Dylematy prawicy nowojorskiej
Jan Sporek 28 października, 2015
Nie od dziś wiadomo, że Polonia w USA jest prawicowa w, co najmniej 75 procentach, co od kilku dekad potwierdzają wyniki wyborów. Jest też Polonia siłą, która czasem może postawić kropkę na “i” i przeważyć szalę zwycięstwa jakiegoś kandydata do sejmu. Tak się na przykład stało w przypadku obecnego ministra kancelarii Prezydenta, Adama Kwiatkowskiego. Ale, kiedy on startował w wyborach, to przedtem przyleciał chyba ze dwa razy do Stanów, aby robić kampanię. Prowadzony przeze mnie wówczas Klub Gazety Polskiej zangażował się całkowicie w pomoc kandydatowi Kwiatkowskiemu. Ja osobiście poczułem do niego ogromną sympatię, bo miał znakomite hasła, a w rozmowach, czy to personalnych, czy z Klubem udowadniał, że jest wart pomocy. I kampania wyborcza kandydata Kwiatkowskiego była tu naprawdę oszałamiająca. Dość powiedzieć, że z 40 miejsca wywindowaliśmy go tak wysoko, że uzyskał mandat. Ale ja sobie z tamtych czasów nie przypominam, aby wpychał się tu jakiś inny kandydat i, aby Polonia musiała jeszcze dokonywać innego wyboru. PiS miało konkret: Kwiatkowski, jako poseł Polonii.
W tym roku Polonia miała problem, z nadmiarem koandydatów. Tuż po moim powrocie z urlopu w Polsce, przeleżanego w jednej trzeciej w szpitalu, dostaję telefon z Chicaco, z prośbą, abym zorganizował w N. Jorku spotkania z człowiekiem o nazwisku Frąckowiak (dodatkowo poinformowano mnie, że to syn Haliny Frąckowiak). Ponieważ nie było żadnego innego kandydata, zgodziłem się, ale kiedy zacząłem się oglądać za salą, okazało się, że Centrum P-S, po pierwsze dostało (podobno) z miasta rozporządzenie zabraniające organizowania spotkań politycznych, zwłaszcza dotyczących wyborów, a prezeska tłumaczyła mi, że “skoro w Centrum jest punkt wyborczy, to tym bardziej nie możemy”. Nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale musiałem przyjąć to tłumaczenie, no, bo cóż miałem zrobić? Po drugie, – jesli już, to wynajęcie będzie kosztować minimum 2 tysiące. Więc nie wiem, czy nie wolno, czy za 2 tysiące jednak wolno? Mimo całej sympatii do Haliny Frąckowiak, a przez to i do jej syna, czarno widziałem te jego spotkania. Parę dni później wylądowałem w szpitalu. Lekarze ostrzegali: żadnych sytuacji stresogennych! Przyrzekłem, że zapomnę o polityce (na razie samemu sobie). Kiedy wyszedłem ze szpitala, na dwa tygodnie przed kolejnym złożeniem na szpitalnym łóżku, złamałem obietnicę i począłem szukać informacji, o Frąckowiaku. Problem był w tym, że zgubiłem telefon do człowieka z Chicago, który prosił o te spotkania. Ale parę dni później zapytałem samego siebie: dlaczego dzwoni do ciebie, jakiś gość z Chicago, a nie ktoś z biura pana Frąckowiaka, albo on, osobiście? Potraktowałem to, jako znak, że nie powinienem się w tę kampanię angażować. Jakoż dwa tygodnie później znowu szpital, kardiowersja i znów do domu. Kampania nabierała rumieńców. Zaczęły się pojawiać, jakieś informacje o kandydacie, o nazwisku Gugulski, a ja począłem się zastanawiać, czy PiS w ogóle ma kogoś, kogo chce desygnować do pracy z Polonią? 26 września przyleciał Pan Prezydent, a to dało asumpt do spotkania z moim “starym” przyjacielem, Adamem Kwiatkowskim. I podczas króciutkiego spotkania, obecny minister kancelarii poprosił mnie, abym pomógł w kampanii na rzecz Małgorzaty Wypych. Poczytałem o niej, gdzie się dało, a fakt, że straciła męża w katastrofie smoleńskiej, tylko dopełnił sympatii do niej i już wiedziałem, że się w to zaangażuję. I byłem pewien, że to jest oficjalny “typ” PiSu na posła “dla Polonii”. W tydzień po wizycie Prezydenta dzieje się coś dziwnego; Oto Antoni Macierewicz “przywozi” kandydata Gugulskiego, a koło obydwu tych panów, skacze przewodniczący Solidarnych 2010, i jednocześnie Klubu Gazety Polskiej (to najdziwniejszy klub na świecie, ale o tym na razie nie), organizując spotkanie w tzw. Domu Narodowym, czyli Warsaw Club. Udzielał głosu tylko tym, których zna i wie, że nie będą zadawać trudnych pytań. Mojemu znajomemu akurat nie udzielił, a człowiek miał zasadnicze pytanie, chciał mianowicie zapytać, czy pan Gugulski jest oficjalnym kandydatem PiS do współpracy z Polonią? Jako się rzekło nie było pytania, nie było więc odpowiedzi. Skontaktowałem się z młodziutkim działaczem, niejakim Patrykiem Czerwonym, któremu postanowiłem, w imię większej sprawy podarować zaszłe porachunki i zadeklarowałem pomoc w kwestii rozdawania ulotek pani Małgorzaty przed kościołem, potem stworzyłem specjalną ulotkę na Facebook, napisałem jakiś artykuł na moim blogu, wywiesiłem jej plakaty w oknach mojesz szkoły i kampania zaczęła hulać.
