Profesor Józef Świder nie żyje
Jan Sporek 2 czerwca, 2014
Wspomnienie.
23 maja, 2014, w szpitalu, w Katowicach, zmarł kolejny wielki twórca Śląska, -Profesor, Józef Świder.
Nie miał sławy Kilara, czy Góreckiego, ale Oni obydwaj uznawali Jego wielkość “kompozytora dla chórów”. Osobiście usłyszałem to zarówno od śp. Wojciecha Kilara, jak i od śp. Henryka Mikołaja Góreckiego. Wszyscy trzej odznaczali się kilkoma, wspólnymi cechami: głęboko wierzący, niezwykle skromni, patrzący w, a nie ponad człowieka. Może śp. Józefowi Świdrowi zabrakło przysłowiowego łutu szczęścia? Ale myślę, że On tyleż poświęcał się pracy twórczej, co pedagogicznej i społecznej. Nie był kompozytorem żyjącym wyłącznie ze swojej twórczości. Sam, wykształcony u Bolesława Woytowicza, a potem u Goffredo Petrassiego, w Accademia Santa Cecilia, w Rzymie, kochał pracę ze studentami. Urodzony w Czechowicach-Dziedzicach pozostał synem śląskiej ziemi z tym Jego specyficznym, śląskim akcentem, którego nigdy się nie wyzbył, choć mówił czystą, piękną polszczyzną. Od 1952 roku, w wieku dwudziestu dwóch lat rozpoczął pracę pedagogiczna i pracował nieprzerwanie przez 48 lat. Aż do 70 roku życia. Należał do najdłużej pracujących wykładowców. Wykładał kompozycję i teorię muzyki w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego, w Katowicach, przechodząc kolejne szczeble uniwersyteckiej hierarchii, od wykładowcy, przez funkcję dziekana, kierownika katedry i prorektora. Wykładał też równolegle w Podyplomowym Studium Chórmistrzowskim przy Akademii Muzycznej w Bydgoszczy oraz cieszyńskiej filii Uniwersytetu Śląskiego. Tam Go poznałem, tam upajałem się możliwością rozmów, słuchania wykładów Człowieka, który już wtedy był dla mnie legendą. O którym uczyłem się przedtem, a którego teraz miałem w bezpośrednim kontakcie. Recenzował moją pracę magisterską. Pamiętam, że był na zwolnieniu lekarskim. Uczelnia dała mi Jego adres prywatny, bo musiałem Mu dostarczyć kopię mojej pracy. Wbiegałem po schodach coraz wolniej, łykając tremę i zdenerwowanie; wszak przeszkadzałem Profesorowi w chorobie. Ale nie miałem wyjścia; był termin. Otworzył mi drzwi z jedną ręką na temblaku. Zaprosił do środka. Pachniało intelektem: książkami i papierem nutowym, fortepianem i specyficzną wodą kolońską. Zapytał: herbata, czy kawa?
-Panie profesorze, proszę się nie fatygować, zwłaszcza z tą ręką na temblaku. Dziękuję
-Niech pan się nie kryguje, mamy trochę do pogadania – odparł tonem pedagoga.
-Kawa, w takim razie.
-To dobrze, bo ja też się chętnie napiję.
-Może pomogę?
Spojrzał na mnie, lekko się uśmiechnął i nakazał usiąść przy stole. Nie dyskutowałem. Za chwilę usłyszałem: teraz może mi pan pomóc przenieść to do pokoju. Pognałem w te pędy. Byłem już całkiem rozluźniony. Wniosłem dwie szklanki, po polsku zaparzonych fusów, w szklankach, w metalowych, śmiesznie grawerowanych podstawkach z uszkami.
Papieros. -No, to, o czym pan pisze?
I poleciała prawie godzinna rozmowa. Moja praca specjalnie go wtedy nie interesowała.Mmiał jeszcze trochę czasu, aby ją przeczytać. Interesowało Go, co chcę robić po tych studiach, szalenie zaintrygowała Go moja pasja do pracy z chórami. Byłem przecież bardzo młodym człowiekiem, a to nie była dziedzina ludzi młodych.
