„Święte krowy”
Jan Sporek 23 listopada, 2017
Są wśród nas, a jakże. Podobieństwo do jakichkolwiek osób, jeśli gdzieś w tym tekście jest, to jest zupełnie niezamierzone i przypadkowe.
Są pod wszystkimi długościami i szerokościami geograficznymi. Wystarczy się rozejrzeć. Są w Niemczech, Austrii, Anglii, są we Włoszech, we Francji. Tam gdzie Polonia „święte krowy” są i bywa, że całkiem dobrze się im powodzi. Ludzie obrzydliwie bogaci, którym wydaje się, że wszystko kupią za swoje pieniądze, niekoniecznie uczciwie zarobione. Są. Poniewierają swoimi pracownikami, wspólnikami, nie płacą za wykonaną robotę, jak należy; biznesmeni, „działacze”, prawnicy, prezesi, dyrektorzy wykonawczy. Płacą mało, ale dają nadgodziny, tylko, że nie płacą stawek obowiązujących przy nadgodzinach. Potrafią nawet powiedzieć pracownicy, że może się powiesić, skoro nie nadąża za jego poleceniami. Mają pieniądze, kupują kościelne rozwody, wpychają się w pierwsze szeregi, kiedy tylko zjawi się tu jakiś znaczniejszy polityk. A zwłaszcza prezydent. Patrioci. Ale nie uświadczysz tych patriotów na demonstracjach, na przykład w obronie dobrego imienia własnego kraju, albo przeciw niesprawiedliwości społecznej, oszustwom. Fundują pomniki, monumenty i myślą, że zmyją swoje winy z przeszłości, że dodadzą coś wartościowego do swojej powierzchownej, sztucznie przygładzonej, ale ostatecznie mizernej i prymitywnej osobowości; porzucają rodziny, poniewierają własnymi dziećmi, niszczą przyjaciół. Zostawiają własne dzieci w kraju, produkując nowe tutaj i udają szczęśliwych rodziców. Powołują fundacje, które służą wyłącznie ich prywatnej promocji. „Święte krowy” udają przyjaciół, tylko do czasu, a potem się okazuje, że przyjaźń była wyłącznie wirtualna i z prawdziwą przyjaźnią nie miała nic wspólnego. Mam znajomego, który kilka nocy pod rząd „dyżurował” przy łóżku człowieka, z którym łączyły go rzekome „przyjacielskie” więzy. Jak się później okazało tylko rzekome. Ale mój znajomy czuł się naprawdę przyjacielem. gdy jednak jego położono w szpitalu po pierwszym zawale, tamten przyszedł, posiedział dziesięć minut i poszedł, bo miał „ważne sprawy biznesowe”. Bywa, i to dość często, że jakaś „Święta krowa” okazuje się być byłym informatorem, albo współpracownikiem tajnych służb w swoim kraju. Są i takie „święte krowy”, które taplają się w kłamstwie przez całe lata ukrywając swoje kochanki, udając wspaniałych małżonków, ojców, przyjaciół, a po kilkunastu latach okazuje się, że tzw. „przyjaciółka”, czy „przyjaciel domu”, to wieloletni kochanek, lub kochanka. „Święte krowy” wykorzystują swoje funkcje do zdobywania poufnych informacji, na przykład o tym, które domy idą na tzw. „forclosure” i nabywają nieuczciwie dziesiątki domów za bezcen, wzbogacając się dzięki swoim funkcjom, powiązaniom, kontaktom, albo nie ogłaszają przetargu na sprzedaż majątku jakiejś organizacji, klubu politycznego i kupują budynek tej organizacji, w dodatku przy wsparciu kolegi, prawnika. Posiadają wiele domów i bardzo chętnie wykopują rodaków, których nie stać na wyższy czynsz, w zamian wynajmując tubylcom, którzy mają forsę. „Świętym krowom” nie wolno nic powiedzieć; należy im dziękować, że są, łaskawie coś, lub kogoś zasponsorują tanim groszem, trzeba się uniżenie kłaniać, bo mogą się obrazić. I działacze z różnych organizacji zginają się wpół w podziękowaniach, prześcigają się w wyrazach wdzięczności, a tymczasem „święte krowy” spijają celebrycką śmietankę, pokazując się na polonijnych imprezach, głaszcząc po plecach ciężko pracujące społecznie mrówki, dając się głaskać po plecach za symboliczne czasem wsparcie dla jakiejś organizacji. „Święte krowy”, wydają nieprawdopodobnie wielkie pieniądze na przykład na fundowanie monumentów, tablic pamięci, czy też na koncerty patriotyczne w swoim kraju, pakując jeszcze większe pieniądze w „zabezpieczenie” nobliwych jegomościów, jako „gości honorowych” koncertu, czy odsłonięcia; księży, biskupów, działaczy, artystów. I okazuje się, że ludzie dla pieniędzy pokażą się na każdej imprezie, nawet, jeśli organizuje ją największy hipokryta chodzący po ziemi. Paradoksalnie ogłasza się ich, jako wspaniałych „mecenasów sztuki”. Oj, gdybyż ci nobliwi „dygnitarze”, purpuraci, politycy, działacze i artyści wiedzieli, kim naprawdę jest „mecenas”…? No, nie wiem, czy byłoby im w smak pokazywać się na takich „iwentach”. „Święte krowy” dużo mówią o honorze, o prawości. Niestety potwierdzają tylko moją opinię, że są ludzie, którzy o honorze i prawości mówią i tylko mówią, oraz ludzie, którzy honor i prawość mają w swoim charakterze i mówić o tym nie muszą.
Osiem lat temu, kiedy zostałem wybrany do rady dyrektorów, Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej, jedna z polonijnych „świętych krów” przyjechała do mnie do pracy i zaproponowała, abym zgodził się zostać prezesem, zapewniła, że „jego” ugrupowanie odda wszystkie głosy na mnie, a ja w zamian za to, że zostanę prezesem, mam spowodować usunięcie ówczesnego CEO i przywrócenie poprzednio usuniętego, za brak kwalifikacji amatora, któremu nawet ja, jako muzyk udowodniłem poważny błąd w wykonywaniu obowiązków dyrektora banku. (Święta krowa nie należała do rady dyrektorów, więc dlaczego reprezentowała członków tej rady…i, jakieś ugrupowanie? Chodziło o grupę Krzysztofa Matyszczyka). Ten ponownie przywrócony dyrektor wykonawczy miał rzekomo zrobić z naszej Unii „ciastko z kremem”, jak wyraziła się “święta krowa”, a mnie miało się to bardzo opłacić, a na pewno nie żałowałbym swojej decyzji. Oczywiście wyprosiłem „świętą krowę” za drzwi, bo o honorze mówić nie muszę, po prostu go mam, ale stałem się tym samym z tzw. „przyjaciela”, wrogiem numer jeden. Muuuu…
Ciąg dalszy, tym razem już w całości z polonijnego podwórka, nastąpi.