Mój Rok Jubileuszowy 1
Jan Sporek 27 stycznia, 2009
Jubileusz – słowo, które przede wszystkim świadczy o mijającym czasie. Musimy ten proces akceptować z podniesioną głową. Umysł ludzki zdołał już zatrzymać kilka żywiołów; wymyślono tamy na rzekach, technikę gaszenia pożarów, lecimy w przestrzeń kosmiczną, potrafimy skakać z kilku tysięcy metrów pod parasolem spadochronu itd, itp. Czas, niestety nie chce poddać się kontroli naszego umysłu, podobnie zresztą wiatr, który, jak dmuchnie całą siłą swoich płuc niszczy wszystko, co napotyka na swojej drodze. Lata lecą. Nie odkryłem Ameryki. Ale tu, w Ameryce odkryłem coś, za czym poszedłem całym sobą, aż do zatracenia. Odkryłem, że potrafię coś zorganizować, coś dużego. Nie miałem z tym problemu w Polsce. Byłem uważany za prawie doskonałego organizatora; stworzyłem Ośrodek Pracy Pozaszkolnejw Rybniku, który stał się modelowy dla innych ośrodków w Rybnickim Okręgu Węglowym. W tymże OPP zorganizowałem dziecięcy zespół pieśni i tańca „Przygoda”. Rywalizowaliśmy z warszawską „Gawędą”. „Gawędy” już dawno nie ma. „Przygoda” istnieje do dziś. Wystarczy wejść na www.rybnik.pl by na stronie tego miasta znaleźć informacje o zespole. To już ponad 35 lat. Zorganizowałem Górniczy Zespół Pieśni i Tańca, „Górnicy”. Niestety, zmiany polityczno-gospodarcze zmiotły go z powierzchni ziemi. Organizowałem mnóstwo imprez kulturalnych i chyba na zasadzie „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”, nie potrafiłem tak się tutaj zapamiętać w pogoni za pieniądzem i dobrobytem, by odmówić sobie organizowania i udziału w imprezach kulturalnych, a ściśle muzycznych. Mój pierwszy, wielki koncert odbył się w Avery Fisher Hall – głównej sali Lincoln Center, w maju, 1988 roku. Polish-American Folk Dance Company prowadzony przez Stanley’a Pelca zaproponował mi napisanie Suity Rzeszowskiej, korektę wiązanki krakowskich, oraz poprowadzenie koncertu z okazji 50-lecia zespołu. Pamiętam, że gdy stanąłem na proscenium tej potężnej i pięknej sali nogi ugięły się pode mną. Nigdy przedtem nie występowałem w takiej „studni”. Najwyższe balkony wydały mi się sięgać nieba. Wszystkie miejsca, prawie trzy tysiące krzeseł zajęte były przez sympatyków tego świetnego zespołu. Musiałem wyjść pierwszy, bo 30-osobowa orkiestra rozpoczynała ten koncert. Na gumowych nogach doczłapałem się do orkiestry, w której za pulpitem fletów siedział mój syn, siedemnastoletni wówczas Wojtek. Właściwie tylko jego wtedy widziałem, a myśl pod czaszką miałem jedną: „no, stary, skoro jesteście razem w tej sali, to trzeba dać czadu”. Mialem doświadczenie z Polski, to prawda, ale muszę przyznać, że adrenalina w Lincoln Center miała zdecydowanie większą moc, niż ta w Rybniku. Niosło, jak na skrzydłach. Tancerze i chórzyści zespołu dziękowali mi po koncercie za świetną współpracę, równe tempa, dokładne wejścia itp. Tak więc w niespełna rok po wylądowaniu na amerykańskiej ziemi zaliczyłem jedną z najbardziej prestiżowych sal. W tymże, 1988 wspótworzyłem chór mieszany Hejnał, zostałem wybrany na Generalnego Dyregenta VII Okręgu Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce i rozpoczęła się moja czternastoletnia przygoda z chórami. Zjazdy w przeróżnych miastach stanów Nowy Jork, Michigan, Illinois, Pennsylwanii, Connecticut, New Jersey. Późną wiosną, 1989 roku Kongres Polonii Amerykańskiej zlecił mi opracowanie szesnastu utworów patriotyczno-religijnych do specjalnego koncertu w Katedrze Św. Patryka z okazji 50-lecia wybuchu II Wojny Światowej. Kongres