Koncert Roku 2007, Odc 4
Jan Sporek 26 listopada, 2007
Próbę w Maryland nosiłem w sobie jeszcze dobrych kilka dni; to cudowne uczucie, gdy słyszy się te łkające skrzypce, buczące trąby, gdy słyszy się ten cudowny Angelus, w którym modlą się nie tylko chóry, ale wszystkie instrumenty, gdzie słyszy się kościelne dzwony i małe sygnaturki nawołujące na majowe nabożeństwo. Muzykę, po prostu słyszałem tę muzykę, którą kreowaliśmy tam, w dalekim Maryland z setką muzyków. Rozmowy na antenie Polskiego Radia 910; wspaniałe prezenterki: Mariola Durzyńska, Izabela Laskowska, Ela Ringer; artykuły w Nowym Dzienniku; ogromny wywiad z Anną Kostrzyńską w Kurierze Plus przeprowadzony przez przesympatyczną Agatę Galanis. Były też i rozmowy z Konsulatem. Mój koncert bardzo „wklejał” się konsulatowi w jego działalność, choćby z tej prostej przyczyny, że w Dzień Niepodległości nasza, dyplomatyczna placówka nie zaplanowała żadnych uroczystości. Tego dnia było zaplanowane…odsłonięcie pomnika Jana Karskiego i…ławeczki, na której słynny „Kurier” siedzi przed Konsulatem. Ta sprawa jest dla mnie dość dziwna i tyleż zasmucająca. Otóż ja już z panem Konsulem Generalnym miałem pewne „dziwne rozjazdy” w działalności na rzecz kultury polskiej w Nowym Jorku. W styczniu, 2007, na opłatku Kongresu Polonii Amerykańskiej w New Jersey, poinformowałem pana Konsula, (jednocześnie go nań zapraszając), o koncercie polsko-greckim w Carnegie Hall, podając mu do zapamiętania datę 22 kwietnia. Narobiłem się nad tym koncertem, jak wół, bo oprócz bycia organizatorem i producentem przygotwywałem również grupę wokalną. Tymczasem na trzy tygodnie przed datą koncertu ujrzałem w gazetach ogłoszenia Konsulatu o koncercie…„organisty z kaplicy na Wawelu”, który miał się odbyć w Katedrze Św. Patryka w niedzielę…22 kwietnia, o godzinie 17-ej, a więc pół godziny przed rozpoczęciem mojego koncertu. Nie wierzyłem własnym oczom. Oczywiście zadzwoniłem do Konsula, czy ma coś rozsądnego do uzasadnienia tego kroku, a on najspokojniej odpowiedział, że Katedra nie przyjęła jego propozycji zrobienia tego koncertu w rocznicę śmierci Papieża, bo był Wielki Tydzień i dali mu tę właśnie datę. No, cóż, wyglądało na to, że Konsulat chciał coś zrobić, ale przyspali. Zabrał mi, niestety sporą gromadkę widzów, tym bardziej, że ogłosił koncert darmowy. Ja już jeden zawał miałem. Jakoś przełknąłem tę gorzką pigułkę. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni,- pomyślałem. Po koncercie spotkaliśmy się i pan Konsul solennie przyrzekł mi, że skoro robię tak olbrzymi koncert w Dzień Niepodległości, to on się jakoś dołoży i na pewno nie zrobi żadnych uroczystości w Konsulacie. Będzie na koncercie osobiście i pomoże mi rozpropagować to wydarzenie na stronie Internetowej Konsulatu. Powiedział to przy Hani Plucińskiej, tej samej, która, jak ja w muzyce, spełnia się w organizowaniu spektaklów teatralnych. Co z tego wyszło napiszę w ostatnim odcinku, podobnie zresztą, jak i o tym, jak zareagowali na moje zaproszenie dyrektorzy Polsko-Słowiańskiej Unii Kredytowej i przedstawiciele najwyższych foteli w Kongresie Polonii Amerykańskiej Nowego Jorku i New Jersey. Dni mijały. Chór spinał się mocno w realizacji moich sugestii i żądań wykonawczych; Anna Kostrzyńska sięgała po trzecie C z marszu i bez problemów. Autobus dla chóru do Maryland był zamówiony, poczęstunek dla orkiestry, gdy przyjedzie do Nowego Jorku też -zaaranżowany w Centrum Polsko-Słowiańskim, tam też ustalono próbę orkiestry w dzień koncertu, czyli po posiłku, parkingi z policją ustalone tak na posterunku 94, dla Greenpointu (Kent Street dla autobusów z Maryland), jak i na Manhattanie z posterunkiem Nr. 17 n/t parkingu dla tych samych autobusów przy Katedrze. Miałem też w Polonez Tours zamówiony autobus na lotnisko, po chór z Poznania, który lądował w dzień mojej ostatniej próby z Paderewski Festival Chorus i na dzień przed moim wyjazdem z Anią Kostrzyńską do Maryland. Wyglądało na to, że wszystko jest gotowe. Taka świadomość, to duży komfort psychiczny. Starałem się wczytywać w partyturę Angelus i wykradać z doby czas na Polonez A-dur, tudzież moich studentów. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie było gorzej – to cyniczne powiedzenie dopadło mnie na cztery dni przed koncertem w Maryland: we wtorek, 30 września dostałem z Polski straszną informację od mojego Bliźniaka, że nasz starszy brat odszedł, a jego pogrzeb zaplanowany jest na Dzień Zaduszny. Grom z jasnego nieba. Tego nie spodziewałem się i nie mógłbym się spodziewać nawet w najczarniejszych snach. Widziałem się z nim w lipcu. Zazdrościłem mu kondycji, wyglądu, choć był o dziesięć lat starszy ode mnie. Ale cóż to za wiek na umieranie? Ot, wyszedł rano do łazienki i…nigdy nie wrócił. Ta straszna wiadomość obezwładniła mnie na kilkanaście godzin. Co robić? Lecieć? Zostawić to wszystko, nad czym pracowałem cały rok? Telefony do Polski. Oni tam, moi bliscy doskonale wiedzą w co byłem tutaj uwikłany. Zaczęli mnie odciągać od pomysłu przyjazdu do Polski; nie wskrzesisz Tośka, zawalisz swoja pracę, – przecież wiemy ile w tym twojego serca. Idź do kościoła i modlij się za niego – polecił Bliźniak. I tak się skończyło. Modliłem się żarliwie za święty spokój mojego zmarłego brata i przyrzekałem mu, że dla niego będą śpiewać te chóry, będzie grać ta orkiestra. Dla niego i naszych rodziców, do których poszedł po 69 latach życia. Tak samo, jak Ania poświęcała obydwa koncerty swojemu Dziadkowi. Jakoś staje się to pierwszą myślą,- tak normalnie, naturalnie. Nadszedł czwartek, 1 listopada. Święto Zmarłych. Wspomnienia; Matki, Ojca, którego nie pamiętam, Brata, którego odwiedziłem cztery miesiące temu i Wszystkich Zmarłych, których znałem, szanowałem, kochałem. Dzień ostatniej próby z moim chórem. Jutro wyjeżdżam z solistką do Maryland, jutro przylatuje chór Uniwersytetu Adama Mickiewicza z Poznania, z Jackiem Sykulskim. Próba poszła całkiem nieźle. Zaraz po próbie zadzwoniłem na polską komórkę Jacka Sykulskiego, aby sprawdzić, jak wylądowali, jak autobus itp. Wszystko grało; autobus czekał, są w drodze do hotelu, a potem część szefostwa kierowca odwiezie do Konsulatu, gdzie wyasygnowano 5 miejsc w gościnnych pokojach. Na drugi dzień, około 1 popołudniu wyjechaliśmy z Greenpointu, wpadając jeszcze na Manhattan, by złożyć pocztówki i afisze w Konsulacie, w Kościele przy 7 Street i w kilku innych miejscach. Potem już Holland Tunnel, New Jersey Turnpike i w dół do I-95, Delaware Memorial Bridge, Susquehanna River Bridge i Bel Air. Chyba oboje byliśmy gdzieś, w nieco innych miejscach, niż na tej autostradzie. Większość drogi minęła w milczeniu. Był Dzień Zaduszny, było nam bliżej do naszych bliskich, niż na koncerty. Ramada Inn. Pokoje zarezerwowane przez orkiestrę, czekały na nas; chwila relaksu, prysznic i spotykamy się z Anią przy samochodzie. Jest w dobrym nastroju, ja też. Jedziemy na próbę, która ma się odbyć już w sali koncertowej. Olbrzymi parking. Piękny, wielki, szeroko rozbudowany gmach średniej szkoły Aberdeen High School. W jednym skrzydle basen, w drugim olbrzymia sala gimnastyczna do regularnych rozgrywek koszykówki, siatkówki itp. Wreszcie w środkowym bloku sala koncertowa na około tysiąc miejsc, ze sceną mogącą swobodnie pomieścić stu-osobową orkiestrę, a za nią ponad sześćdziesięcio-osobowy