Donalda Tuska spotkanie z Polonią (3)
Jan Sporek 17 marca, 2008
Jest niedziela, 16 marca; od wizyty Premiera w USA minął tydzień i wydarzyło się mnóstwo różnych -swoją drogą- dziwnych spraw. Chcę jednak kontynuować i nie będę zbaczał z tematu.
Wreszcie podjechały czarne samochody. Stałem z kilkoma znajomymi przy głównym wejściu do sali przyjęć i byliśmy pewni, że Premier wejdzie tymi właśnie drzwiami. Niestety, samochód z pierwszym ministrem RP zatrzymał się dwadzieścia metrów dalej. Wyczaili to demnstrujący i wychodzącego z samochodu Premiera powitały okrzyki: „Do Moskwy!”, „Tuska cuda, to obłuda” itp. Premier przecisnął się przez stłoczonych wokół samochodu kamerzystów i zniknął za drzwiami, które są wyłącznie dla personelu. „Zaproszeni”, zgromadzeni w hallu skomentowali tę sytuację pytaniem: „boi się nas, czy co…?”
Pracownicy konsulatu zapraszali nas do wejścia na salę przyjęć i zajmowania miejsc. Wypiłem już lampkę czerwonego wina, skosztowałem jakąś tam szynkę, serek, trochę winogron i teraz roglądałem się, gdzie by tu usiąść. Wszystkie fotele, przykryte białymi nakryciami były jeszcze wolne. Poszedłem za grupą Franka Milewskiego, szefa Kongresu Polonii Amerykańskiej w Nowym Jorku i zajęliśmy miejsca w trzecim rzędzie. Drugi miał karteczki z napisem „zarezerwowane”. Jakoż po pięciu minutach konsul Kasprzyk przywitał wszystkich i zakomunikował, że Premier ma jeszcze „pięciominutową rozmowę polityczną” (wiem, że na „zaplecze” został wprowadzony Frank Spula, szef Kongresu Polonii Amerykańskiej z siedzibą główną w CHicago). Konsul poprosił nas też, abyśmy się przesunęli o jeden rząd do przodu, więc usiedliśmy w drugim rzędzie. Chwilę potem wszedł Donald Tusk, i ministrowie Sikorski i Lisek. Trzeciego nazwiska nie pamiętam i nie zanotowałem. Nastąpiło kurtuazyjne przywitanie przez szefa Konsulatu, a potem zabrał głos Premier, mówiąc m. inn. że czuje się wśród nas, jak w drugiej ojczyźnie i w ogóle ubrał swoje przemówienie w mnóstwo „ciepłych” słówek wyraźnie przymilając się zebranym. Siedziałem za ministrem Sikorskim, a gdy Premier skończył, usiadł tuż obok niego i tuż przede mną. Bliskość rządowych VIPów jakoś nie robiła na mnie wrażenia. Ani jeden z nich nie imponuje mi intelektem, czy też jakąś specjalnie ciekawą osobowością. Natąpiło kolejne wystąpienie Konsula i tu przekonałem się, iż przedspotkaniowe osądy moich znajomych, że nie będzie szans na pytania, a już na pewno ja takiej szansy nie otrzymam kompletnie się nie sprawdziły; były pytania i ja też tę szansę otrzymałem. Pytania były conajmniej dziwne, jak na rangę tego spotkania. Cytując je nie będę wymieniał nazwisk osób „nie publicznych”, bo może sobie tego nie życzą. Zaczęło się od grzecznościowego wystąpienia Prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej, Franka Spuli. Pełne kurtuazyjnych zwrotów, czytane przemówienie szefa najbardziej zasłużonej (politycznie) organizacji polonijnej zaskoczyło mnie brakiem choćby jednego zdania, w którym Prezes przypomniałby szefowi polskiego rządu, że Kongres Polonii będzie się przypatrywał realizacji obietnic danych społeczeństwu w kampanii wyborczej. Nic takiego nie zostało powiedziane, zatem wystąpienie prezesa Spuli można zaliczyć do serii grzecznościowych peanów, które dały Premierowi jedynie asumpt do tego, żeby wierzyć, iż najbardziej prestiżowa organizacja polityczna Polonii Amerykańskiej daje mu pełne poparcie. Czy jest to odzwierciedleniem poglądów i uczuć członków tej organizacji? Chyba nie. Na pewno nie moich, a członkiem KPA jestem. Potem Konsul udzielił głosu prezesce i jednocześnie dyrektorce wykonawczej Centrum Polsko-Słowiańskiego, Bożenie Kamińskiej, która odczytała ciepły i pełen serdeczności list, a zaraz potem z delegacją