Kissin w Carnegie
Jan Sporek 4 maja, 2007
Dr. Andrzej Kamiński był chyba na wszystkich moich koncertach. Wiem też, że ściągał jeszcze swoich znajomych. To meloman rzadkiego kalibru. Reprezentuje tę grupę intelektualnych elit Poloni, które, jako żywo przywodzą na myśl ową egzotyczną już prawie generację Waldorffa i innych jemu podobnych panów pod muszką, lub elegancko zawiązanym krawatem, złotymi spinkami w podwójnych mankietach nakrochmalonych koszul – miłośników muzyki. Kiedy przyszedł do mnie po bilety na koncert polsko-grecki, zagadnął na temat zbliżającego się – 10 dni po moim koncercie,- recitalu Kissina w głównej sali Carnegie. Mój koncert był w Zankel Hall, czyli tej średniej. Obydwaj wiedzieliśmy, że Kissin jest wyprzedany do ostatniego miejsca. Pan Andrzej pałał jednak tak niewypowiedzianą żądzą usłyszenia tego rosyjskiego pianisty, że zdeklarował się zapłacić nawet potrójną cenę, byle tylko jakoś skombinować mu bilet.
Obiecałem, że spróbuję rozeznać szanse, gdy będę 22 kwietnia w bezpośrednim kontakcie z moimi przyjaciółmi w Carnegie, podczas mojego koncertu. Przyznałem przed samym sobą, tuż po wyjściu dra Kamińskiego z mojej szkoły, że zawstydził mnie on swoim głębokim uporem w nabyciu biletu, bo ja, słysząc kilkanaście dni przedtem, że Kissin jest „sold out” – wyprzedany, po prostu zrezygnowałem. Zapał dra Kamińskiego przeszedł i na mnie, co zaowocowało stanowczym postanowieniem, że choćby spod ziemi, ale muszę jakoś te bilety załatwić, no bo postanowiłem rownież pójść na ten koncert. Moje zalatanie podczas koncertu jest zawsze jednak tak duże, że nie miałem okazji zagadnąć na ten temat. Jakoż w poniedziałek po koncercie polsko-greckim, zadzwoniłem do znajomego z Carnegie i zapytałem o możliwość kupienia biletu, lub otrzymania od niego jakiejś wejściówki. Niestety, bez szans. Zacząłem się jednak mocno rozglądać, wydzwaniając tu i tam, aż wreszcie trafiłem na faceta, który zaoferował mi bilet za kilkaset dolarów…na scenie, na dostawionych tam krzesłach, otaczających fortepian. Mógł mi „skombinować” trzy. Nie wnikałem skąd, od kogo. Kilka stów za Kissina, to wcale nie tak dużo. Oficjanie i tak były po 120 zielonych. Na tydzień przed koncertem Kissina miałem więc trzy bilety i czułem się, jakbym nabył nowy samochód po ciężkich staraniach i w dodatku na kartę górniczą…. Dr. Kamiński nie krył swojego szczęścia na wieść o moim sukcesie. Umówiliśmy się co do minuty i oczekiwaliśmy na ów czwartek, 3 maja, jak na coś naprawdę szczególnego. No, w końcu to Kissin. W tenże dzień okazało się, że trzecia osoba nie może pójść na koncert i jeden bilet miał wszelkie szanse zostać zmarnowany. Pojechałem do Carnegie wcześniej z zamiarem sprzedania go na ulicy. To, co zobaczyłem przeszło moje najgorsze wyobrażenia o „pracy” „koników”. Podeszła do mnie bezzębna starucha, w obwisłych spodniach, starego owerola, ortalionowej kurtce i rozczochranych włosach: „masz bilet do sprzedania?” – zapytała. Spojrzałem na nią, jak na zjawisko i zadałem sobie w duchu pytanie: „ty, babo chcesz iść na koncert?„ Głośno zaś odpowiedziałem, że owszem, mam bilet, ale czekam na przyjaciół. Coś od środka nie pozwoliło mi powiedzieć jej, że jeden bilet na pewno bym sprzedał. Wtedy ta rozczochrana baba zaproponowała, jakby znając moje myśli: „wezmę za czterdzieści dolarów„. Teraz powiedziałem stanowczo: „Nie!” W tym momencie podbiegł do niej dużo młodszy mężczyzna z plikiem biletów. Odciągnął ją ode mnie i widziałem, jak dzielili jakąś forsę. Za chwilę „starucha” z plikiem biletów otrzymanych od „młodszego” proponowała komuś bilet za 400 dolarów; potem widzialem ją wciskającą starszej, eleganckiej kobiecie bilet za 170 dolarów,- ta natychmiast wyjęła pieniądze. Ogarnęło mnie obrzydzenie. postanowiłem, że wolę oddać ten bilet do kasy, niż dawać możliwość lewego zarobku tym hienom. Tak też zrobiłem. Kasjerka zaproponowała, że zrobi z wartości tego biletu dotację na Carnegie. W sumie ucieszyło mnie to rozwiązanie. Poczułem się uczciwy i prawy w stosunku do tego przybytku sztuki, który tak kochałem od kilkunastu lat. Koncert był fantastyczny. Kissin, to rzeczywiścia znakomity pianista. W programie Schubert, Beethoven, Brahms i Chopin. Grał, jak natchniony, – zresztą byl, bo grał cudownie. Na sali od kołchozowych przodowników pracy, po moskiewką inteligencję i cała mozaika dawnych republik związkowych. Z rozmów z moimi przyjaciółmi z Carnegie wiem, że Rosjanie stanowia jedną z najliczniejszych grup etnicznych wykupujących całosezonowe karnety na koncerty w tej i dwóch pozostałych salach Carnegie, ale też i Lincoln Center. Przy Brighton Beach znajduje się punkt sprzedaży biletów na koncerty do Carnegie Hall. Coś trzeba dodawać? Sala na trzy tysiące miejsc pękała w szwach, – ja nie sprzedałem ani połowy biletów do sali na 599 foteli. Coś trzeba dodawać…?
