Kwiatkowski kontra Kozakiewicz
Jan Sporek 13 września, 2011
Adam Kwiatkowski przyjechał do Nowego Jorku na zaproszenie Klubu Gazety Polskiej, Władysław Kozakiewicz zaproszony był przez Polish American Sport Association. W odstępie dwóch tygodni odbyły się dwa spotkania z kandydatami na posłów. Kwiatkowski wystawiony z listy PiS jest na tej liście ostatni, czyli czterdziesty, Kozakiewicz zaś startuje z listy PSL i jest na tej liście pierwszy. Oczywiście obydwaj w okręgu warszawskim. Dwa spotkania i dwa różne ich przebiegi. Spotkanie z Adamem Kwiatkowkim, który nosi w sobie bolesne przeżycia z tragedii smoleńskiej, jako jeden z najbliższych współpracowników śp. Lecha Kaczyńskiego przebiegło w atmosferze wyraźnie nacechowanej spokojem i szacunkiem dla kandydata. Jego rzeczowe odpowiedzi nie prowokowały do ostrych ripost ze strony zebranych na sali członków polonijnej społeczności Nowego Jorku i okolic. Przybyli wszelakoż ludzie z New Jersey i nawet kilku panów z Connecticut. Sala była pełna. Mistrz olimpijski w skoku o tyczce wzbudził zainteresowanie dużo mniejszej liczby ludzi, co mnie szalenie zdziwiło. Obydwaj kandydaci na posłów rzucili jedno hasło wspólne: chcieliby w jakiś sposób działać w interesie Polonii. I tu nastąpiła rzecz niezwykle dziwna. Otóż wszyscy obecni na spotkaniu z A. Kwiatkowskim odczytali tę zapowiedź bardzo pozytywnie. Aliści na Kozakiewicza spadła za to samo hasło ostra krytyka, przy tym wyrażona w sposób niewybredny i aż żenujący, bo przecież mamy do czynienia z człowiekiem, który dla Polski zrobił dużo, dużo więcej, niż niejeden polityk, czy specjalista od reklamowania Polski na świecie. Olimpijczyk wykazał iście olimpijski spokój i wysoką kulturę, co jawiło się jeszcze dobitniej w zderzeniu z niektórymi wypowiedziami, które brzmiały bardziej, jakby kierowane do faceta spod mostu, niż do wielbionego przez wszystkich sympatyków sportu mistrza tyczki. W tym kontekście zapewnienia o ogromnym szacunku zarówno za ów sławetny skok, jak i równie sławetny “Gest Kozakiewicza” brzmiały, jak paplanina bez żadnego pokrycia w następnych słowach. Kozakiewicza zdyskryminowano doszczętnie za to, że stratuje z listy PSL. I tu Polonia (ci, którzy reprezentowali ten dyskryminujący ton), wykazała kompletny brak szacunku nie tylko dla Mistrza, ale i dla osobistych jego wyborów, jako też i dla pojęcia “demokracja”. Dyskusja przerodziła się w umoralniające kazania ze strony zabierających głos i w obronę swojego wyboru prowadzoną przez tego wspaniałego sportowca. Bronił się dzielnie i niezwykle logicznie tyle, że trafiał na kolejne ataki typu: pan nic nie wie, pan się nie orientuje, albo: to bije pan pianę, po co pan tu przyjechał…itp. Zadziwiające, jak szybko minęła atmosfera euforii, poparta rzęsistymi oklaskami, po pokazaniu fragmentów moskiewskiego skoku na ekranie dużej plazmy i “zjechała” do poziomu dyskusji w barze. Żal mi było Kozakiewicza, bo w sumie zamiast odpowiadać na konkretne pytania musiał się tłumaczyć ze znajomości z Wałęsą, czy z tego, że ponoć w ub. roku był w komitecie wyborczym Jarosława Kaczyńskiego. Na ten zarzut odpowiedział, chyba zgodnie z prawdą, że nie był członkiem żadnego komitetu, ale to nikogo nie przekonało. Mnie tak, bo niby dlaczego mam mu nie wierzyć. A już na pewno nie porównywałbym Kozakiewicza do Kluzik-Rostkowskiej, czy innych zaprzańców. Chciałem uświadomić panu Władysławowi, że PSL użyło go do odebrania głosów innym partiom i, że nie ma to nic wspólnego z tym, że “Ludowcy” tak bardzo chcą go widzieć w poselskich ławach. A potem zadałem mu pytanie, czy zechce się -jeśli zostanie wybrany- przyjrzeć tym niechlubnym emeryturom łączonym: polsko-amerykańskim i odwrotnie, z których albo USA, jeśli pobierane tutaj, albo Polska, jeśli pobierane w Polsce, kradną polsko-amerykańskim emerytom prawie połowę; w Polsce z emerytury polskiej, w USA z emerytury amerykańskiej. Rozbój w biały dzień i w białych rękawiczkach. Odpowiedział, że nawet bardzo chciałby to rozeznać. I to mi wystarczyło, – zasygnalizowałem mu problem, a on właśnie prosił, abyśmy mu wskazywali problemy. Niestety, im bliżej było końca spotkania, tym wypowiedzi były bardziej niegrzeczne, żeby nie powiedzieć chamskie. Rozmawiałem z nim później i przyznał, że jest rozczarowany sposobem, w jaki prowadzono tę “dyskusję”. Ja widziałem, że było mu wręcz przykro. Zebrani, jakby w ogóle nie zanotowali faktów, o których mówił na początku spotkania. O tym, że był szykanowany za ów spontaniczny, ale jakże wymowny i niewiarygodnie wówczas odważny gest, że stracił paszport, prawo do reprezentowania Polski, mieszkanie, że nie wydawano paszportów członkom jego rodziny. O tym, że wzruszenie wywołane wspomnieniem tamtych czasów nie pozwoliło mu mówić przez kilka minut, bo po prostu wewnętrznie płakał i widzieliśmy autentyczne łzy w oczach tego fenomenalnego sportowca. Atakowano. Bez sensu, byle się wymądrzać. Nawet zarzucono mu, że nie przyjechał do Stanów na lekkoatletyczną olimpiadę strażaków, policjantów i służb granicznych. I to w sposób niewybredny, niegrzeczny, prymitywny. Nie widziałem związku, ani potrzeby obecności Kozakiewicza na tych zawodach, bo niby z jakiej racji, po co? Czy ktoś mu to, poza wszystkim zaproponował, poprosił go o przylot, zaoferował bilet, hotel? Też nie, ale zrobiono z tego aferę zarzucając lekkoatlecie ignorancję. Ludzie, przecież to jest totalne przegięcie. A to jest człowiek, którego wynik jest sklasyfikowany, jako sukces stulecia. Czy nie można chociaż zachować umiaru i nie podnosić głosu? Czy trzeba używać inwektyw, szyderstw, pomówień? Nie potrafimy rozmawiać. Jest kilka osób, które robią to na wszystkich prawie spotkaniach. Mimo wszystko życzę Władysławowi Kozakiewiczowi, żeby wszedł do sejmu, choćby dlatego, że odpowiadając na bezczelne pytanie “po co się pan tam pcha” odpowiedział niezwykle logicznie: bo chcę coś w tym kraju zmienić i jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem, czy da się to zrobić. Zatem obu panom – Kozakiewiczowi i Kwiatkowskiemu życzę sukcesu w nadchodzących wyborach. A tak, na marginesie, to nie zdziwiłbym się, gdyby po tym spotkaniu, – jeśli wygra w wyborach – poseł Kozakiewicz pokazał Polonii swój moskiewski gest.