Zdobywałem punkty u sławnego Profesora. Jego żona, Krystyna, była wtedy na absolutnym świeczniku polskiej chóralistyki, jako dyrygentka.
Po dwóch tygodniach, ze zdrową już ręką przyjechał do Cieszyna z recenzją mojej pracy i już na uczelni toczyliśmy całe serie rozmów, a to w gabinecie, a to w studenckiej kawiarence, gdzie można było pić piwo, wino, palić papierosy. Była atmosfera. Ocenił moją pracę bardzo dobrze. Pamiętam, w jaką dumę wpędziłem moją Matkę zdając Jej sprawę z moich spotkań z Profesorem, a zwłaszcza, gdy później mogła już przeczytać recenzję i gdy praca była już oprawiona, gotowa do obrony.
Mieliśmy potem już bardziej profesjonalne kontakty. W latach siedemdziesiątych, bowiem, Józef Świder pełnił przez wiele lat funkcję dyrektora artystycznego w śląskim Związku Chórów i Orkiestr. Ja założyłem w pod rybnickich Jejkowicach chór mieszany, Harmonia, a potem, przy Teatrze Ziemi Rybnickiej i Filharmonii Rybnickiego Okręgu Węglowego, chór im. K. Szymanowskiego. I znowu zbierałem punkty u Profesora.
A potem ogromna przerwa. Wyjechałem do Stanów, ale ani na moment nie przestałem myśleć o sprowadzeniu tu najlepszego zespołu, jaki wtedy prowadził jeden z moich najbliższych przyjaciół, Czesław Freund, – zmarły, niestety, we wrześniu ub. roku; – Chór Akademicki Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Czesław uwielbiał muzykę Świdra i miał jej cały ogrom w repertuarze. W 2000 roku spotkaliśmy się wszyscy trzej w Filharmonii Krakowskiej, gdzie dyrygowałem z okazji 50-lecia Chóru Mariańskiego. I ten chór, na ponad dwieście siedemdziesiąt pieśni, prawie jedną trzecią miał z twórczości Józefa Świdra. Fascynacja Jego muzyką zaczęła mnie prześladować, jak narkotyk. W końcu zaprosiłem chór z Gliwic z Czesławem Freundem, Józefa Świdra i Juliana Gembalskiego, ówczesnego rektora Akademii Muzycznej – fenomenalnego organistę. Od pamiętnego koncertu w Avery Fisher Hall (Lincoln Center) i w Katedrze Świętego Patryka – gdzie trochę się bałem o tamte organy, kiedy zobaczyłem, jak Julek wziął się do wstępnych oględzin tego wspaniałego instrumentu. Kiedy jednak zobaczyłem podziw w oczach dyrektora muzycznego Katedry, duma rozpierała mi piersi. Od tego czasu ci dwaj, wspaniali artyści zostali moimi bardzo serdecznymi przyjaciółmi.
Jedliśmy kolację w jednej z polonijnych restauracji. Po którymś z kolei zdaniu typu “Panie Profesorze”, Józef Świder ujął kufel z piwem i powiedział, ze śląskim akcentem: “przestoń już z tym profesorem” -Józek, – wyciągnął rękę i stuknął w mój kufel. Na co rektor Gembalski dołożył: “jo żech tyż tu ni ma żodyn rechtor, – Przyjechołek się pograć na organach w Nowym Jorku i tela, – mów mi Julek”. No i oczywiście, niedźwiedzi uścisk. Julian Gembalski, jak i znany w Polsce kompozytor, Aleksander Lasoń, to m. in wychowankowie Józefa Świdra. Te dwa fragmenty, żywcem wyjęte ze śląskiej mowy, którą pokochałem bez reszty (ogólnie nie rozmawialiśmy gwarą), sprawiły, że spojrzałem jeszcze inaczej na tych dwóch wielkich, a zwłaszcza na Józefa Świdra. Był przecież starszy ode mnie o osiemnaście lat. Oni specjalnie powiedzieli to gwarą.
