Co myślę, gdy mówię, słyszę „Polska”?
Jan Sporek 30 grudnia, 2016
Napisałem ten tekst w lutym, 2014 roku. Przeleżał w szufladzie. Dziś widzę, jak POwcy nie odpuszczają, jak nadal chcą rządzić, jak depczą deokrację. Widzę, jak zachowują się ludzie z Nowoczesnej i KODu. Przerażające.
Myślę o tym kraju codziennie. Jak? Codziennie inaczej. Jest to jeden z niewielu krajów na świecie, który najbardziej krzywdzony jest przez własnych obywateli. Polska, to przeogromna historia nieprawdopodobnej nobilitacji słowa patriotyzm, poświęcenie, ofiarność, odwaga, uczciwość, honor, ojczyzna. Tak, ale to historia. Polska teraz, to nieprawdopodobne zdewaluowanie słów patriotyzm, poświęcenie, ofiarność, odwaga, uczciwość, honor, ojczyzna. Czy tych zmian dokonały czasy, czy dokonali ich ludzie? Oczywiście, że ludzie. Ale najgorsze jest to, że tymi ludźmi byli i teraz są ci, którzy rządzili i rządzą tym przepięknym krajem. Myśląc „Polska”, odczuwam coś w rodzaju wściekłości, na tych, którzy po latach okupacji, nieopisanej martyrologii polskiego narodu, zrobili z niej rosyjską kurtyzanę, dającą się gwałcić ruskim hordom w czerwonych kabotach komunistycznego reżimu. Byli, niczym mąż, biernie przypatrujący się, jak jego żona oddaje się innemu z jego mężowskiej, strachliwej, ale też i wyrachowanej własnymi korzyściami woli. Począwszy od końca II Wojny Światowej rządcy naszej ojczyzny byli jak alfonsi wystawiający ją, niczym prostytutkę na sprzedaż rosyjskiemu zaborcy, krajowi, którego symbolem tej cholernej przyjaźni mógłby być tylko Rasputin. A propos, – jak dziwnie znajomo brzmią dwie ostatnie sylaby nazwiska tego rozpustnika… Ras-Putin. Ale dziś kierują się już w stronę innego „pana” – Europa, – to wzorzec, to ideał, – Polska, to tylko służąca, Polska, to „nienormalność”.
Przez wiele lat, Polska była moją matką; to jej ziemia karmiła mnie rękoma i pracą mojej rodzonej matki; była nauczycielką, gdy wspaniali pedagodzy, zwłaszcza ci, którzy nie bojąc się konsekwencji, jednak jakimiś „bocznymi” ścieżkami, na zajęciach pozaszkolnych, klubowych, sportowych, jakoś tam zawsze próbowali otworzyć nam oczy na czerwoną rzeczywistość. Była nauczycielką, pedagogiem i wychowawcą, gdy uczyła nas, jak kochać i opiekować się przyrodą, karmić wygłodzone zimą zwierzęta, dokarmiać ptaki, gdy pokazywała nam piękno swoich zakątków. Uczyła nas wytrwałości, honoru prawości, gdy w harcerskich mundurkach lat 50-tych i 60-tych ganiała nas po wertepach beskidzkich gór, odsłaniając przed nami ich bezkresną wolność. A potem ktoś wpadł na debilny pomysł, aby niektóre z tych zdrowych organizacji zlikwidować, a inne przyozdobić przymiotnikiem socjalistyczny. I skończyła się radość, autentyczność, beztroska. Zaczęło się wmawianie, że „jedynie słuszna droga; kolejne plenum-kolejnym drogowskazem” i takie tam bzdety.
Gdy myślę o niej teraz, – jest bezradną kurtyzaną postkomunistycznych swawolników, którzy kradnąc, co się tylko da i ile się da, pozbawiają ją naturalnych dóbr, ograniczają swobodę jej obywateli do ekspansywnego rozwoju swoich talentów, prawo biednych do opieki państwa, ilość łóżek w szpitalach, uposażenia tych, którzy chcą pracować. Gdy myślę o niej teraz, modlę się, by głupota i nieuczciwość dostały skrzydeł i mogły latać; – byłaby nadzieja, że jakaś część posłów uleciałaby z parlamentu bezpowrotnie w przestworza.
Gdy myślę, – Polska, widzę przepiękną łąkę ukwieconą milionami niezwykle utalentowanych kwiatów ziemi polskiej. Wznoszą do nieba swe genialnie rozwinięte kielichy, a twardy but postkomunistycznego polityka łamie pod nimi łodygi, schylając je do samej gleby, ciężki trep półgłupiego posła wdeptuje je w ziemię, by całkiem już przekreślić szanse na rozkwit. Więc kwiaty zmieniają glebę… wynoszą się do innego ogrodu. Polska, to kochanka moich młodych lat, beztroska, ukochana, wskazująca miejsce na ziemi. To kraj, który opuściłem nie widząc szans na normalność, nie mając sił na bezustanne nękanie mnie przez „bezpiekę”, tylko, dlatego, że należałem do „Solidarności”.
