KPA na bocznej linii?
Jan Sporek 14 lipca, 2008
Biały Orzeł, polonijne pismo, wypuścił spory artykuł o tym, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP czyni starania o znalezienie (i wynajęcie) firmy lobbingowej, która miałaby lobbować na rzecz interesów Polski w USA. W świetle spapranych rokowań dotyczących tarczy antyrakietowej akcja ta jawi się jako kolejna bzdura wymyślona, żeby po prostu nasypać piasku w oczy. O inicjatywie poszukiwania firmy lobbingowej mówi Białemu Orłowi wiceminister Ryszard Schnepf. Biorąc pod uwagę fakt, że pan Schnepf jest jakąś dziwną ciągłością „starego” – już w 1991 był ambasadorem w Urugwaju, potem w rządzie Buzka, jako doradca d/s zagranicznych, a jak Buzek odchodzil, to załatwił sobie posadkę ambasadora na Kostaryce, gdzie jako ambasador wyróżnił się handlem samochodami, co mógł bezcłowo robić, jako „dyplomata” (inne znaczenie słowa „ambasador”: ten, co handluje autami); pojawił się, jako doradca d/s zagranicznych u Marcinkiewicza, ale z tej posadki został po prostu wyrzucony m. inn. za to, że obiecał przedstawicielom Światowego Kongresu Żydów odszkodowania w imieniu polskiego rządu (burza była, jak cholera) i za to, że opowiadał się za Rurociągiem Północnym, co stało w jaskrawej sprzeczności z oficjalnym stanowiskiem rządu – należałoby wyciągnąć logiczny wniosek, że kompetencje tego pana „d/s zagranicznych” są bliskie zeru. A jednak u Radka Sikorskiego stał się wiceministrem. Ojciec Schnepfa, to żydowskiego pochodzenia komunista, sam Ryszrd Schnepf jest również dyrektorem organizacji „Szalom” powołanej przez rodzinę Szurmiejów. Kariera dość osobliwa. Teraz trzeba tylko czekać, jaką firmę w drodze konkursu nasze MSZ, decyzjami pana Schnepfa powoła do lobbowania w sprawach Polski. I tu się zaczyna dziać coś, co wygląda conajmniej dziwnie. Otóż polskie MSZ ostentacyjnie ominęło najbradziej zasłużoną i prestiżową organizację społeczno-polityczną, zwaną Kongresem Polonii Amerykańskiej, jakby jej po prostu nie było i zwraca się do organizacji zwanej w skrócie APF – konia z rzędem każdemu polskiemu emigrantowi w USA, jeśli powie mi co te trzy literki znaczą -, a znaczą: American Polish Forum. Jest to organizacja skupiająca kilkoro młodych ludzi, umiejscowiona w Waszyngtonie, niemająca żadnego dorobku w działalności dla Polonii, a szczególnie na linii Polska – rząd Stanów Zjednoczonych. Organizacja ta nie ma również żadnego uznanego statusu wśród polskich obywateli i mieszkańców USA. Ale nawet nie mając nic przeciwko APF – bo i nie mam, jako że nigdy o tej organizacji nie słyszałem – to najbardziej jednak dziwi mnie fakt, że Kongres Polonii Amerykańskiej został najnormalniej zignorowany. I to po tym, jak jego prezes, Frank Spula, miał swoje „pięć minut” z Donaldem Tuskiem na Greenpoincie. Napisałem poprzednio dwa artykuły z pytaniem „Quo vadis Kongresie?” Teraz widzę, jakby nieco wyraźniej, że KPA zmierza do samounicestwienia. Frank Spula nie stał się poprzez „prywatne” spotkanie z Tuskiem godnym partnerem polskiego rządu. Swoją drogą to chyba powinien poinformować przynajmniej dyrektorów narodowych o przebiegu i wynikach tych „pięciu” minut. Nie mogę nawet użyć stwierdzenia, że jest on chłopcem na posyłki, bo po prostu jest przez polski rząd Platformy i PSL ignorowany. I powiem, że jest mi przykro, a nawet bardzo wstyd. Kiedy zapytałem jednego z aktywistów, dyrektora jednego z oddziałów KPA z New Jersey, jak to było z tą rezolucją o lustracji funkcyjnych działaczy KPA, która nie została przyjęta w Phoenix, odpowiedział, że była źle przygotowana pod względem prawnym, po czym dodał, że „trzeba tylko wyrzucić z Kongresu kilku „beznadziejnych” członków, oczyścić Kongres z wichrzycieli i zaczną się dobre czasy” (na pierwszym miejscu kandydatów do wyrzucenia wymieniony był Ludwik Wnękowicz, dyrektor d/s polskich). No, proszę do oczyszczania Kongresu z kilku „beznadziejnych ” członków nie trzeba żadnej „dobrze przygotowanej pod względem prawnym” rezolucji, natomiast zlustrowanie funkcyjnych członków nie mogło zostać zdecydowane, bo rezolucja była „niepoprawnie” napisana. To, co do cholery robili ci delegaci na zjeździe w Phoenix? Nie można jej było poprawić i przegłosować? Taki zjazd, to spory wydatek, zarówno dla członków-delegatów, jak i dla organizacji. To po to się spotkali, żeby stwierdzić, że dokument jest źle przygotowany? A kto to stwierdził? Oczywiście radca prawny, a jak. Biorący grubą forsę za opiniowanie takich dokumentów. To jakaś parodia. Śmieszność, która jest kompromitacją i szefa i delegatów. Czy trzeba się dziwić, że Kongres ignorowany jest, jako partner przez polski rząd? A jaką pozycję ma Kongres w oczach kongresmenów, senatorów i członków rządu USA? Do roboty, panie Prezesie, do roboty Członkowie i Delegaci, dyskutanci. Kongres Polonii Amerykańskiej, to bardzo poważna organizacja. Potraktujcie ją z należną jej powagą.