Pozycja Józefa Świdra, jako kompozytora, genialnego kompozytora muzyki chóralnej rosła z czasem niezwykle systematycznie rozciągając się na międzynarodową skalę. Zaczęto zapraszać Go do udziału w pracach jury wielu międzynarodowych konkursów chóralnych. W wielu też przewodniczył komisjom sędziowskim. Poczęły Go śpiewać chóry w Niemczach, Anglii, krajach demoludów (to już wcześniej) i, oczywiście, “obowiązkowo” w całej Polski, szczególnie pokochały Jego muzykę chóry akademickie. Nie jest to twórczość łatwa, ale też nie jest niewykonalna. Wręcz odwrotnie, kiedy wsłuchać się w harmonię, w cudowność melodii, – można się zakochać w każdym Jego utworze. Pisał na chóry głosów równych; dziecięcych, – uwielbiał pisać dla dzieci, – był pedagogiem z krwi i kości, chciał muzykę zaszczepić w młode organizmy. Te utwory można używać w chórach żeńskich; pisał na chóry męskie i mieszane: „Kołysanka” do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego na chór mieszany (1986), „Trzy pieśni do słów Josepha Eichendorffa” na chór mieszany (2001), “Moja piosnka”, do słów Norwida, “Czego chcesz od nas Panie”, do słów Kochanowskiego, Tryptyk na chór mieszany: “Polonez, Chorał, Mazur”, to perły, które każdy szanujący się chór chce mieć w swoim repertuarze. Ale pisał też opery: trzy, do librett Tadeusza Kijonki, wspaniałego, śląskiego poety i pisarza. Jego Tryptyk powstańczy zyskał niezwykle pochlebne opinie i uznanie wykonawców. Podobnie Oratorium ku czci Matki Boskiej Bocheńskiej, Koncert na sopran i orkiestrę, Koncert na 4 instrumenty i orkiestrę, na gitarę i orkiestrę, na fortepian i orkiestrę, wreszcie cudowną Suitę na akordeon i orkiestrę. Sześć oratoriów do tekstów T. Kijonki, dziewięć Mszy z organami, lub orkiestrą, Te Deum na głosy solowe i orkiestrę. Wśród nagrań Jego muzyki są takie dzieła, jak: Koncert na głos i orkiestrę, Koncert na fortepian i orkiestrę Concertino per 5 gruppi concertanti, Ewokacje na fortepian i orkiestrę smyczkową, Tryptyk Powstańczy, Legnickie Oratorium, Missa angelica, Litania Gietrzwałdzka oraz liczne nagrania utworów chóralnych. Za twórczość i działalność pedagogiczną nagradzano Józefa Świdra wieloma odznaczeniami. Otrzymał m. in: Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Srebrny Krzyż Zasługi, trzykrotnie przyznano Mu nagrodę województwa katowickiego za twórczość muzyczną, dwukrotnie Nagrodę Prezesa Rady Ministrów za twórczość dla dzieci, Nagrodę Prezydenta Miasta Katowice, kilkakrotnie nagrodę Ministra Kultury i Ministra Edukacji Narodowej za działalność pedagogiczną. Dziś tak wspomina Go Julian Gembalski: prof. Świder miał „pogodne” usposobienie, „dystans do siebie” oraz duże poczucie humoru. – Dużo mu zawdzięczam. Tak wspominają Go wszyscy Jego studenci. I wszyscy ogromnie dużo Mu zawdzięczamy.
Niech spoczywa w pokoju; Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj Mu świeci w Niebiańskiej Akademii Muzycznej, gdzie z Góreckim, Kilarem, a pewnie i Lutosławskim i na pewno z Czesławem Freundem tworzyć będzie nadal te swoje cudne pieśni na anielskie chóry. A i moja Mamusia chętnie posłucha.
Cześć jego Pamięci.
That is very fascinating, You’re an overly skilled blogger.
I have joined your rss feed and look ahead to looking for extra of your magnificent
post. Additionally, I have shared your website in my social networks