Centrum wręczyła Premierowi bukiet kwiatów i statuetkę Empire State Building, jako pamiątkę z Nowego Jorku. Trudno mi stwierdzić, czy był to akt sympatii i uznania, bo CPS sprowadzając tutaj na spotkania z Polonią takich ludzi, jak Henryk Pająk, Anna Walentynowicz, red. Michalkiewicz i innych zdecydowanych przeciwników Platformy dało wyraz swoich orientacji politycznych. Myślę więc, że był to raczej akt grzecznościowego potraktowania Premiera, jako gościa, któremu należy się pamiątkowy upominek i tym sposobem delegacja Centrum zawstydziła tych zwoleników PO i pana Tuska, którzy nie wpadli na pomysł, aby jakoś swojego pupila uhonorować. W trakcie spotkania okazało się, że był to jedyny „normalny” upominek, bo trudno zakwalifikować tzw. T-shirt, jako upominek dla szefa rządu, nawet jeśli jego wręczenie było poparte stwierdzeniem, że koszulki te miały być „tarczą” na rozmowy w Waszyngtonie. Ale, czy zarówno ten upominek, jak i ta soczysta, ale maślana mowa w wykonaniu prezeski Centrum Polsko-Słowiańskiego były odzwierciedleniem poglądów członków, czy tylko samej pani prezes? Czy dostała mandat od całej Rady Dyrektorów, czy dała go sobie sama; czy konsultowała swoje ciepłe słowa z Członkami, czy dała sobie prawo reprezentowania 50 tysięcy Polonusów bez ich wiedzy? Jeśli sama dała sobie to prawo, to był to błąd; Uchybienie konstytucji orgaizacji, rodzaj samowoli. Szkoda, bo już miałem nadzieję, że ta organizacja weszła na drogę pełnej demokracji… Po tych kurtuazyjnych gestach nastąpiła seria pytań, a udzielaniem głosów, jak przystało na gospodarza zajął się Konsul Generalny RP w Nowym Jorku. Jak wspomniałem pytania były conajmniej dziwne, bo na przykład trudno było wielu ludziom zrozumieć troskę pani pytającej o to, „-…Czy Premier rozważy współorganizację obchodów 20-lecia roku 1989 i czy weźmie w nich udział przyjeżdżając do Stanów?” – Inne pytanie, to: „Jak to z tym patriotyzmem w Polsce…czy jest patriotyzm, czy jest szowinizm i czy obecna ekipa ma w planie wychowanie patriotyczne młodzieży?”. Pytanie to wyraźnie zdenerwowało Premiera, który dość ostro odpowiedział, że gdyby pytający nie wspomniał o swojej kombatanckiej przeszłości, to nie podjąłby dyskusji na ten temat. Ktoś inny zapytał jeszcze „jak obecnie ksztatują się relacje między Polską, a USA i w tym kontekście co z relacjami z Rosją?”. Odpowiedź była nieco zagmatwana, ale wyszło na to, że z obydwoma państwami mamy szansę na szaloną przyjaźń, które to stwierdzenie jest oczywistym zaprzeczeniem dwóm teoriom w jednym zdaniu. Pan, który wręczył podkoszulki zadał wreszcie pytanie na miarę „gościa” z jakim było to spotkanie i na miarę chwili. Jakoż jednak przed tym pytaniem Premier poprosił o taki sposób zadawania pytań, aby możliwa była raczej odpowiedź tak, lub nie. No, więc pan X zadał pytanie: „Czy Polonia będzie miała swojego posła lub dwóch w polskim parlamencie?” I Donald Tusk, po sekundzie zastanowienia odpowiedział: „TAK”. Napisałem dużymi literami, bo to tak właśnie zabrzmiało. Przyszłość pokaże, kiedy Premier przypomni sobie tę deklarację, żeby wprowadzić swoje „TAK” w życie…?
Nie taka była kolejność zadawanych pytań, ale swoje zostawiłem sobie na koniec. Miałem dwa, – jedno do Premiera, drugie do ministra Sikorskiego.
Do Premiera: „Czy w pełni świadomie zrezygnował pan z referendum narodowego na temat Traktatu Lizbońskiego, przekazując jego losy w ręce posłów?”
Do ministra Sikorskiego: „Czy prawdą jest, że zredagował pan listę działaczy polonijnych, z którymi zabronił pan kontaktów przedstawicielom polskiej dyplomacji poza granicami Polski i czy ma to coś wspólnego z faktem, że wśród zaproszonych dzisiaj przedstawicieli Polonii brakuje akurat kilku znamienitych jej reprezentantów?”
