Polityczno-turystyczna Unia Kredytowa
Jan Sporek 17 października, 2018
Myślę, że tak „dobrze”, to jeszcze w naszej Unii Kredytowej nie było; W lecie Singapur – dyrektorzy z osobami towarzyszącymi na światowy zlot unii kredytowych. Inne unie wysyłają po dwóch, trzech delegatów, w większości indywidualnie, ale nasza rada dyrektorów wysyła komplet, z “dokompletem”, czyli osobą towarzyszącą. We wrześniu sesja szkoleniowa w…Warszawie. To, co za moich dyrektorskich czasów organizowało się w New Jersey, albo gdzieś Upstate New York. Teraz, Warszawa. A kto? Jak to, kto? Rada dyrektorów, osoby towarzyszące i menedżment. Jak szaleć, to szaleć. Członkowie oszczędzają, “górka” rośnie, jest z czego wydawać. Nie zdziwiłbym się, gdyby szkolenie objęło wizyty w rodzinnych stronach, natomiast dziwię, się, że szkolenie na temat rozwoju naszej Unii opierało się o gabinety ministerialne, Pałac Prezydencki, itp. Unia idzie w politykę, to widać, jak na dłoni. Wszyscy wiemy czym kończą się konszachty polityków z biznesem i odwrotnie. Czyżby sołtys szykował sobie, jakąś posadkę?
A wszystko to za co? Za ciężką pracę raz w miesiącu; siedzenie i przytakiwanie; za cateringi, obfite, jak na wiejskim weselu, z których można sobie wziąć do domu skolko ugodno i zwolnić połowicę z gotowania na trzy dni. Raz w miesiącu! Kilka godzin! I w nagrodę Sungapur, Warszawa; – eleganckie hotele, – chyba, że mieszkają w namiocie, bo to ostatnio ulubione miejsce spotkań prezesa i sołtysa oraz wszystkich przybocznych przytakiwaczy, bez kręgosłupów – wikt, opierunek i ważniactwo i klepanie po plecach; „Panie prezesie, dobrze jest, a będzie jeszcze… gorzej”
Członkowie chcą zebranie informacyjne? Czemu nie? Zrobimy w namiocie, zagonimy pracowników, – niech ich będzie ze sześćdziesiąt, – ogłosimy, że było dwieście, A, co, a jak? A te mrówki zza biurek i tak nie mają nic do roboty, a jak nie przyjadą, to się zwolni jedną, albo dwie, a jak damy podwyżkę o kilka centów, to się będą cieszyć. Taki świat: – mów mi do kieszeni. Chcą Członkowie dochodzić swoich praw w sądach? A, czemu nie? Mamy na etacie prawnika, mamy pieniądze na zatrudnienie jeszcze paru z zewnątrz. Czemu nie? Chodźcie do sądu, Członkowie, pobawimy się w kotka i myszkę.
Żadnego morale, żadnych obiekcji, żadnego szacunku dla Członków. Zebrania w Fairfield, to ignorancja Członków z Greenpointu, Ridgewood, Maspeth, Staten Island, Long Island.
A słuchaliście Państwo, co kandydaci do rady dyrektorów pletli przed wyborami? No, co pletli? Otóż pletli trzy, po trzy byle zamydlić oczy wyborcom, a tuż po wyborach, kotlety, bigosy, pieczenie, kurczaczki, sraczki, ciasteczka, kawusia i „tak, panie prezesie, tak, pranie prezesie, słusznie, panie prezesie, ależ oczywiście, panie prezesie, nie, no, jasne, że ma pan całkowitą rację, – jedyną zresztą i jedynie słuszną, panie prezesie”.
Że, co, że Członkowie się mogą wkurzyć? A, co mnie oni obchodzą? Dziub w ciup, ja tera derektorem jezdem. Że, nie znam angielskiego? A po co? – oni znajo, to niech się menczo, było się nie uczyć, gadalibym po polsku.
-Obiecywałem jakieś procenty? Chyba was pokręciło? Jakie procenty? Ja nawet czytać tych tabelek nie umiem, a wy o procentach? Oczadzieliście ludziska? Czy was koń kopnął, czy was pokręciło? Dajta mi spokój. Jeszcze mam dwa lata na tych kateringach, a potem prezes coś wymyśli i będziem dalej garować przy okrągłym stole i chwalić prezesa, bo fajny chłop z niego jest. Na wycieczke zabierze, nakarmi, nawet się czasem uśmiechnie. Wszyscy go tu „lubiejo”.
-Jakieś chóry chco piniondze? O, podobno śpiewają już te polskie pieśniczki 30 lat.
-No, dobra, to dajmy im tysiączek za okładkę z tyłu i piyncet na stroniczkę, gdzieś w środku tego, całego pamiętnika. Niech się cieszo.
-Mieli koncert w Centrum? Szkoda, bo jakby mieli w Carnegie Hall, to byśmy zakupili bilety i razdawali, jak na takiego jednego pianiste.
A jeszcze, jakby głosno śpiewali, oh, to może byśmy coś dołożyli?
-A chce się im tak śpiewać, co tydzień na tych próbach? Ani kateringu, ani wycieczek?
-Aa, bo to praca społeczna, a rozumiem. A, co to jest praca społeczna?
-No, to jest taka praca, gdzie nikt nie daje pożreć, popić, powłóczyć się po hotelach, nikt nie płaci za linie lotnicze i trzeba sobie jeszcze za własne pieniądze kupić te ładne stroje, co to na scenę się w nich potem wychodzi.
-A, to, to… Nie, to ja już wolę być tym derektorem; sie siedzi, sie coś zje, wypije, sie nie musi odzywać, a jeszcze przerwe robio, chociaż fotele takie wygodne, że człowiek by i cały dzień wytrzymał, no, ale tak harować, to już bym nie dał rady. I tak, po tym jednym zebraniu w miesiącu, to mam taki problem iść do roboty, że coś okropnego. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam tę harówkę. Ale czego się nie robi dla społeczności?
Tu, jakiemuś kościołowi odpalimy kilka tysięcy, drugie tyle da się szkołom, – będą chwalić, bo to i rozeznania żadnego nie majo, że mogliby dostać dziesięć razy więcej. Ale my też nie możemy tak rozdawać, bo z czego bedziem pokrywać te wycieczki? A, co bedziem żreć w te jedno środę w miesiącu? Nie możemy się znowu zagłodzić; jeść trzeba, i coś sie napić też. -No, dobra, to może nie zmieniajmy nic, bo fajnie jest.
-No, i panie prezesie, pan, jak zawsze trafia w sedno.
-Wężykiem…, weżykiem, podkreślić, bo myśl złota prezesowi na mózg padła.