Owacje po Andante Spianato i Wielkim Polonezie, Es-Dur, naszego Fryderyka były tak ogromne, że Kissin zasiadł ponownie, potem znowu i znowu. W bisach były też Walce cis-moll i Des-Dur, Chopina, a na koniec Kołysanka, Brahmsa. Widownia, to w 85 procentach Rosjanie. Nie chcieli wypuścić swojego wirtuoza ze sceny. Brawa, tupanie, okrzyki, owacja na stojąco, zmuszały pianistę do kolejnych bisów. Pomyślałem, że nawet najbardziej dopatrujący się wad u artysty krytyk, musiałby poddać się wrażeniu, że tak przyjmowany artysta jest albo genialny, albo w każdym razie wspaniały. Rosjanie wiedzią, co robią; tak właśnie kreuje się wizerunek „wziętego” artysty. Pomyślałem o naszych artystach, których nie możemy wykreować, mimo niewatpliwego talentu, których nie chołubimy, którym nie wiwatujemy, gdy skończą swoją produkcję. Nasi krytycy muszą mieć specjalne zaproszenia na koncerty polskich artystów nawet w Carnegie Hall i to najlepiej na kilka tygodni przed, boć przecie są straszliwie zapracowani i zajęci . Na koncert polsko-grecki tydzień przed Kissinem nie przyszedł ani jeden profesjonalny krytyk reprezentujący którąś z polonijnych gazet. Koncert ogłaszany był od stycznia, czyli przez ponad trzy miesiące. Założę się, że w najbliższy piątek cała strona w „Przeglądzie Polskim” Nowego Dziennika poświęcona będzie Kissinowi. Etatowy krytyk muzyczny tej gazety chodzi na wszystkie koncerty obcych, ale każe się „łaskawie” prosić o „łaskawą” obecność na koncercie polskich artystów. A jak już zdarzy mu się przyjść, doszukuje się mankamentów zarówno u wykonawców, jak i producenta koncertu. Kissin na pewno nie zapraszał tego krytyka, ba, Kissin na pewno nie ma pojęcia, że taki istnieje. Kiedy na koncercie muzyki Szymanowskiego w Merkin Hall wręczałem owemu krytykowi pocztówkę reklamującą koncert polsko-grecki, na moje pytanie, czy zjawi się na tym koncercie, odparł z zakłopotaniem: „jeśli czas pozwoli…” Okazało się, że czas nie pozwolił. Nie pozwolil ani jemu, ani żadnemu innemu „krytykantowi”. Przyszedł Michał Osiecimski z Kuriera Plus. Potem napisał sympatyczny artykuł, ale sam zastrzegł się, że nie jest zawodowym recenzentem koncertów. napisał więc, o swoich odczuciach, jako amator-widz-słuchacz. I bardzo dobrze. Coraz więcej jest artystów, którzy nie mają ochoty na czytanie tego, co napisali krytycy, bo albo są to niespełnieni pianiści, skrzypkowie, czy śpiewacy, albo zatwardziali krytykomani, któzy przychodzą na koncert z partyturą i zaznaczają miejsca, gdzie artysta zagrał jakiś „lewy” dźwięk. Pal ich licho. A my wyszliśmy z koncertu niebiańsko szczęśliwi, bo też uczta była to przednia. Zazdroszczę Rosjanom Kissina, – Kissinowi rosyjskich melomanów.
Panie Januszu !
jak zwykle wspanialym piórem wypunktowal Pan “naszych” krytykow i dal do myslenia polskiej publicznosci . Wspomnial Pan w artykule jak bardzo cieżko jest skompletować sale na polskich koncertach i jak sa one odbierane . Uważam , że wynika to ze słabo pojmowanej wspólnoty interesów Polonii i niestety miernego poziomu muzycznego jej przedstawicieli .
Jestem pełen podziwu dla Pańskiego uporu i żelaznej konsekwencji z jaką wychowuje Pan i pozyskuje coraz to wieksze rzesze melomanow , a widac to na kolejnych koncertach. Miejmy nadzieje , że Pańska praca zaowocuje w niedalekiej przyszlosci pełnymi salami koncertowymi ,na których publiczność gromkimi brawami i owacjami na stojaco podziekuje artystom i Panu.
z wyrazami szacunku
Leszek Puch.