Setna Rocznica Niepodległości
Jan Sporek 23 lutego, 2018
Koncert w Carnegie Hall, 21 lutego, 2018
Nie będą to same pochwały, dlatego od razu zaznaczę: poszedłem na ten koncert z obowiązku patriotycznego. Idea szczytna, – należało tam być. Niepodległość, Paderewski, Chopin. Miałbym grzech, jako patriota i jako muzyk. I dziękuję, że ten wieczór odbył się w najbardziej prestiżowej sali koncertowej świata i, że honorowo promowali go przedstawiciele władz naszego kraju.
Cieszył widok sporej liczby słuchaczy; z uwagą wysłuchałem przemówienia pani Beaty Mazurek, pełniącej funkcję Wicemarszałka Sejmu; krótko, na temat i piękną polszczyzną, a potem tłumacz przekazał treść tego przemówienia amerykańskim słuchaczom. Wszelako jednak z dużo mniejszą przyjemnością słuchałem przemówienia ministra spraw zagranicznych, Jacka Czaputowicza, który zdecydował się czytać po angielsku, choć tłumacz stał pod ścianą gotów do pracy. Nie. Pan minister czytał w języku tubylców, niestety kiepsko to wyszło. Nie będę analizował.
Teraz mogę się przyznać, że targały mną dość wyraźne obawy jeśli chodzi o stronę artystyczną i „drobiazgi” organizacyjne. Ktoś bowiem wpadł na „genialny” pomysł zorganizowania „zawodów” pianistycznych w wykonaniu czterech pianistów, z których żaden nie jest indywidualnością powalającą słuchaczy na łopatki. Nie wiem, skąd wziął się taki pomysł, ale wiem, że on się kompletnie nie sprawdził. Koncert był nudny, jak flaki z olejem; nie zanotowałem ani jednej „wybuchowej” kreacji, ani jednego utworu, który zrobiłby na mnie wrażenie tak mocne, że chciałbym, aby artysta wykonał go jeszcze raz. Albo, żeby któryś z artystów powrócił na scenę i zagrał coś jeszcze. Poprawność, aż do bólu, ale nic poza tym. Zastanawiałem się, dlaczego nie zapytano fachowców, jak poukładać program, dlaczego nie skorzystano z obecności znakomitego pianisty, Tadeusza Domanowskiego, który jest w N. Jorku (w sobotę wystąpi w Fundacji Kościuszkowskiej, akompaniując polskim gwiazdom Metropolitan Opera). Zastanawiałem się, czy w Polsce panuje jakiś antyfeminizm pianistyczny? Dlaczego? A, dlatego, że najlepsza obecnie (od wielu lat) polska pianistka, Beata Bilińska zrobiłaby na scenie taki wicher z ogniem, że wołalibyśmy o bis. Jestem tego pewien. Niestety nie zaproszono jej. A szkoda. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy panowie grali zadziwiająco kobieco. Zabrakło ikry, co zdecydowanie podkreślali moi koledzy po fachu, aliści zastępując słowo ikra słowem brzmiącym zgoła dosadniej. Trudno w końcu pytać. – czy oni mają ikrę?
Największe jednak pretensje były (to naprawdę nie są tylko moje opinie) do organizatorów za kompletną amatorszczyznę, jeśli chodzi o program, który dostaliśmy do ręki. Policzyłem szybko, że pozycji do grania było jedenaście, ale zaraz też skonkludowałem, że mowa jest nie o walcu, a o Walcach z Opusu 64 i nie o mazurku, a o Mazurkach z Opusu 33. Dodaliśmy więc z kolegami siedem utworów do tych jedenastu i przeraziłem się, że będziemy siedzieć w Carnegie do czwartej rano, a ja nie wziąłem ze sobą kanapek. Dlaczego nie ułożono obok utworów nazwiska wykonawcy? Nie wiem. Amerykanie, siedzący przede mną półgłosem wyrażali ciekawość kto gra. Potem pytali, czy teraz „leci” Chopin, czy jeszcze Paderewski. Pogubili się. Niestety, słyszałem ich komentarze. Pianista, który zagrał, jako pierwszy, wykonując trudną Sonatę, Paderewskiego miał pecha, bo organizatorzy nie poinformowali publiczności, z ilu części składa się ten niezwykle dramatyczny, ale momentami wielce melancholijny utwór. Publiczność walnęła brawami, po pierwszej części artysta został wytrącony kompletnie z nastroju Sonaty i pewnie dlatego następną część zagrał trochę chaotycznie. “Wejście“ do ostatniej części oznaczone jest słowem „Attacco”, co oznacza, że bez żadnej przerwy i natychmiast należy rozpocząć trzecią część, z czego skwapliwie artysta – nie wiem, kim był – skorzystał. Artyści byli ułożeni w czteroosobowy wykaz, ale nikt nie powiedział, czy to jest kolejność wchodzenia na scenę.
Walce z Opusu 64 powinny być oznaczone numerami, bo obowiązkowo pisze się numer po opusie. To samo dotyczy Mazurków. Jedyny, tak właśnie prawidłowo oznaczony Mazurek f-moll, Op. 68. Nr. 4 został zastąpiony Mazurkiem a-moll, op. 68, Nr. 2. O takich rzeczach się informuje. Ostatecznie usłyszeliśmy dwa walce i trzy mazurki, co i tak spowodowało, że koncert był za długi. To był koncert w Carnegie, a nie w remizie, w Pcimiu Dolnym. Tu wszystko powinno być absolutnie na swoim miejscu. To, co mnie zabolało najbardziej (siedziałem na samej górze, z kilkoma muzykami), to to, że od godziny 22:00 rozpoczął się exodus publiczności. Wychodzili pojedynczo, lub parami, ale bardzo konsekwentnie; po każdym utworze kilka „transzy wychodźców”. Trzeba przyznać, że do końca zachowali kulturę i czekali na koniec utworu. Ale zaraz potem, jak najszybciej do wyjścia. Skoro jednak w dzień powszedni robi się koncert o godzinie 20-ej i przedostatni artysta wychodzi na scenę o 22:10 (dokładnie), to trudno się dziwić, że “exodus” musiał nastąpić. Przykro mi, że to wszystko “wylałem na papier”, ale jeszcze raz powtórzę, to nie są wyłącznie moje opinie, zostałem wręcz poproszony o napisanie tych uwagi i robię to po to, aby w przyszłości dołożono trochę starań o, jak najlepsze przygotowanie tego rodzaju imprez. Tym bardziej w tak wzniosłej intencji i w tak znamienitej sali. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że będę “potępiony”, ale zgadnijcie co? Nie dbam o to. Przegraliśmy już tyle spraw z powodu “poprawności politycznej”, że kompletnie nie zależy mi już na tym, kto na mnie pluje. A i tak najczęściej plują snoby (a było ich tam wielu, – nawet pani, która po koncercie Stasia Drzewieckiego, w 2003 roku, w tej samej sali powiedziała: “Panie Januszu, no, on fajnie grał, ale czemu nie zagrał nic ze Strasznego Dworu, albo z Halki”?), albo ludzie, którzy mnie za coś tam (sami nie wiedzą za co), nienawidzą.. A poza wszystkim wybrałbym zupełnie inne utwory Chopina, bo jest sporo takich, które mają dużo większy ładunek patriotyczny i emocjonalny, niż te, które nam zaserwowano.