Parada Pułaskiego…no i co z tego?
Jan Sporek 11 października, 2008
Tak się tu mówi, – kompletnie nielogicznie: „idę na paradę Pułaskiego”. Tymczasem paraduje Polonia – i to od dziesięcioleci tak samo. Pułaski leży w grobie, gdzieś pod Savannah, w stanie Georgia i pewnie w tym roku wyjątkowo przekręcał się w mogile na widok ubogiej w przedstawicieli amerykańskich oficjeli paradę ku swojej czci . Od lat słyszymy o staraniach, aby wreszcie zabrać jego prochy i złożyć w jakimś poczciwym miejscu, – kompletnie bez skutku. Siedem lat temu, w 2001 roku byłem nawet poproszony o przygotowanie programu artystycznego na tę okoliczność, ale też nie wyszło. Prochy jednego z najwybitniejszych Polaków walczących o „wolność naszą i waszą” znajdują się tam, gdzie odbyła się wielka bitwa, tam, gdzie dosięgła go śmiertelna kula, czy też śmiertelny cios bagnetu wroga. Nic w tym złego, że parady są takie same od dziesięcioleci. Parady Włochów w Dzień Kolumba (tydzień po nas, tyle, że w poiedziałek), też od lat bardzo są do siebie podobne, Irlandczycy w Dzień Św. Patryka też podobnie fikają na V-ej Alei. Pierwsza niedziela października na wiele tygodni przed Paradą ogłaszana jest, jako polski dzień, polskie święto, polski festiwal itd. itp. Rano msza św. w Katedrze Św. Patryka. Potem uroczyste śniadanie dla ferajny z „paradnego Komitetu”. W samo południe ruszamy z kopyta. Niektóre grupy startują od 26-ej Ulicy, inne od 28-ej, jeszcze inne trochę wyżej i po kolei dołączając do pochodu maszerują na północ. I sunie barwny korowód organizacji, grup większych i mniejszych, delegacji, prywatnych osób, orkiestr, zespołów. Dochodzą do tzw. Trybuny Honorowej przy Bibliotece Miejskiej, na wysokości 42 Ulicy. Ci, którzy mają co pokazywać, np. zespoły, – zatrzymują się i króciutko śpiewają, grają, albo tańczą i odchodzą dalej na północ 5-tą Aleją. Ktoś czasem jeszcze zatrzyma się przy samej Katedrze, pomiędzy 50 i 51-ą Ulicą (jak mawiają wtajemniczeni: pomiędzy 50, a 51-ą stritą), by uściskać dłoń Jego Eminencji Edwarda, Kardynała Egena, Metropolity Nowego Jorku, który kontynuuje zwyczaj swojego wielkiego poprzednika Johna Kardynała O’Connor’a i kurtuazyjnie stoi na chodniku przed Katedrą, w przeciwieństwie do wielkich, mniejszych i najmniejszych marszałków parady, którzy zasiadają na trybunach i trudno ich stamtąd wykurzyć. Większość sunie już bez specjalnych oklasków i aplauzu obserwujących zza barierek dalej, by skręcając w lewo, lub w prawo, począwszy od 52-ej Ulicy, kończyć swój udział w wielkiej, polskiej fecie na Manhattanie. I wszystko byłoby fajnie, czy też teoretycznie jest fajnie. Mój problem, jak i wielu rodaków biorących czynny udział w tym marszu, bądź też przyglądających się zza policyjnych barierek, czy też modlących się podczas tzw. „polskiej mszy” w Katedrze Św. Patryka polega na tym, że od lat zadajemy sobie te same pytania: gdzie w tym wszystkim jest Generał Pułaski, gdzie w tym wszystkim jest szacunek do polskości, gdzie siła Polonii? Skąd te pytania? Ano stąd, że znów zapowiadana „polska msza” miała tylko trzy (w tym dwa bardzo krótkie) akcenty polskie: tzw. I-e czytanie w liturgii i ostatnie słowo biskupa z Polski, którego nazwiska nie wyłapałem i którego nazwiska nie było w programie wydrukowanym przez Katedrę. A może nie mogłem znaleźć…? Biskup z Polski powiedział krótko, ale niezwykle mentorsko i