Dziwne słowo, – “odmawiam”
Jan Sporek 23 maja, 2020
Różaniec był ze mną cały czas.
Nie chcę pretendować do roli językoznawcy, specjalisty ds gramatyki, ortografii, stylu budowania zdań, etc. Ale mam dość ciekawe spostrzeżenie odnośnie słowa odmawiać. Otóż wszyscy wiemy, że jest ono zaprzeczeniem bez konieczności użycia słowa “nie”: Odmawiam składania zeznań, odmawiam wypicia wódki, odmawiam spaceru, odmawiam posiłku, itd.
Rzeczownik następujący po tym słowie jest zawsze w Dopełniaczu -kogo, czego?
Aliści jest kilka przykładów, w których odmawiam jest potwierdzeniem wykonywania jakiejś czynności. Oto one: odmawiam modlitwę, odmawiam pacierz, odmawiam koronkę, odmawiam różaniec, odmawiam brewiaż. Wszystkie rzeczowniki następujące po tym słowie są w Mianowniku: kto, co? Myślę, że właśnie z powodu takich przykładów nasz język jest jednym z najtrudniejszych na świecie, ale i najpiękniejszych. Przynajmniej ja ak uważam. Do czego ten wstęp?
Musiałem uruchomić mój “Life Saver” i wołać o pomoc, po tym, jak jadąc samochodem poczułem się słabo i byłem bliski omdlenia. Urządzenie jest genialne: po kilku sekundach usłyszałem: Potrzebujesz pomocy? Gdzie jesteś? I nagle:
“ok, I got you, stay there, help is on its way”. Mam cię, stój, tam, gdzie jestes, wysyłam pomoc.
Szpital, strach (zrobili z nas dzisiaj ludzi totalnie przestraszonych, dających się prowadzić, jak owce za bacą, szantażować, okłamywać, itd).
Przywieziono mnie do szpitala: spokój, żadnej bieganiny, siedzący w holu potencjalni pacjenci, czytają magazyny i gazety, rozmawiają. Jedyne, co różni ich od tych sprzed kilku miesięcy było to, że mieli maski. Nie zawyła ani jedna karetka, nie powiedziano mi, “musisz czekać, bo mamy urwanie głowy”. Zostałem natychmiast osłuchany, “przesłuchany”, zmierzono mi ciśnienie, puls, sprawdzono, czy kostki nie są opuchnięte i położono mnie na łóżko. Sympatyczny sanitariusz zawiózł mnie do dużej sali podzielonej kotarami, przesuwanymi w umocowanych do sufitu szynach. Chyba sześć po jednej i sześć po drugiej stronie sali. Na końcu stanowisko pielęgniarek, biurko lekarza dyżurnego, duża ubikacja z prysznicem i umywalką, – otwarta. Podłączono mnie do aparatury, przyklejono na piersi monitor obserwujący serce przez 24 godziny i: “trzymaj się, mam nadzieję, że nie będziesz tu zbyt długo, powodzenia”. Od tego momentu zostałem w rękach pielęgniarek i, co jakiś czas podchodzących lekarzy, rezydentów, którzy zadawali mnóstwo pytań, – czasem tych samych, a wszystko po to, żeby później zwołać konsylium i dociekać, ”Co my z tym Sporkiem zrobimy?”. A, co ja? I tu dochodzimy do “odmawiam”. Wszyscy moi bliscy znajomi, zwłaszcza ci, u których czasem zostaję na noc, zauważają, że na nocnej szafeczce można znaleźć różaniec, który wyjmuję z kieszeni spodni na noc, żeby czekał na mnie, kiedy się obudzę. Od lat nie rozpoczynam dnia bez dziesiątki różańca. Dopiero potem wszystkie inne czynności poranne. Kilka lat temu zauważyłem znamienną rzecz. Otóż po pewnych wydarzeniach, które wywołały we mnie uczucie strachu, lęku, itp już samo rozpoczęcie “Zdrowaś Mario’” przynosiło ulgę, spokój, strach znikał.
