Między nami – dżentelmenami

6 lutego, 2009

Napisałem w jednym z ostatnich artykułów, że prezes Rady Dyrektorów Unii Kredytowej  i jej pozostali członkowie nie będą obecni w niedzielę, 8 lutego na spotkaniu z Kongresem Polonii Amerykańskiej. Argumentem był konwenans polegający na tym, że nie zapytano dyrektorów, czy ta niedziela im odpowiada. Prezes dał mi wysokiego lotu, pouczający w dziedzinie dobrych manier przykład: „to tak, jak ja bym się z panem chciał spotkać i powiedział: spotkajmy się w niedzielę, – ale nie zapytałem pana, czy niedziela panu odpowiada”.

Niby tak. Zgodziłem się z tym, nie szukając dziury w całym, choć było przecież ponad dwutygodniowe wyprzedzenie, a cała sprawa dotyczyła dopasowania się do tego terminu jednej tylko Rady Dyrektorów – właśnie Unii Kredytowej i ekstremalnie ważnej sprawy, jaką jest dalsza działalność Centrum Polsko-Słowiańskiego. „Działacz”, a tak nazywają siebie członkowie Rady, powinien w takich sytuacjach nie zważać na konwenanse. Jakież było moje zdziwienie, gdy w czwartek (wczoraj), lotem błyskawicy rozeszła się wiadomość, że menadżerowie i prezes Unii Kredytowej zwołują spotkanie z przedstawicielami -uwaga- trzydziestu, wiodących organizacji polonijnych, które ma się odbyć w…piątek, czyli na drugi dzień.

Sprzeczność jest tu wręcz powalająca. Nie spodziewałem się otrzymać zaproszenia, ale stwierdziłem, że byłaby to znakomita okazja, by poznać argumenty strony bankowej w oficjalnych, a nie szemranych wystąpieniach. Zadzwoniłem więc do prezesa Matyszczyka o godzinie 13-ej, czyli na pięć godzin przed planowanych spotkaniem. Zapytałem, czy mogę liczyć na to, że zostanę wpuszczony.

-Nie ma problemu, panie Januszu.

-Świetnie, cieszę się, bo będę miał możliwość zanotowania i wysłuchania dwóch stron podczas jednego spotkania.

-Ale proszę pamiętać, że będzie bardzo limitowany czas wystąpień.

-Nie chcę zabierać głosu -oświadczyłem – chcę słuchać.

-Znakomicie; w takim razie, do zobaczenia – zakończył prezes.

-Dziękuję, do zobaczenia.

Odwołałem trzy lekcje z uczniami, którzy przyjeżdżają z Queensu i Dolnego Brooklynu, decydując się na stratę finansową. Za pięć szósta byłem przy głównych drzwiach siedziby naszego banku przy McGuinnes Bullevard. Pan z „security” zachował się bardzo elegancko:

-Nie mam pana na liście.

-Możliwe-odpowiedzialem- ale prezes zgodził się, abym przyszedł.

-To proszę wejść, żeby pan nie marzł, zaraz spróbujemy to wyjaśnić.

Ujęła mnie wysoka kultura tego pana i będę o tym pamiętał -zwłaszcza w zderzeniu z brakiem kultury prezesa. Usiadłem w wygodnym fotelu i czekałem na rezultat. Urzędnik za biurkiem recepcji dzwonił do prezesa.

Po chwili skierował się do mnie mówiąc: przykro mi, ale prezes oświadczył, że nie możemy pana wpuścić.

-Trochę jestem zaskoczony – stwierdziłem-, ale tylko trochę.

Przypomniałem sobie, jak tenże prezes przeczołgał dwa lata temu księdza na zebraniu w Clark i wyszedłem z uczuciem lekkiego uderzenia w policzek.

Wróciłem do szkoły i włączyłem komórkę, która ładowała się od trzech godzin. Prawie natychmiast odezwał się sygnał wiadomości. Odsłuchałem. To prezes zostawił mi uprzejmą wiadomość: „niestety, nie będziemy mogli pana dzisiaj gościć, dobranoc”. Nacisnąłem numer 5, aby sprawdzić, o której wiadomość była nadana: 4:48. Zatem na godzinę przed spotkaniem, a cztery godziny po tym, jak zgodził się na moją obecność. Zaznaczam, że mam w biurze telefon, ale na ten telefon prezes nie zadzwonił, a byłem w szkole całe popołudnie, ucząc młodzież. 
Nie wiem zatem nic na temat spotkania w celu rozwiązania problemu na linii Unia – Centrum, ale ze zdziwieniem skonstatowałem, że zaproszony był mój przyjaciel, który powiedział mi o tym wczoraj, a przedwczoraj oświadczył, że on się kompletnie nie orientuje w tych problemach. i…przypomiał mi się dowcip:

Prowadził jąkała ślepego;

-Uw…, uw…, uważaj, gów…, o, k…. jużeś wlazł.

Nie  mam ochoty komentować tego zdarzenia. Pozostawiam to ocenie Czytelników.

Acha, miałem kilka telefonów od osób, które pracowały niegdyś w Centrum i prawie tyle samo od osób, które obecnie pracują w banku. I wiecie co? Jest takie stare, polskie powiedzenie:

Wart Pac Pałaca, a Pałac Paca.

Na Śląsku mówią: tyn som lejam.

A w Stanach? – Same shit.

Dodam tylko, że w myśl statutu Centrum Polsko-Słowiańskiego tylko Walne Zebranie może dokonać zmian w składzie Rady Dyrektorów. Z kolei Walne Zebranie może być zwołane na wniosek Członków (20 tysięcy podpisów),  ewentualnie dwóch przedstawicieli Komisji Nadzorczej. Zmiany są konieczne, – to raczej nie ulega kwestiin, tyle, że w…obydwu naszych, „wiodących” instytucjach. Ale jeśli postulatem dzisiejszego spotkania będzie zwołanie Walnego Zebrania w Centrum, to można będzie tym wnioskiem wytapetować gabinet ulg fizjologicznych. A zacni „zaproszeni” będą mieć zgagę z powodu straconego czasu.

Trackback URI | Comments RSS

Zostaw Komentarz