odkrywczo, że jesteśmy odpowiedzialni za siebie, Amerykę, Europę, Polskę i tak ma pozostać. Po czym, już w języku angielskim podziękował Edwardowi, Kardynałowi Egenowi, za to, że poświęcił Polakom w Nowym Jorku 45 minut swojego, cennego czasu. Wielka mi sprawa. Dziwni ci współcześni pasterze,-nic, tylko ich prosić, a potem dziękować. W zamian – o czym Biskup z Polski zapomniał Metropolitę poinformować – Polonia rzuciła na tacę. Myślałem, że to właśnie ten biskup wygłosi kazanie. Ależ skąd. Głosił ktoś w języku angielskim, co przełożyło się na to, że część wiernych siedziała, jak na tureckim. I ani słowa o Generale! Po raz kolejny nie możemy mieć w Katedrze z okazji dnia polskiego, polskiej mszy. Czy w ogóle ktoś się o to starał? Trzecim, najdłuższym i najdobitniejszym akcentem polskim był znakomity śpiew jednego z najlepszych polskich i zarazem europejskich chórów: „Chóru Mariańskiego”, z krakowskiej parafii Najświętszej Marii Panny z Lourdes. Od ponad trzydziestu lat dyrektorem artystycznym i dyrygentem tego znakomitego zespołu jest niezwykłe charyzmatyczny szaleniec, dr. Jan Rybarski (organizatorzy mieli do dyspozycji stronę internetową, moje informacje, informacje pisemne przekazane przez chór, ale i tak napisali w programie „Rybacki”). Ma więc dyrektor Rybarski nieco zniekształconą pamiątkę po, kto wie, czy nie jedynym występie swojego chóru w tak uroczystej mszy. Któż bowiem może mu zaagwarantować, że zostanie jeszcze raz zaproszony? Z tym zaproszeniem też bym był ostrożny. Mówiąc krótko to ja zwróciłem się do komitetu organizacyjnego z propozycją występu tego znakomitego zespołu podczas wspomnianej mszy i jego przemarszu 5-tą Aleją. Propozycja została przyjęta, ale został postawiony warunek: żadnych żądań finansowych; czyli: chór nie dostanie ani centa, bo komitet jest biedny i nie ma pieniędzy. Ledwie dwie osoby z Chóru otrzymały zaproszenie na śniadanie do Waldorf Astoria, ale nie skorzystały, bo niby cóż w tym wielkiego? Jajecznicę można zjeść w każdej innej restauracji. Komitetu Parady Pułaskiego nie stać było nawet na 500 dolarów honorarium za ten cudowny, polski śpiew. Szkoda, że organizatorzy nie słyszeli komentarzy amerykańskich, niemieckich, szwedzkich i innych turystów, stojących przy drzwiach wejściowych do katedry o jakości śpiewu artystów z Krakowa. Właśnie Szwed, słysząc chór śpiewający w nieznanym mu języku zapytał mnie skąd ten zespół, który tak pięknie śpiewa? Dodam też, że aby chór mógł się bez przeszkód przemieścić ze strojami z Greenpointu na Manhattan, to koszty transportu autobusowego wzięliśmy na siebie po równo: ja i właściciel Polonez Tours, Janusz Bieleń. Przedtem zafundowaliśmy Chórowi przejazd do Maspeth, a na koniec transport na lotnisko. Te drobiazgi w kontekście wynajmowania horrendalnie drogiego hotelu na potrzeby bankietu, śniadania itp. jawią się, niestety, jako bolesny kontrast i pozostaną dość bolesną lekcją-wspomnieniem kontaktu z nowojorską Polonią fantastycznego zespołu, który zachwycił sporą grupę słuchaczy w Manhattanie, na Queensie, na Brooklynie, czy w New Jersey. Nie, nie z Polonią, źle powiedziałem. To tylko chodzi o tę jedną organizację: „Komitet Parady Pulaskiego”. Przyznam, że było to najbardziej żenujące żądanie, jakie kiedykolwiek otrzymałem w sprawie występu jakiegokolwiek zespołu. I chyba tylko my, jako nacja potrafimy powiedzieć artyście: „możesz wystąpić, jeśli zrobisz to za darmo”. Kiedy wysłałem to do chóru, nie byłem pewien, jaka będzie jego odpowiedź. Odpowiedzieli „OK, przecież i tak jesteśmy w Nowym Jorku, mamy swój honor; skoro już prosiliśmy, aby tam wystąpić, to zaakceptujemy występ bez finansowej rekompensaty.” A w ogóle przyjechali na zaproszenie Dyrektora Kongresu Polonii Amerykańskiej d/s Polski, Pana Ludwika Wnękowicza. Chór Mariański zdecydował się też na udział w paradnym marszu. Mieliśmy tu mocną symbiozę między moją szkołą „Music Education Center”, moim chórem „Paderewski Festival Chorus”, których nazwy były uwidocznione na pięciometrowej długości transparentach, a krakowskim chórem właśnie. Otóż chórzyści, wespół z nami rozdawali pocztówki informujące o koncercie w Carnegie Hall, a od czasu, do czasu wespół w zespół śpiewaliśmy „Kukułeczkę”, „Szła dzieweczka”, itp. Gdy zbliżyliśmy się do „trybuny honorowej” słyszałem, jak w megafonach „leciała” informacja o chórze z Karkowa. Mój transparent, szedł tuż za Chórem Mariańskim i dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy mijałem z moją „delegacją” trybuny, damski głos w megafonach zamilkł. Nie powiedziano ani słowa. Był to mój pierwszy udział w Paradzie Pułaskiego z delegacją mojego chóru i mojej szkoły. Do niedawna maszerowałem, jako Dyrygent Generalny Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce i Kanadzie. Całkiem prywatnie było właśnie teraz, po raz pierwszy, z czystego poczucia przynależności do nowojorskiej Polonii. Niestety, organizatorzy albo nie zezwolili na przeczytanie trzech zdań na temat mojej szkoły i tyluż samo na temat chóru, albo zignorowali nowo-pokazującą się grupę. A tak nawołują do udziału. Szkoła uczy polskie dzieci i głównie straramy się do nich mówić po polsku. Chór śpiewa przede wszystkim polskie pieśni, a ponadto trzykrotnie, jako jedyny polonijny chór wystąpił w głównej sali Carnegie Hall. Nie usłyszałem „przepraszam”; nie usłyszałem, że niepotrzebnie przekazałem żądaną informację, co do której zastrzegano, że nie może być dłuższa, niż trzy-cztery zdania. No, trudno. Tyle, że „moi” ludzie dość dziwnie na mnie patrzyli; najpierw chór z Krakowa taszczył dla mnie transparent, którego projekt i wykonanie zamówiłem podczas pobytu w Polsce, potem namawiałem chórzystów i uczniów do marszu po 5-ej Alei, a na koniec okazało się, że nie można było przeczytać sześciu zdań na temat istniejącej już 17 lat polskiej szkoły muzycznej na Greenpoincie, ani też na temat chóru, który w Dzień Niepodległości, 11 listopada, ubiegłego roku wzruszył kilkutysięczną widownię w Katedrze Św. Patryka. Przez sekundę mignął mi przed oczyma głupkowato usmiechający się prezes Komitetu Parady Pułaskiego, który pędził w stronę prowizorycznego „studia”-czegoś w rodzaju namiotu), w którym czytano informacje o defilujących grupach. Właśnie zakończono informację o Chórze Mariańskim, – kolej była na nas. W tym momencie prezes dobiegł do „studia” po przeciwnej stronie trybun. Nie wiem czemu zwróciłem się do jednego z chórzystów, ktory niósł transparent (Polonia mówi „banner”) i powiedziałem: „chyba nie będzie informacji o nas”. -To byłoby swiństwo – zdyskontował mój przyjaciel. Jakoż cisza, która zapadła w megafonach trwała przez cały nasz marsz wzdłuż trybuny, po czym kobiecy głos oznajmił, że do trybuny zbliża się delegacja Związku Śpiewaków Polskich. Jest