Nie obyło się bez incydentów, bo jednak właśnie, niestety na prawej stronie też znajdują się ludzie z ogromnymi kompleksami i naklejane przez nas plakaty pani Wypych bardzo przeszkadzały tym kilku członkom Solidarnych 2010, więc przykrywane były plakatami Gugulskiego. Robiono to na rozkaz wodza Solidarnych, ktoś nawet zrobił zdjęcie takiej “przylepki”, a sam wódz napisał był do swoich członków (wszystkich trzech), że Sporek i Patryk Czerwony rozdawali ulotki Wypych pod kościołem St. Kostki i on już teraz wie, skąd jest ten “desant”… Tak nas określił – desant, cokolwiek to znaczy. Cokolwiek by znaczyło, ale świadczy przede wszystkim o tym, że ten człowiek nie rozumie ani demokracji, ani pracy drugiego człowieka. I, jeżeli ktoś ma inny pogląd, to oczywiście jest to zły pogląd.
Coraz więcej ludzi zastanawia się, skąd ten wódz Solidarnych2010 się wziął? Bo robi on rzeczy zgoła nielicujące ani z godnością człowieka, ani z charakterem partii, z którą deklaruje się sympatyzować.
I nagle porobiło się tak, że mieliśmy tu trójkę kandydatów: Wypych, Frąckowiak, Gugulski, a tuż przed wyborami na słupach pojawiły się kartki o treści: GŁOSOUJEMY NA MARIUSZA KOMIŃSKIEGO. No, i cholerną konsternację wyborców. Wiedziałem, że jeśli mam pomóc pani Wypych, to muszę być niesamowicie aktywny. Rozkładałem ulotki po sklepach, przychodniach, wręczałem ludziom do rąk. Pisałem na blogu, wklejałem “posty” na Facebook, a wreszcie odpowiadałem na pytanie zadawane telefonicznie. Tak, tak,miałem mnóstwo telefonów typu: “Panie Januszu, na kogo najlepiej zagłosować? Trudno się dziwić, przecież, tak na dobrą sprawę żaden z tych czterech już kandydatów nie przedstawił się Polonii, tak, jak zrobił to cztery lata temu Adam Kwiatkowski. Patryk, jest młodziutkim działaczem i jego wysiłki, choć pewnie duże, to jednak nie doprowadziły do jakiegoś spektakularnego spotkania z panią Wypych. Spotkania, o którym pisałaby prasa, pokazała telewizja, czy mówiło radio. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak niektórzy ludzie byli przejęci kwestią kogo wybrać. Zarejestrowałem ponad 160 osób, Sporo z nich też pytało, na kogo oddać głos? Oczywiście, na panią Wypych, a do Senatu na Annę Marię Anders.
Ostatecznie córka Generała Andersa wygrała bezdyskusyjnie w Stanach, niestety zabrakło głosów w Polsce. A, czy Małgorzata Wypych wygrała głosami Polonii, czy nie, to się pewnie niebawem dowiemy. W każdym razie z tej czwórki, o której, jakoś tam Polonia wiedziała tylko Pani Małgorzata zdobyła mandat, czego jej serdecznie gratuluję i życzę jak najwięcej sukcesów, zarówno w pracy dla Ojczyzny, jak i w życiu prywatnym.