Kiedy jednak myślę o Polsce, to zauważam, że dziwnym zbiegiem okoliczności przenieśliśmy nasze przywary na tereny amerykańskiej emigracji. Niby wszyscy uciekli stamtąd, by żyć w wolnym kraju, by czerpać z demokracji, by żyć w prawdzie, uczciwości, wzajemnym szacunku. Niestety, strasznie szybko ogromna część naszej emigracyjnej społeczności przeflancowała najgorsze nawyki z mrocznych czeluści komunistycznych, a z kolei społeczeństwo polskie tam, w kraju, szalenie szybko próbuje zaimportować najgorsze wartości Zachodu. Zupełnie, jakby nie stać nas było na coś ‘naszego”, jakbyśmy – tam – nie rozumieli, czym jest wolność, a tu – zapomnieli, czym była niewola.
Muszę tak pisać, bo Polska, to ludzie, to żywy organizm, który jednak chyba, gdzieś pod skórą nosi wielowiekowe, wielopokoleniowe ślady uciemiężenia przez obce kraje, ale też uciemiężenia przez własnych, rodzimych, ojczyźnianych rządców i, gdzieś pod tą skórą czeka na swojego Piłsudzkiego, bo ta polityczna swołocz nie wyprowadzi tego kraju na żadną „prostą”, ku dobremu. Już nie ma takiej opcji, bo oni nie mają.
Nie przestaję kochać tego kraju, to prawda, ale też prawdą jest, że kolejni władcy mojej Ojczyzny robią wszystko, aby chciało mi się tam wrócić może dopiero po spokojną starość, by spędzić ją wśród swoich; tych, z którymi wyrosłem, ale i tych, których wychowałem.
Zatem póki, co, Polska pozostaje wspaniałą kulturą, którą będę tu kultywował i pokazywał „tubylcom”, by nie myśleli, że Polska, to kraj z ”Trzeciego Świata”. Póki, co będę otwarcie mówił o bigoterii wśród Polonii, głupocie, egoizmie, chęciach amatorów by rządzić profesjonalistami, a i przestępczości, malwersacjach i tym podobnych sprawach, których aż nadto w polonijnym światku.
Czy to ma sens? Wszystko, co nas boli, jeśli o tym mówimy, ma sens. Ktoś nas kiedyś usłyszy.
Przecież Polska, to był polski Papież i wreszcie usłyszał Polskę dzięki Niemu cały świat. On czekał na to ponad pięćdziesiąt lat swojego świętego życia. No to i my bądźmy cierpliwi, a czekając, aż nas usłyszą, starajmy się nie wpadać w te błotne tereny intryg, złośliwości i podłości. „Róbmy swoje” – to hasło dla każdego, kto czuje w sobie najmniejszą nawet kreatywność, a kreując myślmy o niej, o Polsce, bo my ciągle jesteśmy jej dziećmi, – ona ciągle naszą Matką.
Rosyjski „alfons” ma bezustanną ochotę wysłać Ją na polityczną ulicę, a wspomagają go wewnętrzni, w Polsce „maluczcy”, choć z wielkimi nazwiskami; sprzedają, co się da z jej dóbr obfitych, handlują, czym się da, by napchać swoje kiesy, wykrwawiają jej biedny organizm z życiodajnych soków nie bacząc, że po nich idą następne pokolenia. Sfora idiotów w wygodnych ławach Parlamentu pod szumnymi hasłami „naprawy III Rzeczpospolitej” narobiła więcej zła, niż cała banda komunistów przez pięćdziesiąt lat. Komuniści, chociaż trochę się bali, choćby z tego względu, że głosili hasła równości i głupio im było pokazywać, jak się bogacą. Obecnym kacykom, baronom i innym funkcyjnym władza i bezkarność uderzyła w mózgi tak mocno, że zrobili wszystko, aby posłowie i rządcy następnej kadencji nie mieli już, z czego kraść i aby mieli jak najwięcej problemów, by ojczyźniane końce związać jeden z drugim.