takie powiedzenie: nie spodziewaj się szacunku od innych, jeśli nie szanujesz siebie. Coś w tym jest. W tym roku w paradzie Generała Pułaskiego nie było ani jednego z urzędujących politykow nowojorskich. Gdzie te czasy, gdy szedł w niej Edward Koch, George Pataki, Rudy Gulliani, a i Michael Bloomberg nie pogardził, – nie licząc tych wszystkich kontrolerów, kongresmanów (pań i panów). Tym razem nie przyszedł nikt z „ważnych”. Po paradzie przejechałem ulicami Greenpointu, – najbardziej polskiej dzielnicy Metropolii w jednym tylko celu: jakie, patriotyczne akcenty i w jakich instytucjach podkreślają polski dzień w Nowym Jorku? Efekt wręcz powalający: Jadąc od zachodu Manhattan Ave. w stronę Nassau Ave. dostrzegłem niewielkiego, białego orzełka w czerwonym kole na drzwiach Krystyna’s Restaurant. Potem długo, długo nic i polskie flagi wystawione w witrynie i nad drzwiami Megapol Music. Nieważne, że marketingowo, wręcz świetnie, że sprzedaje się tam polskie akcesoria. W Manhattanie, tuż prze paradą kupiłem naszyjnik z biało-czerwonych koralików zakończony gwizdkiem od…Portorykanki. Moja koleżanka kupiła od innej kapelusz. Portorykanie wyczuli polski biznes… Skręciłem w lewo i jadąc na północ Nassau Ave. dostrzegłem minaturki polskich flag i orzełka w Adam’s Deli. Do końca Nassau już żadnego polskiego akcentu. Zawróciłem i pojechałem pod tzw. Polski Dom Narodowy, czyli Klub Warsaw w/g ostatnio przyjętej nomenklatury. Jak sama nazwa stanowi – ani śladu po polskiej fladze; A po drodze, na Driggs Ave. zanotowałem flagi w dwóch oknach restauracji Kormoran. Zjechałem więc pod Polsko-Słowiańską Federalną Unię Kredytową przy McGuinnes Bullevard. Z pomieszania w nazwie, (polsko-słowiańska, federalna) największy bankowy budynek na Greenpoincie nie został przyozdobiony ani polską, ani federalną, czyli amerykańską flagą. No, to jadę dalej. Oddział przy Greenpoint Ave – nie ma flagi; Oddział przy Kent Street – nie ma flagi – ani na oddziale bankowym, ani na budynku sali koncertowej Centrum Polsko-Słowiańskiego. Skręcam w Java Street, podjeżdżam z drugiej strony pod CPS – niestety, tu też nie ma flagi. Nie ma nawet miejsca na flagę. A tak niewiele trzeba: rurka na płaskowniku przytwierdzona do metalowej framugi. Jadę dalej: Polonez Terrace – dom przyjęć; bez flagi; następny dom przyjęć: Princess Manor – bez flagi. Wzdłuż Manhattan Ave i Nassau Ave., oprócz wspomnianych sklepów ani jednej flagi. I pomyśleć, że na Bronxie przejścia dla pieszych mają barwy włoskiej flagi. Tymczasem nasza młodzież (ta przeklinana, głośna, rozwydrzona) maszeruje radośnie po ulicach w biało-czerwonych strojach; w okna samochodów wetknięte polskie flagi; niektórzy rozpostarli ją na maskach samochodów. W Manhattanie spotykam Murzyna, tego samego, z którym w ubiegłym roku robiłem sobie zdjęcia. Jak wtedy twarz i włosy miał wymalowane w połowie na biało, w połowie na czerwono; czerwona koszulka, białe spodnie. Mówię mu, ściskając jego prawicę: „pamiętam cię z zeszłego roku”, a on z autentycznymi łzami w oczach, łamiącym się głosem odpowiada: „nie mógłbym opuścić tej parady”. Jak go nie kochać? Dlaczego w katedrze nie było najmniejszej nawet broszury poświęconej Generałowi Pułaskiemu? Katedra nie ma nic przeciwko rozdawaniu tego typu „gadżetów”. Pierwsza niedziela października powinna być lekcją historii dla Amerykanów i dla Polonusów po