Ogrom czasu na szpitalnym łóżku pozwolił mi odmawiać nie dziesiątkę, a cały różaniec, ze wszystkimi tajemnicami, podzielonymi na wszystkie dni tygodnia i, oczywiście wszystkimi cząstkami. Różaniec cały czas leżał na moim szpitalnym stoliku. Przychodzili lekarze biali, czarni, Hindusi, Egipcjanie (przynajmniej z rysów górnej części twarzy mogłem tak wywnioskować) i, nie ukrywam, wszyscy zatrzymywali wzrok na moim drewnianym różańcu, z niewielkim krzyżem, bez figury Ukrzyżowanego Jezusa. Od pierwszego momentu narastał we mnie coraz większy strach, – nawet zadzwoniłem do mojego syna w Polsce, żeby polecił mi kogoś do rozmowy “psychologicznej”, do pomocy w wyzbyciu się tego uczucia. Nie jest ono łatwe do zniesienia. Ma do siebie to, że narasta, a nie maleje. Drugiego wieczoru podeszła zamaskowana pielęgniarka i płynną angielszczyzną oznajmiła: chyba jesteś Polakiem bo widzę różaniec, ale to i tak rzadki przypadek.
–Dlaczego rzadki?
-Bo ludzie wstydzą się pokazać swoją wiarę.
Milczałem chwilę. Nie pasował mi jej, ledwie wyczuwalny akcent, ale kontynuowałem po angielsku:
-Muzułmanie też, Żydzi też?
-Ci akurat nie są u nas częstymi gośćmi, ale był jeden Arab, który rozkładał kocyk, padał twarzą do podłogi i modlił się przy swoim łóżku.
Nagle zapytała: To jest pan Polakiem, czy nie?
-Tak.
–Dobry wieczór, mam na imię Halina i będę się panem opiekowała, aż do jedenastej w nocy.
Pogadaliśmy jeszcze o różnych sprawach, głównie kwestii mojego zdrowia, i poszła do swoich obowiązków.
Zastanawiałem się: dlaczego ludzie wstydzą się swojej wiary? Czasem jem obiad w miejscu, gdzie pożywia się sporo starszych ludzi. Spośród ośmiu ludzi przy moim stole, tylko ja wykonuję znak krzyża i odmawiam po cichu krótkie podziękowanie “za te dary”.
A wydawałoby się, że starsi, to raczej powinni trzymać się wiary i tradycji przodków, ale przede wszystkim własnego kręgosłupa. Kiedyś jeden z moich niezbyt bliskich znajomych zobaczył, jak wypadł mi z kieszeni różaniec, jak podniosłem go i ucałowałem.
-Całujesz różaniec? Przecież to niepoważne.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Odmawiałeś kiedyś różaniec? – Zapytałem.
-Oj, dawno, jeszcze, jak byłem dzieckiem. Mam kazała.
-Mama kazała… A jesteś wierzący?
-Oczywiście.
-Praktykujący?
-Staram się chodzić do kościoła w niedzielę.
-A, co z modlitwą?
-Wieczór mi się już nie chce, a rano nie ma czasu.
-I, dlatego jesteś praktykujący, że chodzisz do kościoła? A znasz może, jakąś tajemnicę różańca? A, gdybym cię zapytał o Ewangelistów, – ilu ich było?
-Po, co mi to wiedzieć? Uczestniczę we Mszy Św. i koniec.
Ta rozmowa wróciła tamtego wieczoru, w szpitalu. Czy naprawdę jesteśmy praktykujący, bo chodzimy do kościoła?