Kiedy myślę „Polska”, to zastanawiam się właśnie, gdzie ona popełniła błąd wychowawczy, jako matka. Czy była zbyt pobłażliwa, czy zbyt biedna, czy po prostu wierzyła, że skoro jej dzieci rodzą się w nadwiślańskim kraju, to powinny być z gruntu uczciwe, honorowe, prawe, odważne i bardzo ją kochające, czyli dbające o jej rozwój, oddające jej swoje talenty? Biedna, bo ta wiara w swoje dzieci kompletną była pomyłką, – im wyżej niektóre jej dziatki wspinały się po drabinie kariery, zwłaszcza politycznej, tym niżej spadały, jako prawe, honorowe, odważne i uczciwe latorośle, nieprzestające jednak ssać jej umęczonych piersi, aż do bólu. Ale każde z tych dzieciątek ma pełne gęby swojego oddania, swojej uczciwości, zatem jeszcze jedna przywara dokleiła się do ich charakterów, – kłamstwo. Biedna Polsko.
A jednak warta jesteś wszystkiego, co mamy, – naszych talentów, naszej pracy, naszej miłości, naszego patriotyzmu i dawania ci wszystkiego, co dawać ci możemy. Każdy według siebie, bez haseł, bez akcji (np. dla powodzian), bez przymusu, ot tak, z serca, z codziennego myślenia, że ja jestem z Polski, ale „ON” też jest stamtąd, to może lepiej mu pomóc, niż zaszkodzić…? Zbyt piękne? A ja wierzę w piękne rzeczy. W cuda też. Będę sobie Polakiem w Ameryce. I będę im – Amerykanom – głośno mówił skąd przyjechałem: z tysiącletniej kultury, drodzy „tubylcy”, z wielowiekowej tradycji obrony wolności „waszej i naszej”, – nie zapominajcie, kto tu o was walczył, dowiedzcie się, dlaczego jeden most nazywa się Pułaski, a inny Kościuszko, dlaczego Savannah, to cmentarz polskiego bohatera, który oddał życie właśnie za waszą wolność, właśnie za to, by ten kraj był tym, czym jest. Dowiedzcie się, że ten, co kosami Rusa pogonił, tu „zmajstrował” najwspanialszą akademię wojskową i najwspanialsze szańce, co wy nazwaliście West Point, ale trzy czwarte waszej społeczności nie wie, co to za facet na tym pomniku, w tymże właśnie West Point stoi. Czasem mi wstyd, ale tylko czasem, kiedy widzę „naszych” schlanych, stoczonych. Szybko jednak zaczyna mi ich być żal. Brakło sił, brakło twardości w charakterach, brakło przewodnika, a może właśnie tego dumnego myślenia: szlag by trafił, przecież jestem Polakiem, muszę się podnieść, nie może mnie złamać byle wiatr, byle niepowodzenie. Przecież jestem z rodu Lechów, Piastów, Jagiełłów i innych Kazimierzów Wielkich. Zabrakło dumy, bo może też i przyszła świadomość, że nie ma, z czego być dumnym, bo tam już o dumie nikt nie mówi; tam o honorze już zapomniano, a uczciwość wdeptano w uliczne błoto. Nie, nie tak! Jesteś człowiekiem, – po pierwsze i przede wszystkim! Ty sam decydujesz o sobie, ty sam masz trzymać głowę na powierzchni, tego nikt za ciebie nie zrobi. Pomnij tych wszystkich, którzy walczyli przez wieki, tych, którzy oddali swoje życie, nie bądź warchołem, podnieś swój mądry łeb i powiedz, że musisz wygrać z losem, który rzucił cię w ramiona obcego kraju. Pluń na ten pieski los i podaj rękę samemu sobie. Nie czekaj na litość, bo to czekanie cię zabije. Wstań, „unieś głowę”, podnieś się z klęczek, nie ty jeden miałeś trudne momenty, „wsłuchaj się w słowa pieśni o Małym Rycerzu”. Rozejrzyj się i szukaj tych, którzy osiągnęli sukces; idź ich śladem, to dobry trop. Tu też możesz mieć swoją Polskę, – tylko zrób coś od siebie.
Polska, – mam ją w sobie, chcę ją mieć wokół, mam ją w sercu, chcę ją mieć w czynach,- nie trzeba mieczów, nie trza oręża. Teraz myśl, tworzenie, praca, – dajmy jej to, poprzez to, co chcemy dać i zdobyć dla siebie. To wystarczy. Każdej matce wystarczał nasz sukces, Ją też usatysfakcjonuje. I nie wstydźmy się mówić: przyjechałem tu z Polski i teraz „robię” dla dwóch krajów. „Boże, coś Polskę”… Przestańmy zwalać wszystko na Boga. Zróbmy coś od siebie. Wielu z nas robi i to już jest bardzo dużo. Jest, z czego być dumnym.
Januszu
Piekne pioro, dawno nie czytalam czegos tak pieknego, pisanego sercem Podrawiam, bede odwiedzala ten Blog kiedy tylko znajde chwile