Premier w pierwszej sekwencji swojej odpowiedzi powiedział, że postara się odpowiedzieć na moje pierwsze pytanie, zaś na drugie „pan minister Sikorski wyda stosowne oświadczenie”. I zaczął odpowiadać kołując na temat honoru, autorytetu kraju wśród innych nacji, dobrego imienia Polski itp, aż w pewnym momencie sam się chyba domyślił, że mówi nie na temat i „wrócił”: „…a co się tyczy referendum, to podjąłem taką decyzję, bo społeczeństwo i tak nie przyszłoby w potrzebnych do referendum ponad pięćdziesięciu procentach. Wiemy z doświadczenia kontynuował -, że Polacy nie są aktywni w takich kwestiach i nie mogłem pozwolić na rozciąganie tego procesu w czasie” – to w skrócie odpowiedź Premiera, który zna swój naród, jak własną kieszeń i zanim referendum zostało w ogóle poddane do przemyślenia, już wiedział, że naród nie będzie się nim interesował. Coś niesamowitego. Niestety, nie było czasu na przedłużenie dyskusji. Premier skończył, a ja czekałem na odpowiedź pana Sikorskiego. Niestety, nie doczekałem się. Chwilę później Konsul zakończył spotkanie. I stała się rzecz dziwna, a przy tym szalenie niedyplomatyczna, aczkolwiek w wykonaniu dyplomaty i to z funkcją szefa resortu spraw zagranicznych. Otóż pan minister Sikorski, wstając odwrócił się do mnie i lekko się nachylając, powiedział: „Niech pan nie czyta gazet, a jeśli już, to niech pan nie wierzy we wszystko, co tam piszą”. Przyznam, że oniemiałem z wrażenia. Trzy osoby, które wstały ze swoich krzeseł i znajdowały się obok mnie też nie mogły uwierzyć, że usłyszały to, co usłyszały i to z ust szefa polskiej dyplomacji. Zdążyłem odpowiedzieć, że piszą o tym całkiem niepośledni dziennikarze, na co minister spraw zagranicznych powiedział: „Miło było poznać” i skierował kroki w stronę tylnego wyjścia z sali. Nawet nie poczułem się, jakby mi ktoś dał w gębę; najzwyczajniej prostactwo zachowania I-ego dyplomaty RP nie było w stanie mnie zaboleć. Gdyby Rzeczpospolita byłaby kobietą, powiedziałbym :”współczuję ci, droga przyjaciółko”.
Następne pół godziny to luźne rozmowy, komentarze, dojadanie i dopijanie tego, co jeszcze zdobiło stół z zimną płytą, owocami i winem. Mam po tym spotkaniu dziwnie niemiłe wrażenie, że było ono zaplanowane do tzw. „odbębnienia”. Dyskusja nie była możliwa, bo czasu mało; ci którzy może mieli jakieś sensowne pytania nie doczekali się na udzielenie im głosu (też z braku czasu), ci zaś, którzy zabrali innym czas chcieli się raczej popisywać wątpliwą erudycją zamiast stawiać pytania krótko, a treściwie.
Co do szefa rządu i towarzyszących mu osobistości, to myślę, że Premier, jeśli dobrze skonkluduje, musi sie domyśleć, że nie ma zbyt serdecznych wielbicieli wśród Polonii nowojorskiej (choćby te kilkadziesiąt brakujących, acz zaproszonych osób i niezbyt przyjazne okrzyki na zewnątrz). Inni z pana premierowej świty nie zabierali głosu, a ten, który w/g obietnic Premiera miał odpowiedzieć na zadane pytanie chyba po prostu stchórzył.
Towarzyszące temu wydarzeniu kamery i notesy (szczególnie te notesy i te kamery, które „przeniosły” echa tego „spektaklu” do kraju, ale i te codzienne, polonijne), zanotowały przede wszystkim awanturę dwóch rodaków na zewnątrz, przed przybyciem premiera, potem to, że premier „czuł się tutaj, jak w drugiej ojczyźnie” i właściwie nic poza tym, ani pytań, ani odpowiedzi. Sporo uczestniczących „zaproszonych” jakoś zauważyło to i owo, ale media nie. Tak, czy naczej, dwa dni po tej niedzieli dowiedzieliśmy się, że nasz Premier, już następnego dnia, w poniedziałek, miał znacznie więcej czasu dla przedstawicieli organizacji żydowskich, niż dla rodaków (wśród których ponoć czuł się jak w drugiej ojczyźnie). A może dlatego, że to „nasze” spotkanie nie odbyło się na specjalne żądanie organizacji polonijnych? To może ktoś wytłumaczy, dlaczego prośba Centrum Polsko-Słowiańskiego o takie spotkanie została potraktowana negatywnie? Może ktoś wytłumaczy, dlaczego tak ważny przedstawiciel polskiego rządu nie ma czasu na spotkanie z rodakami w największym skupisku Polonii na Wschodnim Wybrzeżu? Obawiam się, że są to pytania, na które odpowiedź nie nadejdzie nigdy. Do tezy o „oszczędnym państwie” doszły więc rachunki za wynajęcie luksusowej sali przyjęć.
Bardzo ciekawy reportaż jakiego nie znajdziesz w polskich
mediach. Niestety. Byłoby znakomicie, gdyby każde zna-
czące wydarzenie w stosunkach Polska-USA mogło być
w ten sposób relacjonowane. Z „pierwszej” ręki.
Gratulacje dla Autora!