Ciesielczyk vs Bąk…bez rezultatu
Jan Sporek 27 listopada, 2019
Wszystko można, co nie można, byle z wolna i ostrożna; stare, kabaretowe powiedzenie jest ciągle aktualne i ma nadal to samo, ostrzegawcze znaczenie.
Może ja mam bardzo ostre i krytyczne spojrzenia na wszystko dookoła, zwłaszcza nieuczciwość, pazerność, niegodziwość, podłość i wszelkiej maści nikczemność, ale nie jest tak, że będę kopał leżącego i dobijał rannego. Chcę zawsze patrzeć obiektywnie i choćby to wróg był mój ostatni, to nie dobiję go, jeśli będę widział, że prześladuje się go bez przekonywujących argumentów i dowodów.
Długo milczałem w sprawie, o której poniżej; jedni nazywali to “ślepą lojalnością” inni obojętnością, a jeszcze inni, kompletnym wyparciem się kumpla i przyjaciela. Jak zwał, tak zwał, nie w tym rzecz.
Kilka lat temu, jeszcze, jako przewodniczący Klubu Gazety Polskiej zorganizowałem panu Ciesielczykowi spotkanie na Greenpoincie. Było to przy okazji jego pobytu w Stanach i na jego prośbę; – nie, żebym specjalnie ściągał go z Polski. Ot, ktoś zadzwonił: “stary, był u nas Ciesielczyk; pokazuje swoją książkę o agentach polonijnych, może byłoby zainteresowanie…?” Telefon był z Chicago.
Zainteresowanie było, ale niewielkie, – jakieś 30 ludzi -, książki się, jakoś tam sprzedały, ale w małej ilości, a sam prelegent, ani też pobieżnie przerzucona książka “Łowcy polonijnych agentów”, niczym mnie nie zachwycił. Stąd też moja decyzja nieuczestniczenia w spotkaniach z nim w przyszłości. Aliści zasypywany byłem pozdrowieniami z przeróżnych stron świata, zwłaszcza tych ciepłych, na co mam uczulenie, ale nie z powodu “ścigacza” agentów, a z powodu znanego banku, który zamienił się w biuro turystyczne.
Mimo najgorętszych pozdrowień nie uczestniczyłem w następnym spotkaniu, przeżywając jednak szok po publicznym zapodaniu przez p. Ciesielczyka sensacyjnej informacji, jakoby mój były, – zaznaczam, “były” – przyjaciel od czasów dzieciństwa, przez bujną, niewiarygodnie kolorową młodość, aż do “stetryczałej” starości, uwielbiany przeze mnie i wielu, Adaś Bąk “współpracował”. Słowo, – zaklęcie, słowo, jak wyrok, szczególnie dla ludzi, którzy dostali w dupę od komuny. Wkurzony do granic, wsiadłem w auto i popędziłem do firmy, która przez wiele lat miejscem mojej pracy, ale i sporych przyjemności była. Stanąłem przed biurkiem kumpla od pieluch dziękując za ofertę, “usiądź” i wyrecytowałem: “Donosiłeś na mnie?”
-NIE
-Na innych?
-NIE
“To, k…masz szczęście”. Po czym skierowałem się do wyjścia, “kątem ucha” słysząc coś w rodzaju: “Powiedz twojemu doktorowi nauk politycznych, żeby się ode mnie odpieprzył, chyba, że szuka guza”.
To, stare porzekadło przylgnęło do niego, do mnie i do innych kumpli jeszcze z czasów wczesnej młodości, kiedy problemy międzyludzkie (Czyt. Między podrostkami z Milówki i Rajczy), załatwialiśmy “prawem pięści”. Schodziłem w dół po schodach nie mogąc jednak nie dostrzec setek dyplomów, drewnianych i metalowych plakietek z podziękowaniami od różnych instytucji, kościołów, osób prywatnych, niepełnosprawnych maratończyków, żeglarzy, “w-spinaczy” górskich i wszelkiej maści artystów, sportowców, amatorów, zawodowców. Ściana na klatce schodowej w Adambie zawsze mi imponowała i budziła niewiarygodny respekt do właściciela firmy, a mojego, dawnego przyjaciela. Dlaczego nasze drogi się rozeszły, niczyja sprawa; bolało, jak cholera, ale, z zupełnie innych powodów Adam nie będzie już w gronie moich przyjaciół i to też niczyja sprawa.
Raz, kiedyś napisałem ”stało się, co się stało, – gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Koniec tematu.
Tak, czy inaczej, po tym, jak pan Ciesielczyk zwrócił się do mnie o pomoc w zorganizowaniu spotkania na Greenpoincie, nie zaoferowałem współpracy. A już definitywnie po tym, jak napisał, że ma “nowe materiały ws Bąka”. “Odkrycia” p. Ciesielczyka, jak wspomniałem od początku nie przekonywały mnie w żaden sposób; wyświechtany slogan, że “wszyscy, którzy w latach siedemdziesiątych zakładali w Stanach swoje biznesy”, był tylko częściowo prawdą, ale niekoniecznie dotyczył wszystkich. Powtarzany był i jest powszechnie, – słusznie, czy niesłusznie. Oczywiście, odpychałem od siebie świadomość, że mój najbliższy w młodości kolega “współpracował”, ale jednocześnie cały czas “kombinowałem” w rozumie, jak to mogło się stać. I powiem tak: cóż takiego mogło interesować SB-ków odnośnie FB-ków i, co takiego mogło interesować FB-ków w funkcjonariuszach SB?
