Stan wojenny, Cz. III
Jan Sporek 22 grudnia, 2018
-Powiem ci, Janusz, że tego się nie spodziewałem – powiedział straszliwie smutno, z jakąś nieopisaną tragedią w głosie były żołnierz.
-Ale wiem teraz – dodał – dlaczego dostałem polecenie zdania broni trzy dni temu.
-Pierdolisz – zakląłem.
-Nie, po prostu dostałem telefon, że mam oddać broń.
Olek miał pozwolenie na pistolet. Przechowywał go głęboko w szufladzie, nie oczekując nigdy żadnej sposobności, aby go stamtąd wyjąć. Od czasu do czasu czyścił go, ot z poczucia żołnierskiego obowiązku.
Tancerze i śpiewacy poczęli wychodzić z autobusu i w milczeniu obserwowali ewakuację ludzi polskiej nauki i kultury z gmachu, który właśnie kulturze i nauce był dedykowany. Byli tam i aktorzy i pisarze. Dostrzegłem Gustawa Holoubka i Tadeusza Łomnickiego. Kilku wyprowadzanych, na widok żołnierzy z karabinami zaplotło dłonie za głowami, co stworzyło tragiczne skojarzenie z wojną. Ten widok był dla mnie straszliwym wstrząsem; niepozwalająca się pokonać komuna będzie bić, gnębić i niszczyć związek zawodowy „Solidarność”. Teraz już nic nie będzie łatwe, do głosu dojdą kapusie i wszelkiej maści szubrawcy, którzy zniszczą ten kraj, ale najpierw zniszczą Solidarność.
Na Śląsk przyjechaliśmy dopiero około drugiej, nad ranem.
Na skrzyżowaniu z drogą na Mierzęcice zostaliśmy zatrzymani na dwupasmówce, z setkami innych samochodów. Ponad cztery godziny obserwowaliśmy wtaczające się na autostradę czołgi, wozy pancerne i tabuny żołnierzy stłoczonych w ciężarówkach. Na drugi dzień dowiedziałem się, jak wszyscy, że wojsko jechało do Kopalni Wujek. Powiedziałem kierowcy, że rozwieziemy wszystkich do domów, bez względu na to, w którym końcu miasta, czy też poza miastem mieszkali. Rychuś nie protestował, – pełnił obowiązki kierowcy z wyraźną nutą opiekuńczości nad tymi młodymi ludźmi. Czułem ogromną sympatię do tego, twardego „Ślonzoka”. Razem z Olkiem zostaliśmy do końca w autobusie, a Olek, zadeklarował, że on wysiada ostatni. Kiedy podjechaliśmy pod mój dom wszyscy wyszliśmy z autobusu, żeby jeszcze na koniec, przy blasku księżyca i buchających z ust kłębów pary „kopsnąć szlugę” – zapalić po papierosie. I właśnie wtedy przyznaliśmy się wszyscy trzej, że dopiero teraz opuściło nas napięcie, które towarzyszyło nam przez ostatnie czternaście godzin.
A poniedziałek i mnóstwo kolejnych dni pokazały, że nic już nie było takie, jak przedtem, tyle, że nie zmieniło się na lepsze, a na dużo, dużo gorsze. Polska, w moich wyobrażeniach była najpiękniejszą kobietą świata, ociekającą bratnią krwią swoich dzieci. W sercu miała nóż, wbity przez bandycką zgraję swoich synów skupionych w organizacji nazwanej WRON. I płakała. Płakała krwawymi łzami, błagając Boga o pomoc.
Trzy tygodnie później zostałem pobity na punkcie kontrolnym, – rogatki Rybnika, – kiedy wracałem z Gliwic. Miałem wszystkie potrzebne dokumenty. Zakrwawiony i z ruszającymi się dwoma zębami zapukałem do znajomego dentysty, – Panie, świeć nad Jego Duszą, – i poprosiłem o obdukcję. – Zamknął drzwi na obydwie zasuwy, zostawiając mnie na zewnątrz. Nie potępiałem go, – wszyscyśmy się straszliwie bali. Wszystkiego. A ja, po raz kolejny zadałem sobie pytanie:, dlaczego nikt mnie nie chce słuchać? Wyjątkiem był dyrektor kopalni, – posłuchał mnie w kwestiach artystycznych i pomógł mi realizować moje plany artystyczne; po trzech latach staliśmy się jednym z najlepszych zespołów artystycznych w Polsce. W okresie tych trzech lat jedenaście razy starałem się o paszport i jedenaście razy mi odmawiano. Kiedy miało się odbyć pierwsze tournée mojego zespołu, – Belgia/Francja wydanie mi paszportu musiało być wsparte interwencją ministerstwa górnictwa. Wszyscy mieli paszporty oprócz mnie. Wydano mi go na dzień przed wyjazdem. Nie chciałem go odebrać, ale dyrektor uświadomił mi, jaki proces został uruchomiony i, że to przecież ja podpisałem umowy z Francuzami i Belgami. O piątej rano dyrektorska wołga wiozła mnie do Krakowa po wizę francuską, potem do Warszawy po niemiecką i belgijska, a na koniec do Zgorzelca na spotkanie z zespołem. Poziom zespołu był to dobry, że zaczęły się wyjazdy poza Polskę, na Zachód…
Ale mnie się to nie opłaciło; po każdym tournée przesłuchania; nazywano mnie gnojkiem, grożono utratą pracy, niwelowano moje osiągnięcia zarówno z dziecięcym zespołem „Przygoda” (istnieje do dziś: FB: https://www.facebook.com/PrzygodaRybnik/).
Ostatnie przesłuchanie trwało cztery i pół godziny plus półtorej godziny w samotności, bo esbecy poszli się „naradzać”. Moja spokojna twarz, a czasem nawet uśmiech , podszyty szyderstwem i ciągle ta sama odpowiedź, NIE, w różnych konfiguracjach, doprowadzała śledczych do szaleństwa. Podczas tej półtoragodzinnej przerwy podjąłem decyzję: Wyjeżdżam, – gdzieindziej też można pokazywać polską kulturę, walczyć o polskość. Mój starszy syn grał w mojej kapeli na kontrabasie, podczas ostatniego tournée. Nie oddaliśmy paszportów. Zamiast tego pojechaliśmy do konsulatu USA w Krakowie. W paszporcie mieliśmy mnóstwo pieczątek, z krajów docelowych, z krajów tranzytowych, etc. Nie było najmniejszego problemu.
Tak, z każdego miejsca na ziemi można i trzeba walczyć o polskość, „…póki my żyjemy”. I dodałbym – Póki ONA istnieje…