zaproponował $100 za każdy utwór. Chciałem conajmniej 300-400, a może i 500 dolarów za każdy utwór. Termin był krótki, praca niezwykle żmudna i wymagająca ogromnego wysiłku umysłowego. Przedstawiciel Kongresu w osobie księdza (co się potem ożenił) upierał się, że nie ma funduszy, a dla mnie to powinien być zaszczyt i okazja do pokazania się etc. Kompletnie nieświadom tutejszych stawek przyjąłem w końcu te warunki. Koncert odbył się hucznie; chór Św. Cecyli z kościoła Stanisława Kostki, na Greenpoincie, orkiestra, wnetrze Katedry. Dostałem $1600, co w tamtych czasach przeliczało się na ponad rok pracy w Polsce i podświadomie byłem bardzo z siebie dumny. Pech (dla mnie i dla Kongresu) chciał, że kilka tygodni później poznałem amerykańską kompozytorkę. Pokazałem jej skoroszyt z moimi aranżacjami na orkiestrę i chór, a ona na to: „szczęściarz z ciebie, zarobiłeś na spokojne życie przynajmniej przez rok”. Cooo?-zapytałem. Kiedy powiedziałem jej za ile zgodziłem się to napisać więcej się już ze mna nie spotkała. No cóż, pewnie wyglądałem na faceta z wypasionym portfelem, a tu klapa. Smutna refleksja na temat traktowania artystów przez rodzime organizacje powtarzała się później, gdy przychodziło do ustalania stawek za dyrygowanie, organizowanie koncertów itd. Powiem którtko: w żadnym sklepie nie dostanę nic za darmo, lekarz nie udzieli mi porady za darmo, prawnik nie udzieli porady, ani usługi za darmo, ale muzyk bardzo często proszony jest, aby za darmo zagrał, za darmo zadyrygował, za darmo zaśpiewał. A jak już przyjdzie do pieniędzy, to jak najmniej, bo nie ma funduszy. Przykład: Chór Mariański z Krakowa-jeden z najwspanialszych na świecie- nie dostał ani centa po cudownym śpiewaniu w Katedrze Św. Patryka podczas mszy z okazji Parady Pułaskiego. Nawet nie zaproszono ich na śniadanie. Organizatorzy tej imprezy mają na wszystko pieniądze, tylko nie na artystów. Teraz jeszcze Unia Kredytowa chce ich na „sponsora”, żeby mieli chyba na podwójną jajecznicę w Woldorf Astoria. Cdn.
Informuję, że nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za błędy, słowa i opinie wyrażane w komentarzach przez Czytelników: Janusz Sporek
Panie Januszu,
Przede wszystkim, serdeczne gratulacje z okazji Jubileuszu, tak szybko zlecialo.Mysle, ze z tej okazji doczekamy sie ciekawego Koncertu?
Co do Parady Pulaskiego – nic dodac nic ujac- Oni nie ponosza zadnych kosztow przy organizowaniu parady. Kazdy uczestnik parady pokrywa je sam. Mysle, ze K.Matyszczyk i jego grupa – chca sponsorowac rodzine Zawistnych, a przy okazji, podzielic sie czlonkowskimi skladkami. Nie widze innego powodu sponsorstwa.
Ludziom o „niskiej samowartosci „, nigdy nie lezalo na sercu promowanie sztuki „narodu” z ktorego pochodza. Dlatego, organizatorzy Parady Pulaskiego tak a nie inaczej przyjeli i potraktowali Chor Marianski. Wstyd o tym pisac, zwykly ludzki odruch i nasza narodowa goscinnosc winne byc wskazowkami postepowania w okreslonych sytuacjach. Narod bez sztuki to narod bez „kregoslupa” i tacy sa ci ludzie, ktorzy falszywie kontynuuja kulture „ojcow”.
Przykre to i bardzo smutne co dzieje sie w polonii nowojorskiej. Prywata, krotkowzrocznosc, zazdrosc i nienawisc (niechlubne narodowe cechy).Czy my ciagle musimy byc tym „zasciankowym” narodem tak w Europie jak i w USA?Czy historia musi sie powtarzac?
Przeciez zycie jest krotkie………..
Pozdrawiam i zycze nadal konstruktywnej analizy
zdarzen i wydarzen- Halina
A moze wlasnie chca miec pieniadze by zaplacic artystom??!!!!!