20 lat wolności
Jan Sporek 6 czerwca, 2009
Każdy postronny (z innego kraju) człowiek mógłby powiedzieć: ej, Polacy, cieszcie się, że macie wolność, że wyciągnęliście siebie spod sowieckiego buta itd, itp. I oczywiście miałby rację. Nikt nie wymaga od postronnych narodów, aby wnikały w to, co stało się w Polsce w ciągu owych 20 lat wolności, ale my, Polacy powinniśmy te lata przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Wczorajsze – 4 czerwca, 2009 – spotkanie w Konsulacie Genralnym RP, na Manhattanie pokazało, że zarówno przedstawiciele rządu polskiego-dyplomaci tej placówki z jej szefem, Krzysztofem Kasprzykiem-, jak i zebrani przedstawiciele Polonii wznieśli się wyżej, niż politycy w naszej ojczyźnie: byliśmy razem.
Czy aby na pewno? Z grupy LIDERÓW spotkałem tylko Franka Milewskiego, prezesa nowojorskiego oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej. Chyba ani jednego z owych liderów, przedstawionych publicznie przez Unię Kredytową, po sławetnym zebraniu 6 lutego. Piszę „chyba”, bo przyznam, że z owej listy nie znam conajmniej kilku i to zarówno, jako ludzi, jak też i jako „działaczy”. Nie widziałem nikogo z Komitetu Parady Pułaskiego, z Pułaski Association, ani z żadnej innej, głośno się reklamującej organizacji polonijnej, w tym Centrum Polsko-Słowiańskiego i Unii Kredytowej.
Czyżby sprawy polskie nie były w kręgu ich zainteresowań? A może wyszli z tego samego założenia, co politycy w Polsce; nie będziemy świętować razem?
Jeśli tak, to głupio wyszło, bo spotkanie w Konsulacie stało się miejscem otwartej dyskusji, w której każdy mógł mieć swoje 3 minuty. Realia pokazały, że owe 3 minuty były zwielokrotnione dla wielu, którzy chcieli coś powiedzieć, lub dopowiedzieć, uzupełnić swoją poprzednią wypowiedź. Byli przedstawiciele świata artystycznego; plastycy, muzycy, było kilku dziennikarzy.
Tak, rząd polski dał zły przykład, to „oczywista oczywistość”. Pokazał jeszcze gorszy sposób na obchodzenie tak ważnej rocznicy, to też „oczywista oczywistość”. Nie odbierało mi to jednak nadziei, że liderzy Polonii nie zmałpują zachowań ojczyźnianych polityków. A jednak. Zmałpowali. Szkoda. Krzyku jest dużo; rozsyłane maile, buńczuczne krzyki, ostre słowa. To jednak nie to, co spotkanie „na żywo”. Wszyscy coś pamiętamy i wszyscy coś wiemy. Konsulat zaproponował kilka filmów, które dodatkowo „odświeżyły” nam, obecnym pamięć. Były owe filmy ponadto znakomitą retrospektywą, pokazującą, jak rozchodziły się drogi Polaków, jak nasz kraj „rozjeżdżał” się, niczym baletnica w szpagacie. „Nic o nas, bez nas” i dlatego szkoda, że tylko jedna sala konsulatu była wypełniona Polonusami – było pewnie ze sto osób. A i był znakomity poczęstunek z restauracji „Krystyna” (Greenpoint – Manhattan Ave.)-smalec był po prostu boski; i nasze, świetne wódeczki: „Bak’s Żubrówka” i „Luksusowa”. Jeśli chodzi o te wódeczki, to cieszy mnie, że mój przyjaciel „odnowił” swoje sponsorowanie imprez w konsulacie, bo kiedyś zaparł się był okrutnie.
To, co stało się w Polsce, cieszy tylko polityków, którzy wykazali szczenięcą niedojrzałość i nie ma się co dziwić, że podlizywali się narodowi, że to właśnie naród był i jest bohaterem tej rocznicy. Musieli tak powiedzieć, bo w ocenie społeczeństwa rozdzielenie uroczystości na Kraków i Gdańsk, było policzkiem dla narodu.