równo, bo obie te nacje bardzo niewiele wiedzą o tytułowym bohaterze. Na długo przed Paradą stacje telewizyjne winny być powiadamiane z podkreśleniem liczby Polaków zamieszkujących terytorium Metropolii, a ich przedstawiciele zaproszeni na owo śniadanie, czy bankiet. Biografia Pułaskiego winna być drukowana (nawet, jeśli zaistniałaby taka konieczność, jako płatny materiał) w dziennikach amerykańskich, skoro stać nasz bank na ponad 300 tysięcy dolarów na niepewnej przyszłości katedrę j. polskiego przy Columbia University, 20 tysięcy na kolonie, tylko dlatego, że dzieci dwojga „dyrektorek” biorą w tych koloniach udział, to powinno być go stać na pokrycie takiego materiału. No tak, ale kto to ma wymyślać? Towarzystwo wzajemnej adoracji? Dziwne że biznesmeni, w tym kupcy, prawnicy i inni przedsiębiorcy zasiadający w komitecie nie potrafią tego sprzedać. Rok, po roku marnujemy szanse na pokazanie naszej obecności w Nowym Jorku i Metropolii w ogóle. I rok po roku topimy to we własnym sosie. Nawet telewizja w Polsce nie pokazała Parady. A sprawdzałem i w Tele Expresie i w Wiadomościach. W Nowym Jorku tylko stacja NY1 dała krótką migawkę. A kiedyś szedłem tuż przed Corą Ann Michalik z Fax News i właśnie przy okazji Parady ją poznałem, a kamery strzelały w polityków i polskich „marszałków”. Chyba trzeba zapytać: Ej, Komitet, what is wrong with you? Myślę, tak na marginiesie, że te funkcje w polonijnych organizacjach mają chyba zbyt długie kadencje. Może by się zastanowić i wpisać w statuty: dwie kadencje po dwa lata to maksimum. Podstawowo jedna i koniec. Za dużo tych prezesów-frazesów, którzy namiętnie biorą funkcje w kilku organizacjach, a działania, jak nie było, tak nie ma, bo jak ma być, – przecież to nie są alfy-omegi-geniusze – ledwo nadążają z zebrania na zebranie. Nie czarujmy się; gdyby w paradzie miał wziąć udział tylko Komitet Organizacyjny, to parady by nie było. Jest to wysiłek przede wszystkim tych, którzy w niej maszerują. Gdyby zostali w domach…? Toż to to samo, co gdyby polscy emigranci nie wpłacali pieniędzy do Unii – tej Polsko-Słowiańsko-Federalnej… Załatwienie spraw administracyjno-technicznych przy Paradzie, po tak wielu latach jest po prostu schematem, a i tak najbrudniejszą robotę wykonują urzędnicy miejscy i policja. Bankiet, msza św. i śniadanie to też schematy już dawno utarte i też administracja i obsługa techniczna Katedry, czy też hotelu mają dużo więcej do zrobienia, niż Komitet. A polska msza św.? Nie uwierzę, że Katedra się nie zgodziła. A czy ktoś im przypomniał, że to może być kilka tysięcy ludzi? A ile to forsy na tacy? Zatem można by oczekiwać, że Komitet zrobi nieco więcej, gdy idzie o sprzedanie tego dnia w mass mediach. No, to czekajmy. A swoją drogą to spodziewałem się, że Katedra będzie wypełniona po brzegi. Nie była. Dopiero pod koniec wypełnili ja turyści i wierni na następną mszę. Mam sporo refleksji na temat Katedry, jako obiektu sakralno-turystycznego. Ale o tym może przy innej okazji. A co do Parady, to moje przesłanie do Komitetu jest: weźcie się Panowie do roboty. To miasto nie żartuje, – jeśli nie wejdą w to Amerykanie zwłaszcza ci z establishmentu, to Nowy Jork zabierze nam tę Paradę. A nie zabierze, jeśli będzie wiedział kim dla Ameryki i jej obywateli był Generał Kazimierz Pułaski.
Doskonaly tekst. Gratuluje trafnych spostrzezen i pieknego jezyka.