Ale też przyszła konkluzja? Co on winien, skoro Kościół sam zrobił tak bardzo wiele, żeby osłabić wiarę swoich wiernych? Może nie generalnie Kościół, jako wiara, ale księża, którzy nadużyli zaufania wiernych, biskupi, którzy “współpracowali”, którzy nie potrafili nauczyć swoich wiernych i przekazać im, co takiego zrobił Sobór Watykański II, nie nauczyli wartości modlitwy, a szczególnie różańca. Nie, nie chcę moralizować i pouczać. Wiem tylko, że z dnia na dzień mój strach się zmniejszał. Do tego wsparcie przyjaciół i znajomych; Wiedziałem o wspólnym odmawianiu różańca właśnie przez grupę znajomych, dowiedziałem się o Mszy Św, o moje zdrowie zamówionej i odprawionej w Filadelfii, o modlitwach Ks. Proboszcza parafii Św. St. Kostki. Najsedeczniej za to dziękuję. Każdego dnia odmawiałem różaniec, pełny, ze wszystkimi Tajemnicami i cząstkami. Trzeciego dnia, w którym pod wieczór miałem być poddany zabiegowi koronarografii (przepychania i kontroli stanu żył), podczas modlitwy podeszła czarnoskóra pielęgniarka z aparaturą do mierzenia, ciśnienia, saturacji itp. Zobaczyła różaniec i powiedziała: przepraszam, przyjdę za chwilę. Przyznaję, bałem się tego zabiegu; nie jestem już młokosem, silnym zwartym i gotowym. I dziwnie, im bliżej zabiegu, tym mniej się bałem. Ostatecznie, na stole, w sali operacyjnej żartowałem z lekarzami, personelem pielęgniarskim. Nie byłem uśpiony. Patrzyłem na ekran, gdzie widać było przesuwającą się po moich arteriach “maciupeńką kamereczkę”, aż do ukazania się “życiodajnej maszyny” pracującej bez przerwy, 24 godziny na dobę przez siedem dni i nocy, bez odpoczynku i tylko po to, żeby utrzymać nas przy życiu.- SERCE. Powtarzałem: kocham cię, serduszko, – mantrę, którą “podrzuciła” mi niedawno moja najstarsza wnuczka z Polski. Wreszcie zostałem opatrzony i przewieziony z powrotem do sali, w której byłem od pierwszego dnia. I co? I wyjąłem różaniec, żeby podziękować. Najrzadziej dziękujemy, najczęściej prosimy. Prośby nie są niczym złym; Proście, a będzie wam dane. Jestem przyzwyczajony do modlitwy, więc nie było to też: jak trwoga, to do Boga. Rozmawiam ze Stwórcą, częściej, niż mogłoby się to komuś wydawać. Pewnie dlatego udało mi się tyle rzeczy przetrzymać, wytrzymać i zrobić… Ale też takie samotne dni, na szpitalnym łóżku przynoszą mnóstwo refleksji, np: kiedy napisałeś, choć kilka zdań do rozpoczętych lata temu książek, kiedy skomponowałeś, jakąś kolędę, przecież te, które napisałeś od razu stały się “hitami”, kiedy w ogóle zadbałeś o siebie, nie myśląc o polityce, o działaczach, o życiu biegnącym poza tobą? I konkluzja: czy zatem zamierzasz, skupić się bardziej na sobie…? Pomodlę się i poproszę Najwyższego, żeby mi podpowiedział: kiedy wreszcie dojrzeję do tego, żeby zrozumieć, że JA JESTEM NAJWAŻNIEJSZY?
Pomodlę się i poproszę Królową Polski i świata, żeby mi podpowiedziała: kiedy wreszcie dojrzeję do tego, żeby zrozumieć, że JA JESTEM NAJWAŻNIEJSZY? A, więc wybierz z codzienności tylko te rzeczy, które uważasz za ważne i chcesz je robić, a reszta, to TY. Reszta to JA.
Swietne uwagi, szczegolnie koncowka. Zycze szybkiego powrotu do zdrowia i do zobaczenia u Sw. St. Kostki lub w Rivierze
Jasiu, piekna refleksja z lozka szpitalnego.
W takich momentach jest sie najblizej Boga.
Niech naprawione serducho pracuje dlugo i bez szwanku
Duzo zdrowia.
Januszu,
wspanialy tekst!
Ja (musze sie pochwalic)to tylko teraz dziekuje Bogu!
W.
Janusz, wierzę że szybko wrócisz do zdrowia i wyjdziesz z tego. Jest jeszcze tak D uzo do zrobienia! Trzymaj się!