Nie Kraków, a Gdańsk jest i pozostanie symbolem Solidarności; źródłem, z którego wytrysnęła wolność; miastem, do którego musieli przyjechać przedstawiciele komunistycznego rządu, by podpisać porozumienie z ludem pracy. I nie Kraków, który osobiście kocham najbardziej ze wszystkich polskich miast, -no, może poza stolicą, za którą pewnie oddałbym życie-, a wyłącznie Gdańsk winien być jedynym miejscem obchodów tej rocznicy. Na tych podzielonych obchodach stracili wszyscy: politycy i społeczeństwo. Stracili też goście -politycy- z innych krajów. Przyjęcie weselne na dwie sale, ale bez wspólnej zabawy. Demokracja nas przerosła. A to, co przygniotło nas najbardziej, to nietrzeźwe oceny wydarzeń z tamtych lat dawane społeczeństwu właśnie w tamtych latach. Teraz wiemy, że Okrągły Stół, nie był żadnym sukcesem, bo zbyt kurczowo trzymano się jego ustaleń. Wiemy, że nie wykorzystano wszystkich możliwości i podział władzy „wasz prezydent, nasz premier” był totalnym nieporozumieniem, wręcz zaprzepaszczeniem dorobku walki strajkowej. Podobno Tadeusz Mazowiecki miał co innego na myśli, gdy oznajmił „grubą kreskę”. No, cóż wyszło jednak też co innego i te zaniedbania obciążają zarówno jego samego, jak i tych, którzy dostali się do władzy. Po prostu nie dopilnowali, aby oczyścić polską politykę z komunistycznych zaszłości. To, że oprawcy mają się dzisiaj lepiej, niż ofiary, kładzie się cieniem winy właśnie na tych, którzy wskoczyli na rządzące fotele i strasznie szybko zapomnieli o innych z pierwszych szeregów. Dlatego na Wawelu w pierwszym rzędzie widzieliśmy Kwaśniewskiego, Cimoszewicza i innych z postkomuny, a z „solidarnościowców” jedynie Mazowieckiego i Wałęsę. (Ten ostatni po serii dziwnych „fuzji” zapomniał nawet wymienić jednego z najbliższych niegdyś swoich współdziałaczy – Gwiazdę, tak, czy inaczej też człowieka symbolu i tę, od której wszystko się zaczęło – Walentynowicz. Transformacja Lecha Wałęsy długo jeszcze będzie pewnie przedmiotem badań psychologów, socjologów i innej maści badaczy, bo zaiste przypadek to niepośledni). Czyż to nie jest postawienie sprawy na głowie? Głupio to wygląda, zwłaszcza, że inicjatorem podziału uroczystości był premier, którego kampania wyborcza biegła pod znakiem uśmiechu i miłości. Nie było palonych opon, nie było awantur, nic nie zagrażało bezpieczeństwu. A i tak z „Europy” przyjechał drugi garnitur, poza Angelą Merkel i Julią Tymoszenko. Donald Tusk założył jednak z góry, że tak, jak on nie dojrzał do tych chwil, tak nie dojrzeli do nich stoczniowcy. Ale i Lech Kaczyński ma swój grzech. Czy to był problem zaprosić premiera do pałacu i powiedzieć, jak kolega, koledze: „Donek, co my, na miłość boską wyprawiamy? Świat powinien zobaczyć Gdańsk, kolebkę Solidarności, nasze „źródło Artemizy”. Zaprośmy tam wszystkie głowy państwa, zapchajmy Gdańsk dziennikarzami z całego świata; prasą, radiem, telewizją„.
Nie, dla nich ważne są protokoły i polityczne „poprawności”. Czy rzeczywiście „poprawności”?
Czy ktoś widział informację o uroczystościach naszego 20-lecia na pierwszych stronach New York Times’a? Czy ktoś widział to w CNN, Fox, albo innej stacji telewizyjnej? Ja nie. Ale znowu mamy czcze gadanie „platformersów”, że „świat docenił rolę Polski”. Nie, nieprawda; Angela Merkel, to nie „świat”, ani tym bardziej Julia Tymoszenko, z całym szacunkiem dla tych dam.
Śmieszne, ale prawdziwe: na koncercie jubleuszowym mojego 20-lecia pracy artystycznej -18 października w Carnegie Hall – obecność swojego przedstawiciela zapowiedzieli zarówno gubernator, jak i burmistrz Nowego Jorku. I modlę się, aby koncert wyszedł, jak najlepiej, a publiczność dopisała. Wtedy przedstawiciele władz stanowych i miejskich będą relacjonować swoim szefom, że są zachwyceni zarówno poziomem polskiej sztuki, jak i ogromem zainteresowania sztuką polskich nowojorczyków, bo sala,-wierzę w to- będzie pełna. Polskim artystom będzie akompaniować ta sama orkiestra, która dwa lata temu grała w Katedrze, i która rozsiewa informacje o polskiej muzyce i polskich artystach niezwykle szeroko. W najbliższą niedzielę jadę do Maryland, aby z tąż orkiestrą poprowadzić kilka polskich utworów w dorocznym koncercie…muzyki polskiej. Czy ktoś chce, czy nie, – czuję się bardzo w tej kwestii zasłużonym, bo to właśnie moja „propaganda” działa tak inspirująco w kierunku polskiej muzyki na dyrektora Susquehanna Symphony Orchestra, Sheldona Baira. Stał mi się on dużo bliższy, jako przyjaciel i kolega po fachu, niż conajmniej kilku dyrygentów polonijnych chórów, których pracę koordynowałem przez czternaście prawie lat, a którzy wywozili mnie na taczkach, bo chciałem, aby uwspółcześnili repertuar o takich kompozytorów, jak Józef Świder, Henryk Mikołaj Górecki, czy Wojciech Kilar.