chór na czterech stopniach. Robi wrażenie. Spotykam James’a Bakera, tego samego, z którym współdyrygowałem orkiestrą z Fredericksburga w Carnegie Hall sześć lat temu. Jest bliskim przyjacielem Sheldona, przyjechał posłuchać naszego programu. Niestety, nie mógł zostać na koncercie. Próba instrumentalna (bez solistki) poszła znakomicie, ale…Okazało się, że Anna Kostrzyńska ćwiczyła w jakiejś sali, w której było raczej chłodno. Nic mi o tym nie powiedziała. Już jednak przy Wokalizie dało się wyczuć, że coś z jej glosem nie jest tak, jak trzeba. Nawet Sheldon odwrócił się w pewnym momencie i szepnął „markuj”. Owinęła sie szalem. Zdębiałem…przecież mam do zrobienia z nią Angelus i te cholerne trzecie C, jedno po drugim, sześć razy. Niestety, z Anią było coraz gorzej. Prześpiewalismy Angelus, ale markowała go prawie w całości. Byłem załamany. Nawet zacząłem źle myśleć o artystach z rodzaju śpiewaczego; przypomniał mi się Pavarotti, Domingo, Carreras, nawet nasz Mariusz Kwiecień – wiecznie w tych swoich szaliczkach. Zawoalowani, jakby chcieli nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością, jakby czekali, aż zaatakuje ich najsłabszy zefirek. Ciepłe kluski – myślałem wściekle, cholerne mięczaki! Wyzywałem ich wszystkich w myślach, ale przecież niewiele mogło to pomóc naszej biednej solistce, która prawie rozpaczała nad tym, co zawisło w powietrzu. Po próbie do Ani podszedł lekarz, bedący członkiem orkiestry i jak zwykle: „powiedz Aaaaa”. Stwierdził jakieś zabielone migdały, czy krtań. Ktos z boku zapytał po angielsku, ale z serdecznością: „po co trzymać migdały, mnie wycięli, jak miałam pięć lat”. Akurat mnie to teraz najbardziej obchodzi – pomyślałem z ironią. Lekarz powiedział Sheldonowi, co powinniśmy kupić, żeby przywrócić Ani głos. Byłem u kresu sił. Co jeszcze – pytałem samego siebie – musi się wydarzyć, żeby rzucić mną już całkiem o ziemię?Siedzieliśmy już w samochodzie, gdy do drzwi podszedł mąż którejś z członkiń orkiestry. Miał latareczkę i znów: „powiedz Aaaaaa”. Kostrzyńska rozdziawia koloraturowe usta, ten świeci, jak Indiana Jones po starożytnych komnatach i daje tę samą diagnozę, ale proponuje inne lekarstwo. Sheldon poleca jechać za nim. Zatrzymamy się w jakims sklepie, gdzie jest duży dział farmaceutyczny, potem jedziemy do restauracji na kolację. Akurat, -pomyślałem. Przecież ona nie przełknie nawet herbaty, jeśli ją tak boli, jak mówi. Kupiliśmy „coś”, ale nie pamiętam co. Ja dokupiłem pięć cytryn. Przypomniałem sobie, jak niedawno, będąc ze Stanem Borysem na śniadaniu widzieliśmy oboje, że poprosił kelnerkę o wyciśnięcie pięciu cytryn i podanie mu rezulatatu owego wyciśnięcia w szklance. Obok zamówionego na śniadanie pysznego tatara, Stan dostał pół szklanki naturalnego soku z cytryny. Wykrzywiając gęby wszystkim tam obecnym „strzelił” tę 50-tkę jednym przechyłem i wypuszczając powietrze oznajmił: „no, to wieczorem mogę śpiewać”. I śpiewał na koncercie Fundacji Jana Pawła II. Na kolację, w której brało udział osiem osób, w tym mój dobry znajomy z Fredericksburga i przesłodka Morgan, w której zakochiwałem się coraz bardziej, zjedliśmy jakieś sałaty i nic więcej. W drodze do hotelu zabroniłem Ani mówić. Przygotowałem ten eliksir z cytryn i pod groźbą zerwania koncertu kazałem jej to wypić. Wreszcie była gotowa do snu, więc poszedłem do siebie, co kosztowało mnie po drodze dwa papierosy i powrót łomotającego pod czaszką pytania: „do cholery,- co jeszcze?” Cdn…
http://www.youtube.com/watch?v=iu_6aYHYqRw – Polonaise A-Major, Military
http://www.youtube.com/watch?v=1XD1_MixPUc – Vocalize – audio
http://www.youtube.com/watch?v=OgxKN4sMhw4 – Vocalize – video