Pan Ciesielczyk, kiedy przeanalizować wszystko, co “zapodaje”, jako przestępstwo A. Bąka, nie przedstawia, tak naprawdę, żadnego “przestępczego” argumentu. Ja natomiast, wręcz z autopsji, po latach spędzonych w bliskości z AB mogę powiedzieć definitywnie i jednoznacznie: To agenci, (których i tak nie widziałem na oczy, bo wszyscy, których pamiętam, to fajni ludzie, z żadną agenturą nie mający nic wspólnego), kleili się do niego licząc na paczuszki z Luksusową, Ultimatem, czy innymi frykasami, albo weekendem na jego koszt w Pensylwanii, a nie Adam kleił się do nich. Z sensacyjnych materiałów i notatek, przedstawianych przez “Łowcę polonijnych agentów”, nie wynika, na dobrą sprawę NIC. Zdałem sobie z tego sprawę teraz, kiedy otrzymałem te “sensacje” drogą e-mailową i dokładnie je przeanalizowałem. Woda, aż kapie, konkretów żadnych, a to, że w sądzie jest, jakieś tam 2:0, – no, cóż, – i tak nie wiem, o co biegało w tych sądowych pojedynkach. Wolałbym, żeby mój były przyjaciel zakończył inne batalie sądowe, które, w moich oczach stawiają jeszcze większą barierę między nami, niż wszystkie kobiety świata. Nigdy też nie przestanę traktować jego synów, jak moich własnych, – znam ich od wczesnego dzieciństwa i zawsze cieszyłem się szalenie, że, co, jak co, ale”chłopaki, to mu się udały”. Wiem natomiast, że ten niby agent, Bąk był najbardziej hojnym biznesmenem polonijnym w historii Polonii, zupełnie tak, jak ja jestem najwybitniejszym promotorem polskiej muzyki w historii Polonii. I mówię serio, – nikt nie przeznaczył tak ogromnych kwot na wspieranie Polonijnych inicjatyw i organizacji, jak A. Bąk, o czym się nie mówi i nikt nie promował polskiej muzyki w najbardziej prestiżowych salach (parę razy z pomocą “agenta, Bąka) i tak po wielokroć, jak ja. Muszę o tym mówić, bo jakby tak, jakiś “łowca” wykazał, że piłem piwo, w barze, a obok siedział znajomy mu FB, UB, czy SB, to niech wiara przynajmniej wie, że coś jednak w tym moim “agencyjnym” życiu zrobiłem, czegoś dokonałem, a nie tylko stawiałem jasne piwo ciemnym typom z podniesionymi kołnierzami, w ich, skórzanych i koniecznie czarnych płaszczach
Janusz Sporek
Najwybitniejszy propagator polskiej muzyki w USA, końca XX i początku XXI wieku.
(Tak będę się od teraz anonsował, bo coś mi się przy pisaniu tego artykułu uświadomiło – zapamiętajcie to, biografowie moi).
Pan Sporek zapomnial, ze organizowane przez niego spotkanie ze mna w sali pod kosciolem Kostki bylo nagrywane i wisi w Internecie. Mozna sprawdzic, wpisujac w google Ciesielczyk w Nowym Jorku, ile osob bralo w nim udzial. Nie 30, jak klamie Sporek, byla pelna.sala pod.ww kosciolem. To samo podwaza wiarygodnosc Sporka, ktory nabiera wody w usta, gdy mowa o mojej wygranej z Bakiem w sadzie czy tez nieobecnosci Baka na spotkaniu 2 tygodnie temu w Nowym Jorku. No.coz, jak Sporek byl finansowany przez Baka, to trudno oczekiwac, by byl przeciwko niemu.
Jedyne co moze zlowic to pare dolarow do kapelusza od naiwnych, dajacych sie nabrac na jego “wyklady”/banialuki.
Jasne, chętnie zobaczyłbym to video. Więc ile było 30, 40, a może 50 osób? Szukam i szukam i znaleźć nie mogę. Ciesielczyk nie wie, że duże spotkanie to takie, kiedy sala jest wypełniona do ostatniego miejsca. Z tamtego spotkania ludzie wychodzili w trakcie, a później mówili, że i tak niczego specjalnego nie wwniosło do ich dotychczasowej wiedzy, bo „Ciesielczyk i tak gadał głównie o Chicago”.
Podobno nabrałem wody w usta nt „wygranych spraw sądowych”, – zatem dla ścisłości, jako „doktor”, Ciesielczyk powinien wiedzieć, że w żadnych sądownictwie na kuli ziemskiej, żaden pozwany nie ma obowiązku stawiać się fizycznie na sali sądowej. Ciesielczyk przeczytał mój artykuł bez zrozumienia, lub wg zasady, „widzę, co chcę widzieć”, – zatem cytuję:
„Woda, aż kapie, konkretów żadnych, a to, że w sądzie jest, jakieś tam 2:0, – no, cóż, – i tak nie wiem, o co biegało w tych sądowych pojedynkach”.
Natomiast ostatnie zdanie, dyskwalifikuje Ciesielczyka, za prymitywne chamstwo, jakie ta sentencyja reprezentuje. Otóż trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby wsparcie kilku koncertów polskiej muzyki (głównie polskich dzieci z mojej szkoły muzycznej), nazywać „finansowaniem”.
Po tym zdaniu, drogi panie,
nie mogę nie zadać „ping-pong” pytania:
A kto finansuje te pańskie „badania”?