiego komunizmu? Dlaczego Oświęcim był dla niego „igraszką” w porównaniu z tym, co zgotowali mu rodacy oddani obcemu krajowi? Spektakl porusza tak dogłębnie, że do dziś znajduję w sobie coraz to nowe pytania, ale i wściekłość na czasy, w których się urodziłem i, w których żyłem absolutnie nieświadom, że żyję wśród bandytów, którzy wymordowali niewiarygodną liczbę patriotów, którzy dokończyli zamierzoną przez Hitlera zagładę polskiej inteligencji. Czyż nie po to jest sztuka żeby poruszać nasze sumienia? Więc mam kolejne pytanie: Czy słynny Kurier, Jan Karski był ważniejszy od Pileckiego i dlaczego? Wszak Pilecki dał się wywieźć do Oświęcimia po to, żeby spisywać i wysyłać światu raporty z tamtego ludobójstwa, żeby tam, w samym środku koncentracyjnego piekła tworzyć ruch oporu. Karski przeżył początki komunizmu i dożył glorii i chwały „żywej legendy”; – Pilecki zginął z rąk oprawców narodowości polskiej… a może niepolskiej…? A zatem i następne pytanie? Dlaczego przed Konsulatem Generalnym RP siedzi tylko Karski? Czy dlatego, że jego meldunki dotyczyły w szczególności Żydów? Pamiętam, – Ławeczkę „poświęcali” przedstawiciele diaspory żydowskiej, a potem konsul Kasprzyk wziął ich wszystkich na uroczystą kolację. I niech tam. Ale widać, bardzo wyraźnie widać, ze Karski czeka na partnera do tych swoich szachów. To może by jednak pomyśleć i „dorzeźbić” rotmistrza Pileckiego, w obozowym pasiaku, z wyhaftowanym numerem i jeszcze – jak sugeruje jeden z internautów – ręką wyciągniętą w stronę Kuriera chowającą w zwiniętej dłoni meldunek, raport z obozu?
Dziękuję, z głębi serca dziękuję Markowi Proboszowi – znamy się i przyjaźnimy od ponad czterdziestu lat – los nie był zbyt łaskaw i trzymał nas na dystans, ale przyjaźń „pisana słowem” też swoją siłę ma i okazało się, że po tych wszystkich latach, przetrwała. Marku, jesteś wielki. My wszyscy musimy pamiętać, co zrobiłeś dla pokazania tego tragicznego fragmentu polskiej historii, opowiadając życie Rotmistrza w języku angielskim. Absolutnie nie do przecenienia. Zakończę apelem do organizacji polonijnych: Nie pozwólmy, aby ten spektakl miał tylko dwie realizacje. Wiem, że Marek Probosz jest zaproszony do Szkół Dokształcających, na piątek, 16 listopada, – Dupont Street, w podziemiach kościoła Św. Św. Cyryla i Metodego. I tylko tyle…?