Moją nadzieją jest, że po obecnych politykach następne pokolenia będą już wiedziały, co zrobić z wywalczoną przez swoich ojców demokracją. I mam nadzieję, że będzie inaczej, niż zaczyna się to dziać w Stanach, gdzie coraz bardziej idea „ojców założycieli” obracana jest podszewką do góry. Podobnie zresztą dzieje się z pragnieniami „ojców założycieli” Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej.
Niech żyje „Solidarność”, Niech żyje wolność. Niech żyje Polska i Polacy.
Do następnego jubileuszu.
Panie Januszu,
No coz, – nic dodac, nic ujac- artykul piekny – zapiera dech w piersiach. Nie wiem moze znajdzie sie ktos, kto nie zgodzi sie z Pana logika, analityka, madroscia, patriotyzmem i zechce Pana krytykowac, ale wg. mnie,- zycze sobie oraz wszystkim Polakom – przytomnosci umyslu – takiego jaki Pan posiada.
Mamy naprawde niewielu ludzi pokroju Pana.
„Demokracja” to najtrudniejszy system – dla madrych.
” Niech Zyje 100 lat – Janusz Sporek”
Z uszanowaniem – M
A w kturyms z ostatnich numerow >down beatu
A dokładnie o co chodzi…?
Panie Januszu, musze sie przyznac ze po raz pierwszy zajrzalam na Panski blog – i chyba zostane regularna czytelniczka. Swietny artykul.
Brawo!
.. a ja mam tylko piolun w ustach..od tej WOLNOSCI i d *kracji ostatnich dziesiecioleci.!!!
Zaprawde powiadam WAM – nie o TO wszystko chodzilo w ZRYWACH oporu przemyslanego, w podejmowaniu ( z swiadomoscia wpadki) ryzyka budzenia Narodu, nocnych naradach, kolportazu, przenoszeniu bibuly za bliska zagranice?? Nie o takim obrocie kola Historii marzylismy,/MY/ szkicujac plany WYDOBYCIA Polski z ruin po komunizmie.. WYSTRYCHNIETO nas jak naiwniakow- Solidarnosc NARODOWA pierzchla rozgoniona w Kraju i Swiecie (dawni dzialcze w Ojczyznie klepia przyslowiowa biede z nedza), a MY sie podniecami jakims OBCHODAMI neo-judeo solidarnosci; Bujakow, Walesowcow, Mazowieckich, Kuroniow, Michnikow, Celinskich i Frasynikow????
TE SWIETO Z PODZIALEM NA MIASTA – NIE BYLO NASZYM SWIETEM…ani p.Ani Walentynowicz, ani p. Andrzeja Gwiazdy, ani p. Wadolowskiego, Karpinskiego, Wisniewskiego, i setki tysiace innych onegdaj zaangazowanych ( z piszacym te slowa wlacznie)
I w nich NIE uczestniczylismy, bo nie indyntefikujemy sie z ” dobrodziejstwami ktorymi nas obdarzono „. Powiem szczerze BOLEJE nad POLSKA ktora takiez ma teraz „wziecie polaczone z wydymaniem” wsrod lotrow wszelkiego autoramentu. Bo co prawda prawie nie widac na nich (golym okiem)szlifow generalskich (SB-eckich) – ale dostrzec mozna bez gdybania, papke medialna dla zaczadzonych propagandowo.
Ja p. Januszu na takim „bankiecie” nie pokazalbym sie napewno, ani w Salach Konsulatu RP ani gdziekolwiek indziej.? Nie chce miec swoich 3 minut, w takiej oprawie…i juz wie Pan, DLACZEGO.?
A poza tym, kocham muzyke powazna /klasyke/, co ” rozswietla dusze szlachetnymi tony”..